Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Końska dawka nieszczęść

16-08-2023 19:53 | Autor: Tadeusz Porębski
Miałam farmę w Afryce u stóp góry Ngong – tak Karen Blixen zaczyna autobiograficzną powieść „Pożegnanie z Afryką”. Polacy nie są gorsi i też mają swoje pożegnania. Bardzo wiele pożegnań, m. in. z niezależnym prezydentem RP, niezależnym Trybunałem Konstytucyjnym, niezależnym wymiarem sprawiedliwości i organami ścigania, niezależną telewizją publiczną i publicznym radiem, niezależnym korpusem służby cywilnej, pozostającym w służbie państwa i obywateli bez względu na wyniki wyborów. Mamy także pożegnanie z tradycją, a mianowicie ze słynną na cały świat i przez lata przynoszącą krociowe zyski budżetowi państwa stadniną koni arabskich w Janowie Podlaskim. Grozą powiało, kiedy ujrzałem słynne foto Michała Jadczaka, prezentujące drzwi wejściowe do stadniny zabite ordynarną płytą paździerzową. Dzięki netowi obiegło ono kulę ziemską. Można je odbierać jako rodzaj prezentacji, jak polscy hunwejbini skutecznie niszczą wielowiekową narodową tradycję, którą szanował cały świat.

A przecież w Dzienniku Ustaw 2017.2250, §4, stoi jak wół: „Uznanie za pomnik historii „Janów Podlaski – stadnina koni”. Prawidłowa interpretacja zapisu ustawy to dla naszych nieco tępawych hunwejbinów twardy orzech do zgryzienia. Pewnie doszli do wniosku, że ustawodawca miał na myśli zabytkowy budynek biurowy stadniny, albo wiszącą tam tabliczkę informacyjną z takim napisem, a nie słynną hodowlę arabów. Postanowili więc budynku i tabliczki nie niszczyć. Dziękujemy!

Istniejąca od 1817 roku SK Janów Podlaski jeszcze zipie, ale jest niczym śmiertelnie chory pacjent pod respiratorem. To trafne, obrazowe podsumowanie tego, co dzieje się z pomnikiem historii za rządów PiS i tzw. Zjednoczonej Prawicy. Od początku istnienia w stadninie panowała stabilizacja, nawet podczas niemieckiej okupacji. We wrześniu 1939 r. Sowieci zrabowali wszystkie konie i majątek stadniny, znaczna część trafiła do Tierska na Kaukazie. Ze stada liczącego 27 klaczy pozostały w Janowie jedynie Saga oraz Najada, która szczęśliwie nie dała się wyprowadzić z boksu. Na mocy porozumienia Stalin – Hitler stadnina w Janowie Podlaskim przypadła Niemcom, którzy nadali jej nową nazwę „Hauptgestüt Janow Podlaski”. Niemcy pod kierunkiem komendanta stadniny płk. Hansa Felgiebla starali się przede wszystkim powiększyć liczbę klaczy czystej krwi. Wyszukiwali i odbierali klacze hodowcom prywatnym, ale często hodowcy sami je oddawali w nadziei odzyskania ich po wojnie. W okresie PRL stadnina w Janowie Podlaskim była oczkiem w głowie kolejnych ministrów rolnictwa i zaczęły tam docierać pierwsze pielgrzymki hodowców koni arabskich z całego globu, bowiem zdobycie na pokazie nawet wyróżnienia było przepustką do osiągania światowych laurów.

I tak pod koniec lat 70. ubiegłego wieku pojawili się w Janowie Podlaskim bogaci kupcy znad Zatoki Perskiej, z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, USA oraz tureccy kupcy z państwowej stadniny „Jockey Club”. Do stadniny zawitali reżyser Mike Nichols (m. in. oscarowy „Absolwent”), gwiazdor muzyki country Kenny Rogers, słynny projektant mody Paolo Gucci, multimiliarder Armand Hammer czy Charlie Watts, perkusista The Rolling Stones, z żoną Shirley. To Hammer kupił w 1981 r. za 1 mln USD ogiera El Paso, co było wówczas najwyższą w historii sumą zapłaconą za takiego konia. Polska hodowla arabów czystej krwi była wzorem dla świata i źródłem pozyskiwania najbardziej urodziwych koni tej rasy. Budżet państwa zarabiał ciężkie miliony, ale najważniejszy był prestiż dla kraju – wreszcie jesteśmy w czymś najlepsi na świecie, wzorują się na nas.

Eldorado skończyło się w 2015 r. wraz z dojściem do władzy PiS i tzw. Zjednoczonej Prawicy. Rok później brutalnie pożegnano się z Markiem Trelą, wieloletnim, zasłużonym dla stadniny dyrektorem, który został natychmiast zagospodarowany przez księżniczkę Alię – dyrektorkę Królewskich Stajni Jordanii. Na miejscu Marka Treli pojawił się partyjny hunwejbin, który swoje kwalifikacje do kierowania cenną zabytkową stadniną przedstawił tak: „Już wcześniej uwielbiałem konie, ale nie miałem tak bliskiej styczności z nimi”. Wraz z jego pojawieniem się SK Janów Podlaski wstąpiła na równię pochyłą zakończoną paździerzową płytą w miejscu wejściowych drzwi do budynku dyrekcji.

