Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ludzie to lubią, ludzie to kupią...

01-03-2023 20:47 | Autor: Tadeusz Porębski
Miałem ostatnio sporo niefartu. Zaczęło się od zakupu VW Golfa cabrio, w którego remont włożyłem sporo gotówki. Niestety, słynący z niezawodności niemiecki produkt okazał się tak awaryjny, że musiałem się go pozbyć. Nieszczęścia chodzą parami, więc nieopatrznie ubezpieczyłem go w Grupie EUROINSF z siedzibą w Sofii. Po roku wymówiłem za pośrednictwem MUBI (solidna firma) i przeniosłem ubezpieczenie do znacznie tańszej austriackiej Grupy UNIQA (również rzetelna marka). No i się zaczęło. Po ponad roku dostaję żądanie pod rygorem wniesienia sprawy do sądu, bym zapłacił EUROINS ponad 700 zł za ubezpieczenie, którego nie zawierałem. Wiem na 100 procent , że wypowiedziałem umowę na golfa, ale tu kolejny niefart – nie płaciłem z konta, lecz na poczcie i niestety nie potrafię znaleźć potwierdzenia. Efekt jest taki, że przyszło zawiadomienie z lubelskiego sądu i przygoda z EUROINS będzie mnie kosztować około tysiąca złotych. Myślę sobie – może faktycznie pamięć mnie zawodzi i to oni mają rację?

Wchodzę na internetowe opinie i od negatywów pod adresem EUROINS rozbolała mnie głowa. Przemek (20.02.2023 21:53): „Dramat!!! Nie ma kontaktu w żaden sposób. Auto sprzedane, a ja nadal dostaję wezwania do zapłaty za ubezpieczenie!!! Omijać szerokim łukiem!!!”. Spartan (24.02.2023 14:20): „Mam to samo, wypowiedziałem umowę w październiku, a ci mi BIG wysłali, żebym zapłacił. Nigdy więcej EUROINS!”. Bolo (21.02.2023 09:14): „To jest masakra. Obsługa chamska, o ile w ogóle da się dodzwonić, zero kontaktu, wycena szkody 1800 zł – ASO wyceniło na 11000. Od 3 miesięcy poruszam się uszkodzonym pojazdem i nikt nie chce ze mną rozmawiać. Zastanawiam się nad powiadomieniem UOKiK. Jeżeli macie stłuczkę, a sprawca ma ubezpieczenie EUROINS, od razu wzywajcie policję”.

To tylko trzy negatywne wpisy z wielu. Wiadomo, że w Internecie grasują różni ludzie – frustraci, sensaci, wariaci, etc., ale kilkanaście dramatycznych wpisów podających w wątpliwość rzetelność firmy w ciągu zaledwie czterech dni? To daje dużo do myślenia. Oczywiście, zapłacę owe tysiąc złotych, ponieważ nie mam wyboru, ale podobnie jak Przemek, Spartan, Bolo i wielu innych internautów nie zamierzam już nigdy skorzystać z usług EUROINS. Powyższa przygoda skłoniła mnie do poświęcenia dzisiejszego felietonu postępującej nierzetelności i bylejakości. Widzi się je w prawie każdym elemencie codziennego życia. Zacznę od żywności. Jeszcze nie umilkły echa afery drobiarskiej (drób karmiono olejami do produkcji smarów), a już NIK ogłosiła, że polskie mięso jest najgorsze w Europie. Także audyty wykonane na zlecenie Unii Europejskiej wskazują, że powinniśmy zacząć się poważnie martwić jakością polskiego mięsa. Raport Izby liczy ponad 100 stron, nad jego powstaniem pracowali kontrolerzy NIK i naukowcy z uniwersytetów przyrodniczych. Stwierdzili m. in., że w 2017 r. zgłoszono 87 przypadków niebezpiecznej żywności, a trzy lata później zanotowano już 273 sygnały. Kontrolerzy wykazali, że powodem zagrożenia dla zdrowia konsumentów są niewłaściwe działania po stronie producentów i sprzedawców, a w szczególności zanieczyszczenia żywności, jej fałszowanie, niewłaściwe warunki przechowywania i sprzedaży, nieprawidłowe żywienie zwierząt – przenoszenie na człowieka chorób odzwierzęcych, jak również nielegalna działalność w zakresie produkcji żywności. Polskie mięso jest niebezpieczne także z powodu powszechnie występującej w nim salmonelli oraz używania w czasie hodowli najsilniejszych antybiotyków stosowanych do leczenia ludzi. W konsekwencji bakterie stają się odporne na te antybiotyki.

W prywatnych rozmowach producenci mięsa i wędlin twierdzą, że produkcja wyrobów z najlepszych surowców jest nieopłacalna, ponieważ cena odstrasza przeciętnego klienta. Za to produkcja taniochy jest złotym biznesem, bo taniocha schodzi z półek błyskawicznie. Konsument nie zastanawia się, jaki skład ma na przykład kiełbasa, której kilogram kosztuje kilkanaście złotych. A powinien się zastanowić – może wtedy szybko przerzuciłby się na wegetarianizm. Podobnie jest z obuwiem, materiałami tekstylnymi, ubraniami, meblami, sprzętem AGD, zabawkami dla dzieci i wieloma innymi artykułami niezbędnymi człowiekowi. Kilkakrotnie media informowały o sprowadzanych z Azji zabawkach, które stanowiły zagrożenie zdrowia dzieci. A mimo to nadal są sprowadzane i chętnie kupowane. Powód? Bo tanie.

