Jednym z moich ulubionych tematów, jednocześnie mocno mnie irytujących, to obsada lukratywnych stanowisk w spółkach Skarbu Państwa. Jest trochę lepiej niż było za rządów PiS, kiedy nikt spoza Zjednoczonej Prawicy nie miał najmniejszych szans na powołanie do zarządu państwowej spółki, ale tylko trochę. Nadal trwa spektakl polegający na powoływaniu w skład zarządów kolesiów i nominatów partyjnych, ściemniając przy tym mediom i ludowi, że są to wybitni fachowcy spełniający warunki konkursu, najlepsi z najlepszych, prawdziwy crème de la crème polskiego menedżmentu. Wiele przykładów świadczy jednak o tym, że kolesiostwo i partyjniactwo w spółkach Skarbu Państwa nadal mają się bardzo dobrze, choć umowa koalicyjna z listopada ubiegłego roku zawiera artykuł 13, który brzmi: „Jednym z priorytetów Koalicji będzie odpolitycznienie Spółek Skarbu Państwa poprzez wprowadzenie czytelnych kryteriów naboru na stanowiska zarządcze”. Równo rok temu Szymon Hołownia przedstawił projekt ustawy dotyczącej odpolitycznienia spółek Skarbu Państwa, ale jest on skutecznie blokowany na szczeblu komisji sejmowej przez posłów PO i PSL. Po aferze w Totalizatorze Sportowym, gdzie Rada Nadzorcza nie potrafiła wybrać prezesa zarządu i spółka o znaczeniu strategicznym dla państwa dryfowała przez wiele miesięcy bez sternika, coś jednak się zmienia.
Minister aktywów państwowych Jakub Jaworowski przekazał list do zarządów i rad nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa, w którym skupia się m.in. na wynagrodzeniach członków kadry zarządzającej. Zbiegło się to z opublikowanym w mediach stanowiskiem Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich (TEP), które jednoznacznie wskazuje na negatywne skutki upolitycznienia spółek Skarbu Państwa, takie jak niska efektywność, brak transparentności oraz negatywna selekcja kadr. „Najwyższa pora, by Minister Aktywów Państwowych skończył z fałszywą grą, polegającą na komunikowaniu wyborcom, że „państwowe czempiony” mogą być równie efektywne co prywatne firmy” – czytamy w oświadczeniu. I dalej: „Rada TEP uważa, że szeroka prywatyzacja jest pilną reformą, która ograniczy wpływ polityków na gospodarkę”. Faktycznie, chyba jest to jedyny sposób na wyjęcie choć części państwowych spółek z łap pazernych polityków. Większość z około 300 spółek, w których ministerstwo aktywów państwowych prowadzi działalność, nie ma strategicznego znaczenia dla gospodarki czy bezpieczeństwa kraju. Nadzór właścicielski nad nimi prowadzi 17 różnych instytucji państwowych, niektóre z nich nadzorują właścicielsko tylko jedną spółkę. Nie żyjemy w komunizmie, ale w epoce wolnego rynku, czas więc przystąpić do rzetelnego i transparentnego prywatyzowania tych spółek Skarbu Państwa, które nie mają strategicznego znaczenia dla państwa i gospodarki.
W swoim liście do zarządów i rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa minister Jaworowski podkreśla jeszcze jedną ważną kwestię. Zaapelował mianowicie o większą transparentność i niedopuszczanie do nadużyć w tym zakresie. „Niedopuszczalne jest nadużywanie tych regulacji w celu ukrywania wiedzy o wydatkach przed mediami, czy stosowania tzw. SLAPP-ów w reakcji na pojawiające się zapytania”. SLAPP to strategiczne pozwy sądowe, które stały się skutecznym narzędziem tłumienia debaty publicznej. SLAPP wykorzystywane są zarówno przez władze, jak i przez korporacje. Sprawy trafiają do sądów cywilnych (naruszenie dóbr), jak i karnych (zniesławienie, art. 212 kk), przy czym gra wcale nie idzie o wyrok skazujący oraz zapłatę zadośćuczynienia, ale głównie o uprzykrzenie życia dziennikarzom, aktywistom i sygnalistom. Minister widzi więc konieczność zmian, wprowadzenia transparentnych reguł w kwestii wydatków w państwowych spółkach i zakazuje nękania zbyt dociekliwych dziennikarzy. Zarządy i rady nadzorcze spółek Skarbu Państwa zbyt często zapominają, że nie powadzą prywatnego biznesu, lecz zarządzają mieniem państwowym będącym własnością wszystkich Polaków płacących podatki.