Warto przypomnieć sylwetkę człowieka, który – można powiedzieć – stworzył dla Polski konie arabskie. Urodzony w 1784 r. Wacław Rzewuski był polskim arystokratą z urodzenia i podróżnikiem. Przez całe życie szukał idealnych koni, które znalazł, oraz idealnej kobiety, której niestety nie znalazł. Zorganizował trzy wyprawy na Wschód, podczas których udało mu się zdobyć szereg wspaniałych koni arabskich. Jako „złotobrody” Lach (Polak) został Emirem Tadż al-Fahr Abd al-Niszan aż w 13 trybutach. Dzięki temu prestiżowemu w świecie arabskim tytułowi udało mu się w kwietniu 1819 r. nabyć ogiera wywodzącego się w prostej linii ze stada Mahometa „Obiat-el-Homlu Nejdi Kohailan". Większą część roku 1819 Emir Rzewuski spędził wśród Beduinów, zdobywając najpiękniejsze okazy kohailanów. W kwietniu 1821 r. stawka 78 koni arabskich dotarła do ukochanego Sawrania na Podolu, który Emir wybrał sobie za miejsce do życia. Jego posiadłość położona była w stepie na miejscu dawnego koczowiska tatarskiego. Miał tu codziennie trochę Wschodu: napisy z Koranu rzeźbione w kamieniach oraz bezkresny step dla ukochanych koni arabskich. Mieszkał w koczowniczym namiocie. W 1830 r. wybuchło Powstanie Listopadowe, Emir wziął w nim udział mając pod komendą 200-konny regiment, który 14 maja 1831 r. został rozbity przez Rosjan w bitwie pod Daszowcem. Dalsze losy Emira Rzewuskiego są nieznane – prawdopodobnie zginął w bitwie, ale legenda głosi, że ranny uciekł i zmarł w samotności w stepach Podola.

Odważny do szaleństwa patriota dał w drodze gigantycznych wyrzeczeń początek hodowli koni czystej krwi w swojej ojczyźnie. Przez dwa stulecia następcy Emira pieczołowicie kontynuowali jego dzieło, rozbudowując stado. Wspaniała hodowla oparła się zaborcom, hitlerowcom, gospodarczym kryzysom i komunistom. Zniszczyli ją nasi hunwejbini – szkodnicy, nominaci siły politycznej zwanej Zjednoczoną Prawicą. Zniszczyli nie tylko narodową hodowlę koni arabskich, ale także rodzimą hodowlę koni pełnej krwi angielskiej (folbluty) i niejako przy okazji wyścigi konne w Polsce, również mające kilkusetletnią tradycję. Krajowa hodowla folblutów dogorywa, podobnie jak SK Janów Podlaski. Polski rynek folblutów zalewany jest kupowanym na Zachodzie tanim, wybrakowanym badziewiem. Czyżby naszych zakochanych w koniach wyścigowych pasjonatów, takich jak Zbigniew Górski, bracia Andrzej i Ryszard Zielińscy, Robert Traka, a z młodszego pokolenia Agnieszka Zagórska, Zuzanna Król, Filip Krupa i Kamil Miondlikowski, nie stać było na kupowanie na Zachodzie wartościowych roczniaków i dwulatków? Owszem, stać ich, ale zakup konia za 80-100 tys. euro, bo tylko wtedy istnieje jakaś szansa na sukcesy w zagranicznych gonitwach z wysokimi pulami nagród, jest ekonomicznie kompletnie nieopłacalny, bowiem w kraju Totalizator Sportowy, dzierżawca służewieckiego toru i organizator gonitw w jednym, nie podniósł od 15 lat (!) rocznej puli nagród. Około 8,5 mln zł rozłożone na 46 dni wyścigowych daje dziś przeciętną pulę nagród w grupowej gonitwie na Służewcu - dzieloną na pięć pierwszych koni na celowniku - od 7,8 do kilkunastu tysięcy zł. A należy wiedzieć, że ponad 90 proc. koni stacjonujących na Służewcu ściga się właśnie w gonitwach grupowych.

Zaniechanie corocznego rewaloryzowania rocznej puli nagród i utrzymywanie jej od roku 2008 w niezmiennej wysokości około 8,5 mln zł świadczy o tym, że państwowa spółka nie jest zainteresowana rozwojem wyścigów konnych. Rozłożenie na łopatki wyścigów uderza rykoszetem w rodzimą hodowlę folblutów i koło się zamyka. Dyrekcja służewieckiego toru tłumaczy się, że wszystko zależy od woli zarządu TS, na co nie ma wpływu.

Skoro mowa o wpływach - ciekawe, kto miał tak duże wpływy, by w sposób arbitralny, nie konsultując się ze środowiskiem wyścigowym, pozbawić prezydenta Warszawy patronatu nad Wielką Warszawską, gonitwą wszystkich warszawiaków? To kolejna tradycja po SK Janów Podlaski zniszczona przez polskich hunwejbinów. Od wojny zwycięskiego konia w WW zawsze dekorował prezydent stolicy, kilka lat temu piewcy "dobrej zmiany" skrycie pozbawili urząd prezydenta tego zaszczytu. Emir Rzewuski patrzy na to wszystko z nieba i zapewne cieszy się, że nie musi być uczestnikiem postępującej degrengolady.

Wróć