Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nasze wzloty

15-08-2018 14:29 | Autor: Mirosław Miroński
Powodzenie i pech to dwa elementy równoważącej się nieskończonej sinusoidy. Ta równowaga lub jej brak decydują ostatecznie o powodzeniu lub klęsce każdego przedsięwzięcia. Dwoistość ta odnosi się do wszystkich dziedzin życia i towarzyszących im zjawisk. Ostatnie dni obfitują w liczne przykłady tej swoistej dychotomii, w której bieżące sprawy przeplatają się z wydarzeniami z historii, co potwierdza powyższą regułę.

W czasie swej wielowiekowej historii Polska niejednokrotnie balansowała na granicy zagłady. To, że udało nam się jako narodowi przetrwać w skrajnie niesprzyjających okolicznościach geopolitycznych graniczy niemal z cudem. Tych na szczęście na przestrzeni wieków Polakom nie brakowało. Jednym z nich był „cud nad Wisłą”, czyli udana kampania przeciw zalewającym nasz kraj, a w założeniu całą Europę hordom ze wschodu. Realiści, którym nadprzyrodzona interwencja jest raczej obca, znajdują prostsze wytłumaczenie dla zwycięstwa Polaków. Podkreślają przede wszystkim zasługi przywódców świeżo sformowanej armii i bohaterskiej postawy zwykłych żołnierzy. Oczywiście, sukces nie byłby możliwy, gdyby nie postawa całego społeczeństwa (z wyjątkiem komunistów, którzy entuzjastycznie witali nadciągającą czerwoną armię). Rzeczywiście, nie samo szczęście zadecydowało o wygranej. Na zwycięstwo nad bolszewikami złożyło się wiele czynników. Jednym z nich było wysokie morale i poczucie patriotyzmu w wojsku i wśród obywateli wspomagających żołnierzy na każdym kroku. Bez tego żadna bitwa nie byłaby wygrana. Na jednej szali znalazło się zwycięstwo nad Armią Czerwoną, a na drugiej zagłada całego kraju.

Mamy więc co świętować i mamy, o czym pamiętać. Łatwo sobie wyobrazić, jak potoczyłyby się losy Europy, do której wkroczyłby komunizm niesiony na bagnetach czerwonoarmistów. Na drodze do celu znalazła się Polska. To „po jej trupie” wg komunistycznych doktrynerów miał się dokonać marsz na Europę.

„Ponad martwym ciałem Białej Polski jaśnieje droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach poniesiemy szczęście i pokój ludzkości pełnej mozołu. Na zachód! Wybiła godzina ataku. Do Wilna, Mińska, Warszawy!” – to wygłoszone 2 lipca 1920 słowa Michaiła Tuchaczewskiego, skazanego kilkanaście lat później na śmierć na mocy wyroku (11 czerwca 1937 roku) wydanego na tajnym posiedzeniu Kolegium Specjalnego Sądu Najwyższego ZSRR pod przewodnictwem przewodniczącego Kolegium Wojskowego Sądu Najwyższego ZSRR – Wasilija Ulricha. Sąd zarzucił mu m. in. zdradę Armii Czerwonej. Wyrok wykonał strzałem w kark kapitan NKWD Wasilij Błochin. Podobno ostatnie słowa Tuchaczewskiego brzmiały: „Nie do mnie strzelacie. Rozstrzeliwujecie Armię Czerwoną”.

Zagrożenie dla Polski odsunięto na dwie dekady. Mówi się, że sukces ma wielu ojców. W przypadku zwycięskiej obrony przed bolszewikami i ich agresji na rodzącą się dopiero niepodległą Rzeczpospolitą potwierdza się to w pełni. Dzięki szczęśliwym splotom sytuacji i mądrym decyzjom sztabu nasze wojska odniosły spektakularne zwycięstwo powstrzymując czerwoną groźbę na niemal dwie dekady. Na szczęście dzięki zwycięskiej Bitwie Warszawskiej Polacy nie podzielili losu Tuchaczewskiego, chociaż ponieśli dotkliwe straty z rąk dwóch agresorów nadciągających z zachodu i wschodu w późniejszej II Wojnie Światowej.

Sierpień i wrzesień to miesiące, kiedy szczególnie należy pamiętać o wydarzeniach z naszej nieodległej przeszłości i przypominać o nich nowym pokoleniom.

Na niebie nad Warszawą przelatują myśliwce F-16. Na ulicach podczas parady wojskowej pojawiają się należące do natowskiego systemu obrony czołgi Leopard i Abrams. Silna armia, niezależna od ewentualnych sojuszników, to gwarancja dla dzisiejszej Polski i Polaków. Wydaje się, że czas nam sprzyja. Nie zmarnujmy tego.

Budujący przykład idzie też ze strony naszych sportowców, którzy stali się znakomitymi ambasadorami Polski. Dokonali oni prawdziwie udanej ofensywy na Berlin. Chodzi oczywiście o rywalizację pokojową, godną pochwały oraz wielkiego uznania, która miała miejsce w Berlinie podczas Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce 2018.

Posypały się medale dla Polaków – trzy złote wywalczyli nasi lekkoatleci przedostatniego dnia lekkoatletycznych zmagań. Zapamiętamy nazwiska: Adam Kszczot Justyna Święty-Ersetic, Michał Rozmys, Mateusz Borkowski, nie zapomnimy teź nazwisk wielu innych wspaniałych lekkoatletów, którzy wpisali się godnie do historii polskiej królowej sportu.

Wróć