Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Katastrofa lotnicza w Lesie Kabackim ciągle w pamięci

15-05-2019 22:45 | Autor: Bogusław Lasocki
Dokładnie 32 lata temu, podchodząc do awaryjnego lądowania po zawróceniu z rejsu do Nowego Jorku, rozbił się w Lesie Kabackim Ił-62M „Tadeusz Kościuszko, należący do Polskich Linii Lotniczych LOT. Spośród 183 osób na pokładzie – pasażerów i personelu – nikt nie przeżył katastrofy.

W każdą rocznicę tego tragicznego wydarzenia w swoistym sanktuarium, jakim jest polanka w miejscu zderzenia kadłuba samolotu z ziemią, upamiętnionym granitową płytą z nazwiskami ofiar, dominującym krzyżem i 183 kostkami granitowymi, odbywa się uroczysta msza polowa i spotkanie osób bliskich i przyjaciół ofiar.

Jakby to było wczoraj...

Pomimo upływu lat, wydarzenie wciąż wywołuje traumatyczne wspomnienia. Na skutek całkowitej utraty możliwości sterowania i manewrowania, na skraju Lasu Kabackiego w odległości 5700 m od progu pasa startowego, przy prędkości 470 km na godzinę, samolot zderzył się z ziemią , ulegając całkowitemu zniszczeniu w wyniku wybuchu i pożaru. Załoga, personel pokładowy, pracownicy PLL LOT i pasażerowie ponieśli śmierć na miejscu. To była najtragiczniejsza katastrofa w historii polskiego lotnictwa.

– Byłem tu jednym z pierwszych, sprowadzałem wozy bojowe straży z płyty lotniska na miejsce katastrofy – wspomina pan Zdzisław, były pracownik LOT, świadek akcji ratowniczej. – Pierwszy krzyż tutaj był taki drewniany, potem powstał nowy krzyż. Kostki granitowe w gruncie są tak porozrzucane celowo, ktoś chciał ukazać w taki sposób leżące ofiary katastrofy. Liczba kostek, które tu są, odpowiada liczbie osób, które zginęły. W tym miejscu było dokładnie podwozie wywrócone do góry nogami, dalej końcowe elementy odwróconego kadłuba. Skrzydła spowodowały, że na ich rozpiętość było wykoszone na głębokość dokładnie 750 m lasu. I taka dygresja, jak ktoś mówi, że była "pancerna brzoza" w Smoleńsku, to jest absurd. Tu były gatunki nie tylko świerka, ale modrzewia i brzóz – mówił pan Zdzisław.

W poniedziałkowe przedpołudnie 9 maja na polankę w rejonie miejsca katastrofy przybyło wielu krewnych i znajomych ofiar. Już tradycyjnie tego dnia każdego roku o godz. 11 odbywa się uroczysta msza święta. Przejmującym momentem było odczytanie nazwisk wraz z wiekiem poległych uczestników tragicznego lotu. Osoby w sile wieku i młodzi, malutkie dzieci, całe rodziny – w takiej liczbie przywoływały przygnębiające wspomnienia. – Ten las, który właściwie został skoszony, można powiedzieć stał się największą świątynią, która sięga od ziemi prosto do nieba. Ci, którzy udawali się być może do swoich bliskich, być może wracali do swojego domu, końca podróży dokonali właśnie w tej świątyni – mówił ks. Marek Przybylski, proboszcz parafii w Józefosławiu.

Uroczystość uświetniły swoją obecnością poczty sztandarowe PLL LOT, okolicznych szkół z Józefosławia i Piaseczna oraz Szkoły Podstawowej nr 310 z Ursynowa. Wśród gości znaleźli się przedstawiciele prezydenta m. st. Warszawy Rafała Trzaskowskiego, PLL LOT, Warszawskiego Klubu Seniorów Lotnictwa. Dzielnicę Ursynów reprezentowali wiceburmistrzowie Bartosz Dominiak i Jakub Berent oraz radny z Zielonego Ursynowa Leszek Lenarczyk. Przy asyście honorowej Wojska Polskiego i Straży Miejskiej przybyli goście złożyli wieńce i zostały zapalone znicze przed tablicą z nazwiskami ofiar katastrofy.

