Próżno jednak szukać w tym szacownym gronie nazwiska Sebastiana Świderskiego, prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej i wybitnego zawodnika, reprezentanta najpopularniejszej obecnie w kraju dyscypliny sportu, jaką stała się piłka siatkowa. To bardzo intrygujące, ponieważ akurat w tej dyscyplinie taśmowo zdobywamy medale mistrzostw świata, Europy, Ligi Narodów oraz olimpiady. Co prawda wiceprezesem PKOl jest m. in. Marian Kmita z Polsatu, stale współpracujący z PZPS, ale nie posiada on legitymacji do oficjalnego reprezentowania siatkarzy. Pytanie jest proste: kto odpowiada za najgorszy wynik polskich olimpijczyków od 68 lat? „Polski Komitet Olimpijski nie odpowiada za wyniki na igrzyskach” – tak Piesiewicz zareagował na zarzuty kierowane pod jego adresem przez media i ministra sportu Sławomira Nitrasa. I tu akurat ma rację, bo za wyniki odpowiadają poszczególne związki sportowe o raz finansujące j i kontrolujące Ministerstwo Sportu i Turystyki.
A kim w ogóle jest usiłujący wieźć się od niedawna na plecach olimpijczyków pan prezes Piesiewicz? Jako menedżer z doświadczeniem w zarządzaniu spółkami prawa handlowego próbował sił w polityce, działał w nieboszczce Unii Wolności i w Partii Demokratycznej, ale wyborcy go nie kupili. Bez powodzenia kandydował do rady dzielnicy Targówek. Dostał także po łapach w wyborach do Sejmu w 2005 roku. Sześć lat później już jako bezpartyjny startował z własnego komitetu do Senatu w okręgu nr 42 w Warszawie, zajmując ostatnie – czwarte miejsce i zdobywając ledwie 5 proc. głosów ważnych. W ostatnich latach kojarzony był przez media z PiS, choć oficjalnie pozostał bezpartyjny. Jak donosił portal Onet, żona Piesiewicza zarobiła 1.1 mln złotych w banku Pekao SA, co daje 164 tys. zł miesięcznie. Doradzała zarządowi w sprawach marketingu, ale w banku ponoć nie został żaden ślad jej działalności.
Zamiast wyrazić ubolewanie z powodu kompromitacji w Paryżu, wziąć choć cząstkę winy na siebie oraz PKOl i pochylić się nad planem naprawczym dla polskiego sportu, Piesiewicz idzie na wojnę z ministrem Nitrasem. Komitet wysmażył oświadczenie, które mają podpisać członkowie zarządu PKOl, czyli przedstawiciele prawie wszystkich liczących się związków sportowych w Polsce.
Pismo zostało rozesłane z biura PKOl do wszystkich członków zarządu. Zdegustowany klęską w Paryżu minister sportu chciał poznać szczegóły udziału prezesów i członków zarządów związków sportowych w delegacjach na olimpiadzie, ale Piesiewicz odmówił, argumentując butnie, że „żaden przepis prawa nie nadaje ministrowi sportu prawa kontrolowania PKOl”. Nie potrzeba być mózgowcem, by po tak skonstruowanej odmowie skonstatować, że pan prezes może mieć do ukrycia wiele niewygodnych faktów, dotyczących podróżowania działaczy sportowych na olimpiadę za pieniądze sponsorów i podatników. A wejście na kurs kolizyjny z ministrem, członkiem władzy państwowej, świadczy o jego nieroztropności, bucie i poczuciu bezkarności. Nikt jeszcze bowiem z władzą nie wygrał, a konflikt na linii PKOl – Ministerstwo Sportu i Turystyki nie służy ani prezesowi, ani polskiemu sportowi, a już najmniej służy polskim sportowcom i społeczeństwu.
Coś zwróciło moją uwagę podczas igrzysk w Paryżu. Czemu nie ma nas w dyscyplinach tanich w uprawianiu, a przynoszących mnóstwo medali? Czy uprawianie strzelectwa bądź łucznictwa jest kosztowne? Nie sądzę, a można tam zgarnąć worek medali. Na przykład w konkurencjach łuczniczych – indywidualnej męskiej i kobiecej, drużynowej męskiej i kobiecej oraz zawodach mieszanych można znacznie podreperować medalowy dorobek. Tę dyscyplinę opanowali zawodnicy Korei Płd. i od lat dominują na łuczniczych torach. Albo strzelectwo. Na olimpiadzie rozgrywa się aż 9 konkurencji – karabin, pistolet stojąc i leżąc, skeet czy trap i trap podwójny.
