Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie każdy gołąbek jest gołąbkiem pokoju...

13-09-2017 20:20 | Autor: Maciej Petruczenko
Za nami wyjątkowo przyjemny weekend w Warszawie, ubarwiony Świętem Wisły i wieczornym żeglowaniem po rzece, o której sobie dopiero w ostatnim czasie przypomniano. Pod urokiem nadwiślańskich bulwarów był nawet gość honorowy Święta, światowiec w całym tego słowa znaczeniu, brodaty podróżnik Aleksander Doba, który przepływając kajakiem Atlantyk, odczuł na własnej skórze, co to znaczy bezkres oceanów.

Oczywiście, w tym nastroju pospólnej radości pewnym zaskoczeniem, zwłaszcza dla cudzoziemców, musiała być odgrodzona barierkami i obstawiona przez policję potężna przestrzeń świętowania  –  już po raz 89. – tak zwanej miesięcznicy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu. Równie zaskakujące mogły być też utarczki z policją uczestników kontrmanifestacji politycznej, zorganizowanej przez Obywateli RP na Placu Zamkowym.

W centrum miasta zawsze bywało gorąco, sam pamiętam Krakowskie obstawione w marcu 1968 przez zomowców, którzy ganiali nas podczas rewolucji studenckiej, wywołanej – zdaniem ówczesnej władzy – przez wytykaną palcami „bananową młodzież”, czyli chłopaczków i dziewczynki, którym się dobrze działo, podczas gdy lud pracujący miast i wsi przymierał głodem. W 1926 zaś, gdy Józef Piłsudski zdecydował się na zamach stanu, nawykli do urzędowania przy Szlaku Królewskim w Śródmieściu prezydent RP Stanisław Wojciechowski i premier Wincenty Witos umknęli na wszelki wypadek na obrzeża Warszawy, schroniwszy się w pałacu wilanowskim.

Nie wiem, czy dziś ktokolwiek z luminarzy władzy będzie musiał się chronić przed jakimikolwiek zamachowcami, ale nie ulega wątpliwości, że polityczne napięcie rośnie i coraz bardziej daje się to odczuć na ulicach Warszawy. Kiedyś budziły grozę tabliczki z napisem „Achtung Minen”, opatrzone trupią czaszką, a dziś straszą czarno-białe billboardy, z których dowiadujemy się między innymi, że sąd w Świdnicy wypuścił na wolność pedofila. Podobno tymi billboardami zastawiła miasto Polska Fundacja Narodowa, mająca miliony złotych na promowanie właściwego wizerunku naszego kraju na świecie. Jeżeli więc już idziemy w tym kierunku, to mogę się spodziewać, że za chwilę – w ramach takiej właśnie promocji – stanie billboard informujący o pedofilskich wyczynach polskiego biskupa Józefa Wesołowskiego, którego papież musiał wycofać ze stanowiska nuncjusza apostolskiego na Dominikanie. A może również pojawi się czarno-biała informacja przypominająca, że prezydent RP Andrzej Duda ułaskawił oskarżonego o poważne przestępstwo Mariusza Kamińskiego, obecnego ministra-koordynatora służb specjalnych? Jak już, to już, nie ma się co obcyndalać... Skoro Polsce ma zrobić dobrze „czarny” pi-ar?...

No cóż, bezmyślność urzędników szastających groszem publicznym albo ogłaszających oficjalne komunikaty wydaje się chorobą nieuleczalną. I dlatego 1 września każą nam oni czcić kolejną rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, a 17 tego miesiąca – rocznicę napaści Związku Sowieckiego na Polskę. Tylko nieliczne urzędy pamiętają, by mówić o czczeniu pamięci ofiar, a nie napastników albo samego tragicznego wydarzenia. Jak na ironię jednak, również Wojsko Polskie uczciło niedawno w szczególny sposób pamięć człowieka, należącego bez wątpienia do grona osób bezpośrednio odpowiedzialnych za bałagan, w którego następstwie doszło do katastrofy rządowego tupolewa pod Smoleńskiem. Zastanawiam się więc: czy to tylko przejściowa moda na szczycenie się nieudacznictwem i klęskami, czy już narodowy zwyczaj?

Coraz mocniej realizowane jest hasło „Żeby Polska była Polską”, więc już się bije po mordzie „ciapatych”, zadrażnia stosunki z „Ruskimi”, Ukraińcami, Litwinami, Francuzami, no i oczywiście Niemcami, którzy na pewno w rozliczeniu krzywd wyrządzonych nam w następstwie II wojny światowej nie wypłacili się jak należy, ale samo państwo polskie zaniedbało sprawę reparacji wojennych, jakkolwiek przyszło mu działać pod politycznym przymusem. Inna sprawa, że po wojnie to akurat  Amerykanie pozwolili na praktycznie bezkarne kontynuowanie działalności przez bandyckie koncerny niemieckie, korzystające podczas wojny z pracy przymusowej tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych. Przecież niesławnej pamięci IG Farben zamknięto faktycznie dopiero w 2003 roku.

W związku z narastającą falą żądań, żeby zachodni sąsiedzi zapłacili wreszcie za szkody, jakie nam wyrządzili poprzez wojenną zawieruchę, niektórzy zaczynają podejrzewać, że wobec niespełnienia naszych żądań, wypowiemy Niemcom wojnę. Bojowy nastrój zresztą błyskawicznie się rozszerza i – jak informuje „Kurier Południowy” – piaseczyński radny Zbigniew Mucha już „wypowiedział wojnę” bezprawnie dokarmianym gołębiom, których rozrastająca się populacja,  a zwłaszcza powodowane przez nie zanieczyszczenia sprawiają, że Piaseczno ma najzwyczajniej przesrane. Co ciekawe, Mucha staje przeciwko gołębiom przede wszystkim w obronie wróbli, bo dominacja tych pierwszych sprawia, iż te drugie mogą już śmiało zakładać Związek Wypędzonych – na wzór tych Niemców, którzy po przymusowym opuszczeniu swoich siedzib na terytorium dzisiejszej Polski założyli Bund der Vertriebenen.

Stołeczną odmianą takiego związku, mającego akurat cele dalekie od rewanżystowskich, jest Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. Przypomnę więc, że gdy wyszły na jaw przekręty niektórych adwokatów, dorabiających się na lewej reprywatyzacji, Okręgowa Rada Adwokacka  wreszcie wyciągnęła do wyrzucanych na bruk mieszkańców pomocną dłoń, proponując między innymi szkolenie w zakresie przepisów prawnych, mające ułatwić obronę przed reprywatyzacyjnymi hienami. Jaka szkoda, że ORA wcześniej nie przeszkoliła tych hien pod względem etyki zawodowej...

Wróć