Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Językowa megalomania?

26-09-2018 22:58 | Autor: Mirosław Miroński
Język, czy to mówiony, czy też pisany – jest prawdziwą skarbnicą informacji o tych, którzy go używają, a nawet używali w odległej przeszłości. Co więcej, w przeszłości informacje takie nie były chronione żadnym RODO, z którym mamy do czynienia dziś i z którym mamy wiele kłopotów. Przede wszystkim, nie dla wszystkich jest jasne, jak RODO działa i w ogóle po co nam coś takiego.

Owe uregulowania powodują niemałe perturbacje, jak np. w służbie zdrowia, wprowadzając zamęt i niepewność, zarówno wśród personelu, jak i pacjentów. Niektórzy lekarze, zamiast zajmować się leczeniem, zastanawiają się teraz, czy aby na pewno nie popełniają przestępstwa, podając imiona i nazwiska swoich podopiecznych. Tym bardziej, jeśli ma to miejsce w obecności osób postronnych mogących podsłuchać tzw. „wrażliwe dane”, które nie powinny przedostać się do wiadomości innych. Do tej pory, sprawy tego rodzaju regulowały niepisane zasady dobrego wychowania i zdrowy rozsądek. Jak będzie po wprowadzeniu całej Unii Europejskiej, a więc i u nas RODO jeszcze nie wiemy.

Teoria bowiem, nawet słuszna, jeśli chodzi o intencje, nie zawsze sprawdza się w życiu. Jak dotychczas, najlepiej na owym RODO wychodzą różnego rodzaju firmy doradcze oferujące usługi z zakresu wiedzy i szkoleń dotyczących tego systemu. Tak więc, dla jednych RODO oznacza dodatkowe apanaże, a dla drugich stanowi realną groźbę kary. Kary wcale niemałej, bo nowa ustawa o ochronie danych osobowych zakłada możliwość nałożenia przez administracją publiczną kary za naruszenie przepisów o ochronie danych osobowych w wysokości 100 tysięcy, a na instytucje kultury 10 tys. złotych Nie są to, jak widać, kwoty bagatelne, tym bardziej, że w ostatecznym rozrachunku pieniądze z tytułu kar popłyną z kieszeni podatnika. Żarty się skończyły, tak przynajmniej wynika z unijnego rozporządzenia RODO.

Powróćmy jednak do języka, który jak wspomniałem na wstępie, jest źródłem informacji o nas samych, niezależnie od unijnych rozporządzeń i niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie. Ostatnio w naszym języku pojawiło się słowo „mega”. Mówiąc szczerze, nie jest ono nowe. Ale bywa teraz używane w innym znaczeniu niż dotychczas. Obecnie przeżywa swoje przysłowiowe pięć minut. Czym tłumaczyć ten niekwestionowany wzrost popularności? Mega oznacza wielokrotność jednostki miary wielkości fizycznych o mnożniku 106 równej 1.000.000, czyli milionowi. Kto by się jednak zastanawiał nad tak przyziemnym rodowodem słowa? Ważne jest, że robi wrażenie. Przynajmniej na niektórych i można nim zastąpić wiele innych słów. Wprawdzie równie dobrze albo nawet lepiej byłoby użyć giga = 10003, tera = 10004, peta = 10005, eksa = 10006, zetta = 10007, jotta = 10008, ale na razie jesteśmy na etapie mega (milion czegoś) i to musi nam wystarczyć.

Aby powiedzieć, że coś jest wielkie, ogromne, świetne, wyjątkowe super lub ekstra, wystarczy użyć słówka „mega”. Słyszymy więc ze wszystkich stron: mega, mega, mega….. i tak na każdym kroku. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. Nie potrzeba myśleć. Nie potrzeba niczego rozróżniać. Np. zamiast: zabawne, zatrważające, piękne, brzydkie, prawdopodobne lub nierealne, słyszymy – mega, bo znaczy ono jedno, drugie i wszystko naraz albo nie znaczy nic. Tyle że jedno jest mega prawdopodobne, a drugie mega nierealne. Wszystko jednak jest mega. Mega stało się potwierdzeniem faktu, że wielu z nas chce sobie uprościć życie kosztem języka. Świadomie, bądź nie, rezygnuje z jego bogactwa na rzecz prostych, żeby nie powiedzieć prostackich form. Niestety, przenikają one do języka, czyniąc w nim spustoszenie.

Właściwie nie ma w tym nic niezwykłego. Znane są od dawna przykłady używania słów zastępczych, wytrychów często jako przerywnik. Niektóre z nich zaczynają się na k… O dziwo, ten sposób komunikowania się z innymi rozmówcami wciąż jest popularny, zwłaszcza w niektórych środowiskach. Tego rodzaju zapożyczenia z subkultur przenikają do języka oficjalnego, do mediów. Podchwytują je także copywriterzy, czyli autorzy sloganów reklamowych, dziennikarze, politycy. Trudno się zatem dziwić, że otrzymujemy „mega oferty” albo, że któryś z polityków obiecuje nam jakieś „mega rozwiązania”. Tymczasem język jest zapisem nie tylko naszych czasów, lecz także żywą kroniką tego, o czym mówimy, i jak mówiono setki lat temu. Warto przywołać jeden z najstarszych polskich zapisów (z 1483 roku) anonimowego autora o ówczesnych relacjach szlachty i chłopstwa. Jest to satyra na leniwych chłopów, zdaniem autora – chytrych kmieci próbujących wywinąć się od pracy na rzecz panów. Pisze on:

Chytrze bydlą z pany kmiecie,

Wiele się w jich siercu plecie.

Gdy dzień panu robić mają,

Częstokroć odpoczywają.

A robią silno obłudnie:

Jedwo wynidą pod południe…

Ile w tym historycznej treści! A i humor przy tym nie byle jaki. Dbajmy o język, bo jest on świadectwem naszych czasów, również dla tych, którzy przyjdą po nas.

Wróć