Ja sam zasmuciłem się też na wieść o udarze, który dotknął najbardziej cenionego przez mnie hierarchę Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce – kardynała Kazimierza Nycza, prezentującego na stanowisku metropolity warszawskiego rzadko spotykaną mądrość, wyczucie i klasę. Tacy ludzie bardzo są w Kościele potrzebni w sytuacji, gdy jednocześnie ma się albo miało się do czynienia z takimi ordynariuszami – a jednocześnie ordynusami – jak, pożal się Boże, arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Ten ostatni – zanim objawił całą swą chciwość i chamstwo w Gdańsku – zdążył w nie mniejszym stopniu skompromitować się w Warszawie. Dlatego z mojego punktu widzenia różnica między Nyczem a Głódziem jest taka, jak między dokonaniami budowlanymi Kazimierza Wielkiego a wiejską „sławojką” z okresu międzywojnia, z której smród rozchodził się na całe obejście. Publiczność nieprzypadkowo obdarzyła kształconego w Rzymie bon-vivanta przydomkiem „Flaszka-Głódź”, zastanawiając się przy tym, jakim cudem państwo polskie dało najpierw temu birbantowi i hipokrycie generalski stopień i pensję, a potem wojskową emeryturę. Dopiero papież Franciszek wlepił gagatkowi z Podlasia kościelną karę. Niepoprawny zgrywus Jerzy Urban stwierdził przed laty, zaraz po nominacji Głódzia na biskupa polowego i generała, że dla zachowania równowagi w służbach mundurowych Wojsko Polskie powinno było zażądać, by któregoś z generałów normalnej służby uczynić biskupem...
W najbliższych dniach będziemy mieli kolejny festiwal zakłamania, gdy zaczną się obchody 11. rocznicy katastrofy rządowego samolotu Tu 154M pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 osób. Po jedenastu latach analiz wiemy na pewno, że inicjatorem i głównym organizatorem nieodpowiedzialnego pod wieloma względami lotu do Smoleńska była kancelaria prezydenta RP, a na pokładzie lądującej w gęstej mgle maszyny z wojskowym pilotem za sterami znajdowali się zwierzchnik całych sił zbrojnych oraz dowódca sił powietrznych, mieszkaniec Ursynowa. Jak wynika z opublikowanych nagrań, pilot prosił o ewentualną decyzję, by w tych trudnych warunkach nie lądować na mocno podniszczonym i już formalnie wyłączonym z użytkowania lotniczym demobilu o nazwie Siewiernyj, ale się takiej decyzji nie doczekał. Zaryzykował zniżanie i w efekcie wszyscy pasażerowie oraz cała załoga poszli do piachu, zaś społeczeństwo polskie podzieliło się na tych, którzy dostrzegają całe bałaganiarstwo, związane z owym lotem, i na tych, którzy wierzą, że do katastrofy doszło w następstwie dokonanego z premedytacją zamachu. Ci drudzy stworzyli nawet pewien rodzaj „religii smoleńskiej”, lecz od niedawna jakby trochę zamilkli, zawstydzeni, że tak bardzo opóźnia się ogłoszenie mającej przedstawić prawdę o katastrofie – Ewangelii według św. Antoniego i otaczających go proroków. Jeśli się weźmie pod uwagę straty w ludziach i sprzęcie (w ślad za świeżo wyremontowanym tupolewem, który spadł pod Smoleńskiem, zmarnowano w kraju drugi egzemplarz tej maszyny) oraz kwestie pogrzebów i odszkodowań, można dojść do wniosku, że był to chyba najkosztowniejszy lot w historii Polski. I zapewne dla uczczenia tego rekordu szefowi wyprawy i jego małżonce urządzono prestiżowy pochówek na Wawelu. Bo zgodnie z tradycją najbardziej się w Polsce czci klęski i niepowodzenia.
Takie sukcesy, jak rekordowa zbiórka kierowanej przez ursynowianina Jurka Owsiaka Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy, znajdują oddźwięk wyłącznie w mediach niezmuszanych za pomocą politycznego knebla do przemilczania pewnych tematów. A wielka szkoda, że niektórzy próbują ignorować najszlachetniejszą i najbardziej gremialną społeczną akcję w Polsce po 1989 roku, mimo że pieniądze przekazywane dobrowolnie przez ofiarodawców na wspomożenie służby zdrowia przynoszą realną korzyść. Akurat w przeciwieństwie do kasy przelewanej przez różne instytucje państwowe na sfinansowanie przedsięwzięć obecnego lidera polskiego wstecznictwa – toruńskiego kombinatora – Tadeusza Rydzyka, tytułowanego ojcem. W bezlitosnych mediach społecznościowych przypomina się dziś, że w roku 1998 obecny „naczelnik Polski” Jarosław Kaczyński tak się wyraził o Rydzykowej rozgłośni na łamach „Gazety Polskiej”: „Radio Maryja jest dziś głęboko antyzachodnie, niechętnie nastawione do hierarchii kościelnej, prorosyjskie, wcale nie nieżyczliwe PRL”. O dziwo, we wrześniu 2020 roku, zamiast krytyki, z ust Jarosława padło czołobitne stwierdzenie: „Trzeba dziękować /.../, trzeba się w pas kłaniać ojcu dyrektorowi. Ja to czynię w imieniu mojej partii, w imieniu tych wszystkich, którzy nas poparli w ostatnich wyborach, czyli w imieniu milionów Polaków”.
No cóż, niezbadane są wyroki boskie i mało kto jest też w stanie nie pogubić się na krętych ścieżkach polityków różnej maści. Piastujący teraz państwową funkcję wicepremiera Jarosław Kaczyński wszedł przecież na scenę ogólnopolską po plecach Lecha Wałęsy, by z czasem pokazać mu demonstracyjnie własne plecy. To roszada podobna do późniejszego posunięcia związanego z Rydzykiem. Tylko w drugą mańkę...