Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nowe kadry narodowe zamiast „kast”...

23-08-2023 21:01 | Autor: Maciej Petruczenko
Oddech obecnej władzy państwowej czuje się coraz częściej na plecach, albowiem władza zagląda nam do portfela, do dokumentów medycznych, do najbliższego lasu, a nawet do okna. Ostatnio – tchnienie władzy, która sobie robi co chce, odczuli mieszkańcy Sarnowej Góry koło Ciechanowa. Zorganizowano im uroczystość uczczenia bitwy, stoczonej tam w dniach 15-19 sierpnia 1920 przez wojsko polskie z bolszewikami, których ofensywę udało się choć po części powstrzymać. Dziś czci się bohaterstwo walczących z najeźdźcą strzelców, artylerzystów i kawalerzystów. O urządzenie z tej okazji wzruszającej defilady w ułańskim stylu obecnie niełatwo, choć szczątki kawalerii jeszcze zachowano – właśnie do celów defiladowych.

Na świetny pomysł wpadli zatem włodarz miejscowej gminy Sońsk, któremu wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik pomógł ubarwić ów okolicznościowy piknik rocznicowy popisem pilota helikoptera Black Hawk (Czarny Jastrząb), należącego bodajże do policji. Pilot się rzeczywiście popisał, bo latał tak nisko, że udało mu się zerwać linię energetyczną i najprawdopodobniej poważnie uszkodzić maszynę. Cała ta zabawa przypominała trochę ryzykowane ściganie się młodych kierowców na ulicach miast. Szkody materialne są podobno niemałe, a publiczność pikniku do dziś jest mocno przestraszona, bo niewiele brakowało, by ktoś stracił życie przy tej okazji. Maciej Wąsik powiada jednak buńczucznie, że takie akcje będą w przyszłości nadal organizowane. Chodzą słuchy, że wśród pilotów w pechowym helikopterze był jeden prominentny gość skazany już raz wyrokiem sądowym za ryzykowne wyczyny w powietrzu, zakończone śmiercią człowieka. Można się jednak domyślać, że pomimo strat materialnych i kompromitacji pilotujących maszynę – włos żadnemu z głowy nie spadnie, niezależnie od tego, kto siedział za sterami.

Nawiasem mówiąc zresztą, co tu się czepiać szeregowych pracowników policji, skoro sam jej szef całkiem niedawno omal nie wysadził całej komendy w powietrze... Na wszelki wypadek, jeśli się chce czuć bezpiecznie, lepiej chyba trzymać się jak najdalej od policyjnych funkcjonariuszy. Zwłaszcza tych, którzy lubią komunikować się z kobietami za pomocą pałek.

Wspomniany Ciechanów akurat to miasto, w którym w latach 1953-1956 udało mi się szczęśliwie przeczekać stalinizm, choć jako syn żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego (Rebusa) nie zdołałem nawet jako małoletnie pacholę uniknąć politycznych sankcji. Będąc uczniem drugiej klasy państwowej szkoły podstawowej w Ciechanowie, zostałem razem z bratem wyrzucony – jako element antysocjalistyczny – na zbitym pysk i ojciec musiał nas przenieść – chcąc nie chcąc – do analogicznej placówki TPD (Towarzystwa Przyjaciół Dzieci), w której dotrwałem aż do momentu, gdy nie tylko z socjalizmem w stalinowskim wydaniu, lecz również z naszym światem w ogóle pożegnał się w 1956 roku sowiecki namiestnik rzucony na Polskę – Bolesław Bierut.

W tamtym ciechanowskim okresie przypadkowo podsłuchałem nocną rozmowę ojca z przyjacielem, z której wynikało, że mego rodziciela może w każdej chwili zamknąć bezpieka. Dziś konstatuję nie bez zdumienia, że czasy się wprawdzie zmieniły, ale metody władzy totalitarnej – bo taka nam znowu nastała – bynajmniej nie... A dlaczego dochodzę do takiego wniosku?

Otóż z wielkim zainteresowaniem przeczytałem w mediach informację pod zgoła sensacyjnym tytułem: Znany sędzia z „kasty” wyłączony z orzekania.

Okazu,je się, że wyłączony został sędzia Sądu Apelacyjnego Krakowie Paweł Rygiel, członek sędziowskiego stowarzyszenia „Themis”. Już w roku 2019 przeczytałem na łamach dziennika „Rzeczpospolita” krytyczny wywód tego autora na temat przeprowadzanej przez obecny rząd reformy wymiaru sprawiedliwości. Rozumiem więc, że cokolwiek czyni ten pan w zakresie władzy sądowniczej – musi to być przedstawicielom władzy wykonawczej niemiłe. Ta ostatnia zarzuca niepokornemu sędziemu „skrajne upolitycznienie”. Okazuje się zaś, że wniosek o wyłączenie tego sędziego z orzekania wpłynął ze strony Poczty Polskiej, będącej stroną w prawowaniu się ze Skarbem Państwa. Sędzia Rygiel miał rozpatrywać apelację w tym procesie, ale po tym wniosku, zaakceptowanym przez innego sędziego (ponoć Zygmunta Drożdżejkę), znalazł się w tej sprawie na aucie. Co ciekawe, w uzasadnieniu wyłączenia tego arbitra zarzucono mu...zbyt szybką ścieżkę kariery zawodowej, bo zostawszy w 1996 sędzią rejonowym, już osiem lat później znalazł się w składzie sądu apelacyjnego.

Takie uzasadnienie zamienia w tym wypadku wymiar sprawiedliwości w kabaret. Wystarczy bowiem zajrzeć do Wikipedii, w której przedstawiona jest sylwetka obywatelki RP Julii Przyłębskiej, z domu Żmudzińskiej, szczycącej się tytułem naukowym magistra prawa i administracji. Egzamin sędziowski po odbyciu aplikacji pani magister zdała z wynikiem dostatecznym i zaczęła orzekać w różnych sądach. Jednak gdy w roku 2001 aplikowała na sędziego Sądu Okręgowego w Poznaniu, jej kandydatura spotkała się z negatywną oceną, bo na szczeblu okręgowym miała ponadprzeciętną liczbę uchylanych wyroków z powodu licznych błędów, jakie popełniała. A na dodatek charakteryzowała ją rekordowa absencja w miejscu pracy. Co najmniej dwa razy wyższa instancja zarzuciła jej „rażące naruszenie prawa”, co powinno być dla sędziego dyskwalifikujące. Musiałbym zająć całe miejsce przeznaczone na ten felieton, gdybym miał wyliczyć wszystkie błędy i uchybienia, jakich dopuściła się mgr Przyłębska. W końcu jednak – ku zdumieniu środowiska prawniczego – tę panią właśnie dzisiejsze siły polityczne wywindowały na stanowisko... prezesa Trybunału Konstytucyjnego. I dopiero wtedy publiczność dowiedziała się od największego wielbiciela talentów pani Julii, doktora prawa Jarosława Kaczyńskiego, że jest ona wprost znakomitą kucharką i on u niej z rozkoszą jada.

No cóż, trzeba zrozumieć kawalera, który zamiast stołować się w barze mlecznym, chadza na posiłki do prezeski Trybunału. Wygląda jednak na to, że się jeszcze do syta nie najadł...

Wróć