– Dziewiąty maja to ważna data również dla mieszkańców Ursynowa – powiedział Bartosz Dominiak. – Szczególnie ważna dla tych mieszkańców, którzy w tamtym czasie mieli możliwość mieszkania na Ursynowie. Miałem niespełna 11 lat. I jednym z moich całościowych wspomnień, nie urywków, to jest właśnie ten dzień. Pamiętam ciąg jadących straży pożarnych i karetek. I to, czego dużo później się dowiedzieliśmy, w mojej głowie gdzieś siedzi. Niezależnie jednak od tego, że upływa czas i życie toczy się dalej, nie można zapominać o dramatycznych wydarzeniach z przeszłości . Dlatego te coroczne uroczystości są ważne dla rodzin osób, które tutaj zginęły, są również ważnymi uroczystościami dla naszej ursynowskiej społeczności. I mam nadzieję, że takimi pozostaną na zawsze – mówił z powagą wiceburmistrz Dominiak.

Cóż, czas upływa, mówi się, że leczy rany, ale nie zawsze do końca. – Znałam ich wszystkich – mówi pani Alicja z personelu pokładowego PLL LOT. – Latałam jako stewardessa przez wiele lat. Pamiętam zwłaszcza kapitana Zygmunta Pawlaczyka. Akurat w dniu w tego lotu nie miałam dyżuru. A teraz, po latach... Cóż, wspomnienia wracają, jak się tu przyjdzie. Tak samo jest, gdy jesteśmy u kapitana Lipowczana , bo też celebrujemy tam ten wypadek, który był we Włochach tuż przed Okęciem (przyp. BL: dowódca kpt. Paweł Lipowczan, pilotując maszynę Ił-62 "Kopernik" zginął w katastrofie 14 marca 1980 roku ). Jestem tutaj co roku, jak tylko zdrowie pozwala. Cóż, trzeba pamiętać o przeszłości, ale niezmiennie myśleć również o przyszłości – stwierdziła pani Alicja.

Nie tylko pechowy lot

Radzieckie samoloty Ił-62 były dobrze znane średniemu i starszemu pokoleniu, korzystającemu z usług polskiego przewoźnika w dalszych rejsach pozaeuropejskich. Smukła sylwetka z czterema silnikami umieszczonymi z tyłu samolotu wzbudzała zaufanie.

Samoloty Ił-62 wprowadzono do polskiej floty pasażerskiej w 1972 roku, w cztery lata po udanym debiucie w ZSRR. Unowocześniona wersja Ił-62M weszła do użytku w 1973 roku. W Polsce maszynami tymi sukcesywnie zastępowano starsze wersje Ił-62. Seria "iłów" była dobrze postrzegana przez pilotów i pasażerów. Przyczyniła się do tego duża stabilność pilotażu podczas lotu oraz ciche wnętrze samolotu. Jednakże w praktycznej eksploatacji okazało się, że przyjęty układ konstrukcyjny z 4 silnikami w ogonie jest nieudany, a silniki miały błędy zarówno konstrukcyjne, jak i montażowe. Właśnie te ostatnie czynniki stały się główną przyczyną dwóch tragicznych katastrof lotniczych w Polsce: 14 marca 1980 roku we Włochach (Ił-62, 87 ofiar) oraz 9 maja 1987 roku w Lesie Kabackim (Ił-62M, 183 ofiary).

Paradoks polega na tym, że obydwie katastrofy były zlokalizowane dosłownie o krok od lotniska Okęcie, w odległości rokującej szanse ratunku z płyty lotniska. W obydwu przypadkach bezpośrednią przyczyną uderzenia w ziemię była utrata możliwości sterowania samolotem, spowodowana – mówiąc z konieczności w pewnym uproszczeniu – uszkodzeniem układów sterowniczych przez odłamki zniszczonych silników. Jednak o ile w przypadku katastrofy marcowej 1980 – od momentu stwierdzenia awarii do rozbicia się samolotu upłynęło zaledwie kilkadziesiąt sekund, to przed katastrofą Iła-62M "Kościuszko" z 1987 roku „do dyspozycji" było blisko pół godziny.

