Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Listy...

23-09-2015 22:00 | Autor: Andrzej Celiński
Przejrzałem kilkanaście spośród wszystkiechczterdziestu jeden list sejmowych dwóch głównych rywali w wyborach 25. października: PO i PiS. Bez metody, ot tak, „przy okazji”. Chciałem sprawdzić jakieś nazwisko, czy jest na jednej z list, i na jakiej pozycji. I tak poszło. Zajrzałem tam, gdzie mam jakąś wiedzę. Zajrzałem na listy w okręgach wyborczych, które znam. Wiem, kto jest tam kto, czego dokonał, gdzie się ślizgał. Były to: Katowice, Gliwice, Bielsko-Biała, Wrocław, Kraków, Warszawa I i Warszawa II (tzw. wianuszek), Płock, Kalisz, Gdańsk, Poznań i Siedlce. Ciekawe.

Jeśli mnie w miarę systematycznie tu czytacie, wiecie Drodzy Czytelnicy, że ja mam problem z partiami. Nie jestem fanem żadnej z wielkich, a i z mniejszymi mi nie za bardzo po drodze. Szefuję jednej, maleńkiej, marginesowej i też mają w niej ze mną kłopoty. Ja wiem, że bez partii nie ma demokracji parlamentarnej. I to jest najważniejsze z tych dwóch zdań. Drugie zdanie, to takie, że polski system partyjny z piekła jest rodem, a partie tylko to poświadczają. Pierwsze zdanie jednak ważniejsze. Partie muszą być. Wniosek taki, że zamiast się obrażać, trzeba naprawiać. Najpierw prawo o partiach i ich finansowanie. A potem ordynacje wyborcze. Bo człowiek polityczny, a już na pewno partyjny, to bestia – wykorzysta każdą lukę, żeby jego było na wierzchu. A przecież nie o to chodzi.

Zanim zajrzałem do tych list, byłem absolutnie pewny, że Prawo i Sprawiedliwość, które mam za partię dla Polski gorszą (choć nie we wszystkim) niż Platforma Obywatelska, ma zwycięstwo w kieszeni. Przede wszystkim z uwagi na zmęczenie. Jak długo można słuchać, że coś jest zaporą przed czymś. Ja chcę usłyszeć, jaką obie wielkie partie, w tym najpierw Platforma (bo ma więcej narzędzi jako partia władzy) mają diagnozę, ocenić czyja zdaje mi się lepiej udokumentowana, czyja trafniejsza, a potem pragnę zapoznać się z tym, jak konkurenci do władzy chcą się odnieść do szans i zagrożeń w ich diagnozie opisanych. Czyli chcę wiedzieć: co, kiedy i za co. Jeśli dawać zamierzają, to skąd wezmą. Jeśli chcą oszczędzać (przed wyborami jakoś dziwnie nie chcą), to na czym i jakim kosztem społecznym. I jakie będą, ich zdaniem, konsekwencje tych oszczędności.

Jeśli chcą zmieniać, łączyć lub rozdzielać, to dlaczego i jak sprawdzą, czy to, dla którego łączyli, zmieniali, rozdzielali – dało zapowiedziane efekty. Czyli po prostu chcę być traktowany poważnie. Chcę poznać nie tylko ogólniki, ale konkretne partykularne programy: w dziedzinie polityki kulturalnej, mieszkalnictwa, opieki nad schorowanymi emerytami, transportem publicznym, w edukacji przedszkolnej, szkolnej i wyższej, w wymiarze sprawiedliwości. Technikalia mnie mniej ciekawią. Interesują mnie cele i instrumenty oraz to, jak sprawdzać, czy założone efekty będą, i kiedy będą, osiągnięte.

Tymczasem czytam i słyszę, że Platforma to zdrajcy, Polska w ruinie, a świat na ogół nam wrogi. Nawet może z tym i owym z tych inwektyw skłonny byłbym się zgodzić, ale co z tego? To nie rusza mnie z kanapy.

