No cóż, grzeczni chłopcy i grzeczne dziewczynki to takie towarzystwo, które nigdy nie zyskiwało popularności, jaką za to cieszyli się rzeczywiści lub imaginowani tędzy pijacy – od Onufrego Zagłoby po niewylewających za kołnierz ludzi pióra, Marka Hłaskę i Agnieszkę Osiecką oraz filmowych gwiazdorów Zbigniewa Cybulskiego, Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza. Przyznam szczerze, że przed laty sam przyczyniłem się do podtrzymania nałogu przez dwu ostatnich, zaprosiwszy ich po wyjściu z „Kameralnej” na kontynuowanie libacji w restauracji Domu Dziennikarza, odległej raptem o niespełna sto metrów na Foksal. Kelnerzy w tym lokalu byli nader ostrożni, widząc ów duet, bo pamiętali doskonale, że kiedyś obaj panowie przyszli na zakrapiany obiad, posadziwszy na jednym z krzeseł swojego psa. A potem, przy płaceniu rachunku, nie chcieli uiścić za strawę zwierzęcia, twierdząc, że „ten pan się tylko do nas przysiadł”.
Żarty żartami, ale statystyki wykazują, że choć zmienił się u nas w dużym stopniu model picia – spożywa się teraz więcej wina i piwa niż dawniej, kiedy zdecydowanie dominowała wódka, to jednak alkoholizm w społeczeństwie polskim bynajmniej się nie zmniejszył. I wyśmiewająca skłonność społeczeństwa do picia wódki piosenka Wojciecha Młynarskiego (z muzyką Jerzego Wasowskiego ) „W Polskę idziemy” bynajmniej nie traci na aktualności, choć już nie żyje jej wyborny wykonawca Wiesław Gołas.
Obecnie znowu wszczęto kampanię antyalkoholową, żądając między innymi ograniczenia lub nawet likwidacji całodobowej sprzedaży trunków na stacjach paliw, które poniekąd zastąpiły niegdysiejszą sieć sklepów „monopolowych” (tym dla odmiany czyniła świetną promocję „polka monopolka”). W Warszawie można głosować w sprawie tych ograniczeń do 30 czerwca. Czyli już niedługo przekonamy się, jakie jest stanowisko warszawiaków. Bo jeśli identyczne jak szlagwort wspomnianej na wstępie piosenki, to próżno marzyć, że stolica nagle zerwie z piciem, które – o zgrozo – szerzy się nawet na nowo otwartej kładce dla pieszych i rowerzystów, łączącej lewobrzeżną Warszawę z prawobrzeżną i będącej również miejscem wykorzystywanym przez niemałą liczbę osób do odbywania aktów seksualnych.
Dziś już coraz rzadziej podśpiewujemy sobie „A teraz wpadniemy na jednego, a teraz będziemy wódkę pić...”. Właściwsza jest teraz pieśń „Więc pijmy wino, szwoleżerowie...”, jakkolwiek nic nie straciły na aktualności slogany: „Osoba godna wypija do dna” albo „Chluśniem, bo uśniem”. Moja córka, gdy była w wieku przedszkolnym i słyszała, jak w telewizji sprawujący w Polsce władzę praktycznie dyktatorską generał Wojciech Jaruzelski namawiał do zwalczania pijaństwa, zapytała mnie, czy to prawda, że Chrystus zamieniał wodę w wino. Potwierdziłem, że wedle religijnych wierzeń był to jeden z czynionych przezeń cudów. – To on szerzył alkoholizm – oświadczyło mi na to dziecko i natychmiast poprosiło o wypisanie z lekcji religii...Córka nie wiedziała jeszcze, jak duża jest plaga pijaństwa wśród księży, ale nie podobało jej się, że ksiądz w miejscu publicznym pije wino – z ewidentnym naruszeniem zarządzenia z czasów Jaruzelskiego, zabraniającego w stanie wojennym kupowania i spożywania alkoholu przed trzynastą. Któż jeszcze pamięta popularny żart z tamtego okresu. Gdy jeden przyjaciel pyta drugiego przyjaciela, która godzina, ten odpowiada bez namysłu: – Też bym się napił.
Do utrwalenia pijackiej kultury w dobie PRL przyczyniła się też słynna scena z filmu Siergieja Bondarczuka „Los człowieka”, zagrana przez samego reżysera w roli bohaterskiego Rosjanina w obozie niemieckim z pamiętną wypowiedzią przy piciu wódki raz po razie: „Po pierwszym nie zakąszam...” (Po pierwom nie zakusywaju).
Pijacki koloryt przedwojennej Warszawy uwydatniała piosenka „Bal na Gnojnej”, napisana dla jednego z teatrów rewiowych. Swoista subkultura miasta rozwinęła się zaś na Pradze, cieszącej się opinią niebezpiecznej części stolicy. Również w okresie PRL, gdy w okolicy bazaru Różyckiego krążyły męty, od których można się było spodziewać noża w plecy gdzieś w zakamarkach ulicy Brzeskiej. Kiedy jako osobna część warszawskiej aglomeracji zaczął się rodzić w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Ursynów, każdy z nas doskonale wiedział, dokąd można pójść na „metę”, żeby zakupić wódkę w nocnej porze. Nie zapomnę dwu bezzębnych pań niezbyt cnotliwej konduity, które sprzedawały poloneza niebieskiego i czerwonego w budynku, gdzie – jak na ironię – mieścił się posterunek Milicji Obywatelskiej. Kto wie, czy w razie zakazu sprzedaży alkoholu w Warszawie, zwyczaje z tamtych czasów nie powrócą...