Widać jak na dłoni, że w konkurencjach technicznych, siłowych i szybkościowych nie nadążamy za światem. Powód? Moim zdaniem wcale nie brak talentów, ale starożytny system szkoleń, a przed wszystkim brak wiedzy o najnowszych metodach treningowych i wspomaganiu farmakologicznym, nie grożącym dyskwalifikacją za doping. Zwróciłem uwagę na Amerykanów. Dosłownie każdy zawodnik znajdował się na olimpiadzie w szczytowej formie fizycznej i psychicznej, a nieudane występy w ekipie liczącej kilkuset sportowców można było policzyć na palcach obu rąk. Przykład: w biegu na 1500 m prawie stuprocentowy faworyt faworyt Jakob Ingebrigtsen biegł jak po swoje (kilka tygodni później pobił rekord świata na 3 km), gdy nagle niczym diabełek z pudełka pojawił się za jego plecami nieliczony Cole Hocker. Amerykanin ograł Norwega na finiszu, ustanawiając rekord olimpijski i poprawiając swój rekord życiowy o… 3 sekundy! Trzy sekundy lepiej od rekordu życiowego na 1500 m? Tego jeszcze nie grali. Wniosek dla PKOl i ministra sportu: więcej pieniędzy na dyscypliny niszowe, tanie w uprawianiu, a przynoszące mnóstwo szans na medale olimpijskie.
Prezes Radosław Piesiewicz swoją postawą przypomina mi niesławnej pamięci dyrektora Oddziału Służewiec Wyścigi Konne Totalizatora Sportowego (nazwiska przez litość nie wspomnę), który przez sześć lat był utrapieniem dla środowiska wyścigowego w Polsce i systematycznie niszczył wyścigi, kreując się jednocześnie na najlepszego menedżera wszechczasów. Podobnie jak Piesiewicz także był butny, arogancki, nie przyjmujący na siebie żadnej odpowiedzialności, przekonany o bezkarności. Został wreszcie pogoniony przez obecny zarząd TS w trybie dyscyplinarnym i opuszczał Służewiec na rowerze z torbą na plecach, bo z dnia na dzień odebrano mu służbowe auto. Kiedy się temu przyglądałem przyszedł mi do głowy strawestowany cytat z „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza: „Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mniemał się być panem na Służewcu, a mnie próbował pozbawić wolności, oskarżając przed sądem karnym z art. 212 kk za pisanie prawdy”.
Z Piesiewiczem nie będzie tak łatwo, bo każda próba ingerencji władzy państwowej w działalność niezależnego stowarzyszenia, jakim jest PKOl, natychmiast spotka się z ostrą reakcją MKOl, który zarzuci Polsce próbę upolitycznienia naszego komitetu olimpijskiego. Piesiewicza może go odwołać ze stanowiska jedynie Walne Zgromadzenie, bądź Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie, zwoływane w trybie art. 32 statutu przez zarząd PKOl z własnej inicjatywy, na wniosek co najmniej 2/3 ogólnej liczby członków PKOl, bądź na wniosek Komisji Rewizyjnej.
Mamy w kraju całe zastępy nieudaczników na najwyższych stanowiskach, dyletantów i zwyczajnych kombinatorów. Myślę sobie, że nadzieja na szybkie wyeliminowanie ich z publicznej gry nie leży w prokuraturze i wymiarze sprawiedliwości, lecz w Krajowej Administracji Skarbowej (KAS). To najlepszy bat na wszelkiego rodzaju kombinatorów i nieudaczników – podstępny, stosunkowo szybki, skuteczny i bezlitosny. Obecnie sprawdzają 98 podmiotów, dysponentów publicznych pieniędzy, jak wyglądały ich wydatki z kasy państwa przedtem, gdy u władzy była ekipa PiS i obecnie. Jest już w prokuraturze 61 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstw na kwotę sięgającą około 3,2 mld zł. KAS śledzi przepływ pieniądza od instytucji, która ma go w swoim budżecie, aż po ostatecznego beneficjenta, któremu dane środki zostały wypłacone. Działania KAS mają swoją logikę i systematykę, dlatego są niezwykle skuteczne. Myślę intensywnie, czy nie należałoby zachęcić KAS do złożenia wizyty w Oddziale Służewiec Wyścigi Konne TS i siostrzanej spółce „Traf” , organizującej koński totalizator. Prześledzenie przepływów państwowych środków z centrali TS, via „Traf”, do Oddziału Służewiec mogłoby być dla inspektorów KAS fascynującym zajęciem.