Albo weźmy ze strony przeciwnej, że tamci to oszołomy, faszyści, a wszystko jest ściemą, bo kandydatka na premiera i tak nie porządzi. W porządku. Jakkolwiek osobiście akurat wolę kandydatkę od prezesa i nie to mnie interesuje, co kto inny woli, lecz to, jak chce tę oszołomioną fale powstrzymać. Co ma lepszego: projekty, ludzi, układy? I jak to mam sprawdzić.

Wszyscy to znamy. Ten dość marny teatrzyk figur odgrywa swoją sztukę, trochę tylko co kilka lat odkurzaną, już dziesięć lat! Od 2005 roku. Inni to statyści. Niektórzy, jak SLD, staż mają po obu stronach. Teraz są statystami. Ja ich nawet rozumiem, też byłem statystą w Aidzie Verdiego jak miałem piętnaście lat. Grałem drzewo. Równie ambitna była to rola, jak w ostatnich latach rola SLD. Nie silą się na coś własnego.

Sięgnąłem więc przypadkiem po te listy. ZL – zgroza. Po starej bliskiej znajomości i sympatii (w końcu przez dwie kadencje byłem wiceprzewodniczącym SLD) chciałem się przekonać, że moja dzisiejsza rezerwa jest na wyrost, że to mój ułomny charakter, a nie inne przyczyny powodują, że mnie tam nie ma. Niestety. Charakter charakterem, ale te listy! Owszem, w Krakowie Kazimiera Szczuka, a w stolicy Barbara Nowacka, i co dla mnie istotne tak samo, na drugim miejscu za Nowacką w Warszawie Katarzyna Piekarska. Cenię wszystkie, Kasię najbardziej. I tyle tej odnowy. Potem to, co zawsze. Najbardziej rozbawiły mnie „jedynki” w dwóch geograficznie nieodległych od siebie okręgach. Łączy je nieodżałowanej dla lewicy pamięci pani Magdalena Ogórek. W Gliwicach jej wiecznie roześmiane na buzi tło Tomasz Kalita. Gdzie tego uczą? Czasem człowiek chociażby dla odpoczynku mięśni policzków uśmiech powściągnie. W Kaliszu zaś sam twórca tego pięknego wynalazku – pan poseł Aleksandrzak. I tak, kolejno, w pozostałych okręgach. Prawdziwa odnowa!

Jednak kiedy porównywałem „jedynki”, „dwójki” i „trójki” Platformy i PiS’u, cokolwiek nie najlepszego myślę o PO, jest różnica. Na korzyść Platformy. Jestem ciekaw, czy odbije się to na rzeczywistym wyniku, a ten tylko w wyborach.

Sam kandyduję do Senatu. Dokładnie tak samo jak przed czterema latami. W takim samym dokładnie gronie. Jest nas troje. Jak wtedy. Kandydat PO, kandydatka PiS i ja, demokrata. Czy coś się zmieni? Czy rzeczywiście Polacy chcą zmiany? A zwłaszcza czy chcą jakoś przełamać ten klincz Platformy i PiS? Nie wiem. Okaże się. Nie tylko tu, na Ursynowie, Mokotowie, w Wilanowie i Wawrze. W tym akurat roku jest kilku przynajmniej kandydatów i kandydatek do Senatu, o znanych osobowościach, udokumentowanych dokonaniach, twardych charakterach, różnych zresztą opcji, którzy próbują wbić się klinem w to zatęchłe towarzystwo. Monika Płatek w Warszawie II, Piotr Waglewski na Woli i Ochocie są tego dobrym przykładem. Szkoda, że Włodzimierz Cimoszewicz nie chce dłużej być w polityce. Był jej ozdobą. Może jednak rzeczywiście jabłko niedaleko spada od jabłoni. Może Tomasz Cimoszewicz pozostanie wiernym odbiciem swojego Ojca.

Wróć