Przejdę do końcowego segmentu, który wiąże się z konkretną spółką Skarbu Państwa, wymienionym wyżej Totalizatorem Sportowym. Spółka ta na mocy umowy z Polskim Klubem Wyścigów Konnych (PKWK) przejęła w 2008 r. w 30-letnią dzierżawę zabytkowe tory na Służewcu. Plany były śmiałe – wraz z rozwijaniem wyścigów konnych Służewiec miał stać się „towarzyskim salonem Warszawy” na miarę Ascot i przynosić budżetowi państwa godziwy dochód z tytułu zawieranych w końskim totalizatorze zakładów wzajemnych. Wyścigom konnym w Polsce doprawiono swego czasu wredną mordę. Nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością, bo typowanie i zawieranie zakładów wzajemnych w końskim totalizatorze to tzw. miękki hazard, czyli gra wiedzy oparta na analizie końskich rodowodów, predyspozycjach koni, stanie toru, programie gonitw i formie stajni. Tym różni się on od hazardu twardego – losowego, jak np. automaty do gry, czy ruleta. Początki pobytu TS na Służewcu były obiecujące, wyremontowano m.in. trybunę główną, połowę środkowej, zakupiono w Australii nowoczesną maszynę startową, wymieniono kanat okalający zieloną bieżnię na bezpieczniejszy. Niestety, w miarę upływu lat już tylko równia pochyła, a od 2018 r. wręcz zwijanie się tej królewskiej dyscypliny sportu.
Dzisiaj wyścigi konne w Polsce są w stanie krytycznym. Winowajcą niewątpliwie jest TS, który nie realizuje kluczowego punktu umowy zobowiązującego spółkę do rozwijania wyścigów konnych. Tymczasem roczna pula nagród w wysokości godnej ubogiego kraju afrykańskiego, a nie dużego państwa zrzeszonego w UE (około 8,5 mln zł), nie była rewaloryzowana od 2008 r., czyli od 17 lat! W tym czasie w kraju podrożało praktycznie wszystko, niekiedy o kilkadziesiąt procent, więc trudno się dziwić, że właściciele koni kupują ich coraz mniej, a pozbawieni atrakcyjnej oferty gracze systematycznie odpływają ze Służewca. Bój o kilka tysięcy zł w zakładzie „trójki”, czy „tripli” to ponury kompletnie nieopłacalny żart. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Co jest na rzeczy, że TS nie rewaloryzuje od 2008 r. rocznej puli nagród i odrzuca każdą prośbę o jej zwiększenie? Ponoć na taki układ wyraził zgodę w sporządzonym lata temu aneksie do umowy dzierżawy Feliks Klimczak, były prezes PKWK. Tyle że nikt z wyścigowego środowiska, nawet członkowie Rady PKWK, nie mają do tego dokumentu dostępu. Stał się on w pewnym sensie mityczny, bo niby istnieje, ale nikt go nigdy nie widział. Ostatni list ministra aktywów państwowych skierowany do zarządów i rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa, zalecający transparentność, daje nadzieję na ujawnienie umowy z 2008 r. wraz z późniejszymi zmianami.
Jeżeli aneks rzeczywiście istnieje należy zbadać, po pierwsze – czy zgadzając się na nierewaloryzowanie rocznej puli nagród prezes PKWK nie przekroczył uprawnień i nie naraził klubu na utratę należnych korzyści; po drugie – czy podobnie jak na umowie z 2008 r. znajdują się na aneksie podpisy trzech ministrów (rolnictwo, skarb państwa, finanse). Jeśli natomiast aneks nie istnieje, TS ma OBOWIĄZEK zrewaloryzować roczną pulę nagród od roku 2008, a to są miliony. W ostateczności kwestię mogłaby rozstrzygnąć Prokuratoria Generalna RP, która rozstrzyga spory pomiędzy podmiotami państwowymi. Rada PKWK powinna wymusić na urzędującym prezesie PKWK wystąpienie do ministrów rolnictwa oraz aktywów państwowych z wnioskiem o przekazanie umowy z 2008 r. z późniejszymi zmianami i opublikowanie tych dokumentów na stronie internetowej polskiego jockey clubu. Wszak sam minister MAP wzywa do transparentnej polityki zarządów państwowych spółek, a rzecz idzie o miliony zł prawdopodobnie należne środowisku wyścigowemu z tytułu nierewaloryzowania od 17 lat rocznej puli nagród przez TS.