Gdy "Kościuszko" wystartował z Warszawy, już po kilkunastu minutach lotu, w rejonie Grudziądza, załoga stwierdziła dekompresję kadłuba i awarię dwóch silników, w związku z czym kapitan Pawlaczyk podjął decyzję o zawróceniu do Warszawy. Podczas zawracania stwierdzono nieprawidłowe działanie steru, a wkrótce prawidłowe funkcjonowanie tylko jednego z czterech generatorów prądu. Niedostatek mocy prądu spowodował nieskuteczność wymaganego zrzutu paliwa. Nie działał również ster wysokości, a jedynie trymery umożliwiające wyrównywanie aerodynamiczne lotu. Ze względu na niewystarczającą infrastrukturę ratowniczą najbliższego lotniska (w Modlinie), zdecydowano o lądowaniu na lotnisku Okęcie. Pomimo prób zrzutu, pozostały jeszcze ok. 32 tony paliwa. Niestety, na wysokości Józefosławia, około 10 kilometrów od drogi startowej, odpadły od samolotu przepalone elementy konstrukcji i wyposażenia gospodarczego, wzniecając w tylnej części pożar. Bez steru wysokości, nawet bez skutecznych trymerów, z płonącą od tyłu kabiną pasażerską, samolot dzieliły już tylko sekundy od upadku. I pozostały ostatnie słowa kapitana Pawlaczyka: Dobranoc, do widzenia! Cześć, giniemy! Jak zawieszone na zawsze, niewidzialne, tam, w jakiejś przestrzeni, słowa wiecznego pożegnania.

Ocieranie się o śmierć

Osobą niewątpliwie związaną z tragicznymi historiami eksploatacji w Polsce samolotów Ił-62 i Ił-62M był emerytowany kapitan lotnik Tomasz Smolicz. To on pilotował w marcu 1980 roku w rejsie do Nowego Jorku samolot Ił-62, który w drodze powrotnej 14 marca rozbił się pod Okęciem. Również kpt. Smolicz pilotował Iła-62M podczas rejsu 11 marca 1990 roku do Nowego Jorku, gdy na skutek przekroczonych drgań wału jednego z silników, podjęto decyzję o jego wyłączeniu w locie z pasażerami. Procedura ta zapewne zapobiegła kolejnej tragedii. Lot powrotny odbył się bez pasażerów, na trzech silnikach. Po stwierdzeniu przez producenta (ZSRR) awarii jednego z łożysk w silniku, i awaryjności innych eksploatowanych Iliuszynów, strona polska zrezygnowała z użytkowania samolotów Ił-62M przez PLL LOT.

Jak podaje portal dlapilota.pl, w latach 1963-1995 wyprodukowano łącznie 292 egzemplarze samolotu Ił-62 i jego rozwojowej wersji „M". Udokumentowano 25 wypadków z udziałem tej maszyny, z czego 22 to katastrofy z ofiarami śmiertelnymi. Do tych statystyk należy jednak podchodzić z rezerwą, gdyż los wielu Iljuszynów jest nieznany. Rosjanie nie dokumentowali katastrof swoich samolotów do czasu wstąpienia do europejskich organizacji. Nawet gdy już radzieckie Iły latały na zachód, to ukazywały się tylko raporty o katastrofach, w których ofiarami byli obywatele zagraniczni,  a te, w których zginęli Rosjanie, nadal tuszowano. W 2015 roku w czynnej służbie pozostało 18 samolotów typu Ił-62: 10 maszyn cywilnych użytkują Air Koryo, Rossija, Kazańskie Zjednoczenie Przemysłu Lotniczego i Trust Air; 8 maszyn wojskowych lata w gambijskich, sudańskich, rosyjskich i ukraińskich Siłach Powietrznych.

Dobrze, że w Polsce powzięto decyzję o wycofaniu się z Iliuszynów. Szkoda, że tak późno, ale niestety, wcześniejsze uwarunkowania polityczne nie dawały takich możliwości.

„Wszystkie drogi powietrzne z Warszawy do Ameryki prowadzą ponad Grudziądzem. I we wszystkich załogach właśnie wówczas zapada milczenie. Cichną głosy, a tylko oczy pilotów śledzą w skupieniu przyrządy. Tak jakby samolot przechodził przez dziwną chmurę smutku, jak na znajomym cmentarzu, jak na apelu poległych u stóp niewidzialnego pomnika”  – napisał w jednym ze swoich opowiadań.kapitan Tomasz Smolicz w kilka lat po katastrofie „Kościuszki”

Wróć