Pogardzamy kiepskiej jakości „chińszczyzną”, ale nadal ją kupujemy. Bo tania. Staliśmy się w dużej części społeczeństwem tandeciarzy, a początek procesu przechodzenia z jakości w bylejakość datuje się chyba od momentu przekazania Chinom Ludowym światowej produkcji… wszystkiego. Bo tam taniej. Zysk przesłonił oczy nawet producentom towarów markowych, takich jak Lacoste, Ralph Lauren, Tommy Hilfiger, Hugo Boss, BMW, Audi, Volvo, Mercedes, Bosch – wymieniać można do końca świata i jeden dzień dłużej. Większość firm nie ukrywa, że produkuje towary w Chinach, ale są takie, jak na przykład Burberry, która na metkach swoich ubrań nie umieszcza kraju pochodzenia. I to jest moim zdaniem postępowanie więcej niż skandaliczne.

Świat zalewa chińszczyzna, przekazanie tam światowej produkcji zaowocowało powstaniem prawdziwego azjatyckiego smoka, który stanowi dzisiaj zagrożenie nawet dla gospodarki amerykańskiej. To tony zabawek pokrytych farbą zawierającą rakotwórcze substancje (wycofywanie ze sklepów milionów zabawek firmy Mattel, producenta lalek Barbie), czosnek z Chin i tamtejsze krewetki karmione nie wiadomo czym, sokowirówka z napisem Philips wyprodukowana w Chinach… Nie dam rady więcej wymieniać. Jeśli chodzi o modę, to trendy także pochodzą z Chin. Obowiązuje obecnie design niby „na luzie”, lekko pognieciony i vintage, ponieważ szycie tego rodzaju strojów nie wymaga precyzji jak podczas szycia idealnie skrojonych spodni, marynarki, sukienki, czy płaszcza. Najbardziej irytuje mnie drastyczny spadek jakości kiedyś markowych produktów szytych dzisiaj w Chinach i wciąż sprzedawanych za ciężkie pieniądze jako towary luksusowe. Dawniej dobra marka była synonimem jakości i poszanowania pracy wykwalifikowanego rzemieślnika, dziś kupujemy niby markową, produkowaną na szybko w ChRL tandetę. Najgorsze jest to, że stare dobre czasy już nie wrócą. A ja chciałbym jeść tylko polski czosnek i truskawki, nosić włoskie buty i francuskie polo od Lacoste, jeździć produkowanym w Niemczech samochodem i kupować dżinsy Lee wyprodukowane w Stanach. Moje dżinsy Lee, kupione ostatnio przez znajomych w USA, mają metkę „made in Mexico”, ale są o niebo lepszej jakości niż te szyte w Chinach.

Właściwie chińskiej ekspansji oparli się jedynie producenci markowych perfum i wód toaletowych. Większość pachnideł nadal produkowana jest w Europie. Produkcja kosmetyków w Chinach zdominowana została przez dwa międzynarodowe koncerny – Procter&Gamble i L`Oreal, a w mniejszym stopniu przez Shiseido, Unilever oraz Mary Key. Widząc napis „made in China” lub „made in PRC” (People's Republic of China – skrót wymyślony dla zmyłki, by nie widniało suche słowo „China”), odkładam produkt na półkę. Mam dosyć tandety, taniochy, badziewia i w ogóle Chin Ludowych.

Jednak największe spustoszenie w światowym handlu czynią chińskie podróbki. Kraje azjatyckie, a zwłaszcza Chiny, oferują ogrom podróbek, a podrabianie przez chińskie firmy produktów Apple stało się zjawiskiem masowym. W Państwie Środka podrabia się już wszystko – od toreb Louis Vittona i kultowej, ekstremalnie drogiej Birkin Bag od Hermésa, po luksusowe marki samochodów. W 2009 r. rząd Wielkiej Brytanii przeznaczył ponad 27 milionów funtów na produkcję nowego samochodu (LRX) Range Rover Evoque z zastrzeżeniem, że jego wytwarzanie ma odbywać się w mieście Halewood w Anglii. Nic to nie dało, w Chinach natychmiast pojawiła się wierna kopia tego auta – LandWindem X7.

Szkody wizerunkowe i gospodarcze to jedno, ale równie ważne, a może ważniejsze jest to, że podróbki importowane z Chin produkowane są na masową skalę w fabrykach, w których zmusza się ludzi do niemalże niewolniczej pracy. Kobiety i dzieci pracują tam po kilkanaście godzin dziennie, zarabiając grosze wystarczające jedynie na przeżycie. W Chinach, podobnie jak w Rosji, człowiek w ogóle się nie liczy, dlatego wszystko co rosyjskie i chińskie jest mi od dawna obce. Poza rosyjską literaturą piękną oraz ich baletem.

Wróć