Po maturze chciała za wszelką cenę zostać lekarzem, chociaż wtedy – ma początku XX wieku, w rosyjskiej niewoli - było to dla kobiety marzenie nierealne. Na razie interesowało ją wszystko co żyje, w lesie i w polu, a w szkole – Żeńskim Gimnazjum Realnym - błyszczała z biologii i chemii. Mieszkała z bratem na stancji i sama za nich oboje płaciła, udzielając korepetycji, bo ciężko chory ojciec nie dawał sobie rady z majątkiem.
Dzielna to była dziewczynka, z wyrobionym od dziecka charakterem. Od pierwszej klasy gimnazjalnej należała do harcerstwa, była zastępową. Piastowała w sercu jak wszyscy bratnie ideały „Bóg i Ojczyzna” i – jak inne harcerki – marzyła o „wielkim czynie”. Bóg był jej dany od kołyski, a Ojczyzna? Oprócz patriotycznych powieści i lekcji, ta Ojczyzna wydawała się tuż obok, na wyciągnięcie ręki. To o niej myślało się przy wieczornym pacierzu, dokonywało zobowiązań i ślubowań. Nie na darmo żyła w nich pamięć Powstania Styczniowego sprzed czterdziestu lat, które tu, w łomżyńskich lasach dogorywało. W każdej tutejszej rodzinie - i pańskiej, i chłopskiej – zginął wtedy ktoś bliski, czasem całe rodziny, czasem „tylko” wywożone na Sybir.
A za tym wszystkim stała przecież Ona, ta nieznana Ojczyzna, tak boleśnie doświadczająca, i nadal porywająca do walki z najeźdźcą. I dorosłym, i młodzieży harcerskiej marzyło się odzyskanie wolności – początek wojny 1917 uznali za dogodny moment. .
Wojna dotarła i do łomżyńskiego gimnazjum. Były powołania do wojska, zaostrzono rygory. Wtedy też „smarkata” organizacja harcerska na dobre rozwinęła skrzydła. Przedtem służyła wesołym zbiórkom, grom i zabawom w podchody. W nich rej wodziły puszczańskie dzieciaki, ze swym „uchem czułym na szelest i szmer”, jak same śpiewały. Nasza Lenka nie tyle się w tym odnalazła, co poczuła się wręcz „wkomponowana” w tę swoją drużynę i hufiec. Chłonęła wiedzę harcerską na równi ze szkolną, rozpoznawała i kreśliła mapy, chodziła na zwiad, robiła opatrunki, przenosiła „rannych”. Była dzieckiem puszczy, zwinnym i sprytnym, znała całe kompleksy leśne od Łomży po Rajgród. A poza tym jako prymuska szkolna znała biegle rosyjski, niemiecki, francuski.
Z tym wszystkim została zauważona przez dowództwo i wytypowana na stałą łączniczkę polskiej armii podziemnej w obwodzie. Będzie przechodziła przez kordony zgodnie z rozkazem i przenosiła meldunki. Tu się mogą przydać języki obce - nigdy nie wiadomo kogo się spotka, jakiego języka będą wymagały okoliczności.
A granice były zmienne, ruchome i niespokojne. Dla niej, puszczańskiego dziecka, stanowiły wyzwanie, ale też strach pomyśleć, co ją, piętnastolatkę, mogło spotkać.
A ona przechodziła, nie potrącając gałązek ani kamyków na drodze, jak duch. To przecież był jej las, puszcza pełna przyjaznych, a czasem wrogich odgłosów i zapachów. Niosąc frontowe meldunki, znajdowała obejścia i skróty, docierała do najtrudniejszych przyczółków - ta „poważna” harcerka, która tak niedawno bawiła się lalkami.
Czy się bała? Mówiła potem, że tak. Ale wystarczyło skoncentrować się na przejściu przed sobą, na treści zadania, i strach mijał – mówiła młodszym koleżankom na zbiórce.
Kiedyś po latach opowiadała taką przygodę. Miała przejść przez bagno i dotrzeć do pałacu hrabiostwa Potockich - to był punkt kontaktowy, nazajutrz miał się zgłosić ktoś po meldunek. Teren był trudny: po pas w wodzie, piękna lipowa aleja z powodu konspiracji nie wchodziła w grę. Lena dotarła na miejsce cała mokra, ale dostała coś zastępczego do ubrania i w ogóle została przywitana sympatycznie. Akurat była pora obiadowa. Stół nakryty śnieżnobiałym obrusem, wspaniała zastawa, srebra. Usiadła do stołu razem z domownikami. Usługiwał im stary wyfraczony lokaj, nalewając zupę z wazy, owsiankę. Harcerka patrzy, na tę owsiankę, a tu sama woda, gdzieniegdzie tylko pływają źdźbła owsa. Oczywiście, pałaszowała tę wodę w charakterze zupy z kamienną twarzą.
Miało to według niej świadczyć o stanowisku Potockich, którzy – zapraszani – jednym gestem mogli uzyskać u wroga doskonałe warunki. Ale będąc patriotami, nie chcieli takiej łaski.
Tak działające harcerskie służby nie były znane w innych zaborach. Bohaterka szkicu była osobą wybitną, walczyła potem z Niemcami w czasie II wojny, została osadzona na Pawiaku na dwa lata. W międzywojniu spełniła swoje marzenia i została lekarzem. Jest bohaterką książki „Lekarze na Pawiaku”. A na Pawiak trafiła po aresztowaniu przez Niemców jako jedna z 40 osób działających w siatce wywiadowczej AK, założonej w Ostrowi Mazowieckiej. Spędziła w więzieniu aż 2,5 roku. O dokonaniach i bohaterstwie „Leny” – a tak naprawdę Ireny Pieńkowskiej (jako dziecko nie potrafiła wymówić słowa Irena, więc została w rodzinie Leną) – piszę z sentymentem i dumą. Bo to moja mama.