Przy tym wszystkim konieczne jest zachowanie ostrożności, bo nie każda informacja w Internecie jest wiarygodna. Potrzebny jest umiar, dystans i krytycyzm wobec wszystkiego, z czym mamy tu do czynienia. Pomoże nam to oddzielić rzeczy wartościowe, godne odnotowania od tych, które możemy pominąć bez żalu. Nawet jeśli umknie nam przypadkiem coś ciekawego, to lepsze to niż przyjmowanie wszystkiego bezkrytycznie. Zresztą, niewiele jest takich rzeczy, których możemy żałować, jeśli przejdą nam koło przysłowiowego nosa.
Ciekawe rzeczy dzieją się wokół nas zarówno w dużych miastach, jak też na tzw. prowincji. Niedawno wróciłem z Białegostoku, który odwiedziłem w związku z pewną akcją kulturalną. Być może wspomnę o niej przy innej okazji. Otóż, Białystok, na który warszawiacy patrzą trochę jak na miasto wprawdzie dość spore, ale położone gdzieś na uboczu, poza głównym nurtem w rzeczywistości – wcale nie zasługuje na taką ocenę. Przeciwnie, tam też żyją ludzie i to całkiem nieźle. Wiodą oni podobne do nas, warszawiaków życie, równie ciekawe co my.
Etykieta miasta prowincjonalnego wcale do Białegostoku nie pasuje. Mieszkańcy zaś, których spotykałem na swojej drodze, nie zaciągali na sposób wschodni, jak to się przyjęło na ich temat uważać. Miasto to nie wygląda na prowincjonalne, czego nie można powiedzieć o rozkopanej od dawna naszej stolicy. W Warszawie jest wiele rzeczy wstydliwych, a jedną z nich jest fakt, że brakuje tu toalet. Wydaje się to wręcz niewiarygodne, że w XXI wieku nie można tej sprawy rozwiązać na korzyść potrzebujących. Toalet nie tylko brakuje, ale te, które są, nie spełniają w dużej mierze podstawowych standardów. Na Dworcu Centralnym trudno o toaletę przystosowaną do potrzeb osób niepełnosprawnych, chociaż napisy informują o czymś innym. Nie wiem, w jaki sposób osoby na wózkach inwalidzkich miałyby wdrapać się po stromych schodach aby móc z takich toalet skorzystać. Jak mają przecisnąć się przez znajdujące się w nich blokady? To prawdziwy wstyd dla stolicy.
Podobnych przykładów można znaleźć więcej. Na kiermaszu książkowym, zorganizowanym na placu przed Pałacem Kultury i Nauki, próżno szukać toalety. Wprawdzie są takowe w pobliskim Metrze Centrum, ale nie wszyscy o nich wiedzą. Szkoda, że nikomu z organizatorów nie przyszło do głowy, aby przy tak licznym skupisku fanów książki, przemieszczających się pomiędzy rozstawionymi namiotami, zadbać także o ich biologiczne potrzeby. Wystarczyłoby ustawić choćby przenośne toalety toi toi. Niestety, organizatorom zabrakło wyobraźni w tej kwestii.
Mimo wszystko, odzywa się we mnie natura warszawiaka i biorę Warszawę w obronę. Pomijam więc różne niedogodności i nie daję posłuchu niepochlebnym opiniom na temat mojego miasta. Robię tak nie dlatego, że stolica takiej obrony potrzebuje, ale dlatego, że tu każdy kamień, czy kamienica, niemal każde drzewo w tym, czy innym parku są mi bliskie. Podobnie jak ludzie, których coraz więcej rozpoznaję na ulicach i w innych miejscach. To zapewne związane jest z dwoma faktami. Pierwszy z nich jest taki, że mam szczególnie rozwiniętą pamięć wzrokową. Być może wynika to z bycia artystą, dla którego ludzka fizjonomia jest niezwykle ważna. Drugi z faktów jest zaś taki, że żyję w stolicy na tyle długo, aby krąg ludzi, których spotykam na co dzień i przy najrozmaitszych okazjach, stał się naprawdę duży.
Podróże kształcą, jak mówi stare i sprawdzone w praktyce porzekadło. Z pewnością dostarczają też nowych wrażeń i przeżyć. Dają do myślenia, skłaniają do nowego spojrzenia na nasze otoczenie. Powodują, że odrzucamy warszawocentryczne spojrzenie na innych mieszkańców Polski. Odrzucamy też przekonanie o wyjątkowości warszawiaków. Stanowimy konglomerat mieszkańców z różnych regionów kraju. Od siebie dodam, że każdy zapatrzony w siebie warszawiak może szybko zostać poddany ocenie w zetknięciu z rzeczywistością. Każdy sam może się o tym przekonać, wyjeżdżając dokądkolwiek poza granice aglomeracji warszawskiej.