Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polska – jako zaścianek...

03-06-2020 21:01 | Autor: Tadeusz Porębski
Nie tak dawno deklarowałem publicznie, że odwracam się plecami do polityki, bo jak większość populacji brzydzę się grzebaniem w szambie. Niestety, dziennikarzowi nie uda się uciec od polityki. Szaremu człowiekowi tak, pismakowi nie, bo jest on dla społeczeństwa główną tubą informacyjną, szczególnie „kiedy źle się dzieje w państwie duńskim”. Polityka od zarania dziejów jest zajęciem brudnym, podszytym populizmem i oszustwem. Jej uprawianie brudzi ręce, ale można je lekko zabrudzić, bądź upaprać się po łokcie. Wszystko zależy od stylu uprawiania politycznego poletka.

Model skandynawski, to wzorzec do naśladowania. Wykształcone tam przez wiele dekad i ściśle przestrzegane dobre obyczaje polityczne powodują, że społeczeństwo ma do władzy zaufanie. Ministrowie jeżdżą do pracy rowerami lub środkami komunikacji publicznej, a najmniejsze nawet wykroczenie oznacza dymisję. Kilka przykładów „błahych” powodów dymisji: Mona Sahlin, wicepremier Szwecji, straciła stanowisko za opłacenie służbową kartą kredytową kupna batonika Toblerone, pieluch i paczki papierosów. Angeles Bermudez – Svankvist, szefowa szwedzkiego urzędu pracy, podała się do dymisji, kiedy media ujawniły przekroczenie limitu opłat za jej służbową komórkę. Per Ditlev-Simonsen, burmistrz Oslo, dostał spadek i ulokował go w Szwajcarii. Musiał niezwłocznie ustąpić ze stanowiska, bo oburzenie w kraju było powszechne. Christian Wulff, prezydent Niemiec, pożegnał się ze stanowiskiem, gdy wyszło na jaw, że za jego pobyt w luksusowym hotelu zapłacił producent filmowy. Podobne przykłady dobrego obyczaju politycznego w krajach Zachodu można mnożyć.

Wskaźnik demokracji tworzony przez prestiżowy brytyjski „The Economist” powstaje na podstawie analizy 60 czynników, które dzielą się na pięć kategorii: proces wyborczy i pluralizm, prawa obywatelskie, funkcjonowanie rządu, udział w życiu politycznym i kultura polityczna. Badacze zbierają dane z 167 krajów, z których zaledwie 20 jest tzw. pełnymi demokracjami. Wąskiej grupie państw o pełnej demokracji od lat przewodzą kraje skandynawskie, przede wszystkim Norwegia. Według wydania z 2019 r. Norwegia zdobyła w sumie 9,87 pkt. w skali od zera do dziesięciu. Na drugim miejscu umieszczono Islandię (9,58), a na trzecim Szwecję (9,39), Nowa Zelandia zajmuje miejsce czwarte (9,26), tuż za nią plasuje się Finlandia, kolejny kraj skandynawski (9,25). Index nie pozostawia żadnych wątpliwości: Skandynawowie ze swoją najdynamiczniej rozwijającą się gałęzią chrześcijaństwa, jaką jest protestantyzm, przodują w każdym rankingu oceniającym stan demokracji.

O dziwo, w pierwszej dziesiątce sklasyfikowano Urugwaj. Ten zaledwie czteromilionowy kraj jest zieloną wyspą demokracji w Ameryce Łacińskiej. Podczas gdy w pozostałych krajach tego kontynentu kwitnie korupcja i nepotyzm Urugwaj jest wolny od tych patologii. Określany jest jako Szwajcaria Ameryki Południowej i nie chodzi wyłącznie o dyskretne usługi banków. To także zielona wyspa laicyzmu na tym mocno katolickim kontynencie. Były prezydent kraju José Mujica zapytany, dlaczego nie wybrał się do Rzymu na inaugurację papieża Franciszka, bezpośredniego sąsiada zza rzeki La Plata, odparł: „Nie widzę takiej potrzeby, to kosztowna wyprawa. Poza tym Urugwaj jest państwem laickim, a ja szanuję papieża Franciszka jako przywódcę religijnego”. W tym kraju nie uprawia się kultu religijnego i kultu jednostki.

Co zaś do kultu jednostki, uprawianego z powodzeniem w Polsce, bardzo ciekawy jest fragment politycznego testamentu Fidela Castro, zmarłego w 2008 r. przywódcy kubańskiej rewolucji, który niepodzielnie rządził wyspą przez prawie pół wieku. Ikona światowej rewolucji jest czczona na Kubie, ale nie ma tam nawet skromnego pomnika. El Commandante zapowiedział bowiem, że po jego śmierci ma zostać wprowadzony na Kubie "zakaz manifestowania wszelkich przejawów kultu jednostki i nazywania imieniem Fidela Castro ulic, pomników, instytucji, parków, czy innych miejsc publicznych". To kamyk do ogródka rodzimych amatorów szpikowania pomnikami całego kraju.

Wróćmy jednak do rankingu demokracji opublikowanego przez „The Economist”. Niestety, próżno szukać w elitarnej dwudziestce Polski. Zakwalifikowano nas do grupy „demokracji wadliwych”, obok Indonezji, Bułgarii, Panamy i Trinidadu - Tobago. Wszystko wskazuje na to, że w wyniku chaosu wyborczego w państwie, coraz większego zamordyzmu, braku poszanowania przez władzę prawa i konstytucji, zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, przejęcia kontroli nad publicznymi mediami, czy ograniczenia prawa do zgromadzeń przy pomocy trików z koronawirusem spadniemy z 57 miejsca (6,62 pkt) jeszcze niżej, do grupy „systemów hybrydowych” (tak określa się częściowo zreformowany socjalizm, np. Chiny Ludowe).

W Parlamencie Europejskim mnożą się apele o odebranie Polsce środków. Powód? Systematyczne odchodzenie od wartości unijnych. Szef komisji sprawiedliwości w PE Juan Fernando Lopez Aguilar, który jest współautorem druzgocącego raportu o przestrzeganiu (a raczej nieprzestrzeganiu) praworządności w Polsce, był wstrząśnięty po telekonferencji z wiceministrem sprawiedliwości Sebastianem Kaletą. Polityk podkreślił, że polski wiceminister nie tylko nie wyraził woli przestrzegania orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości w UE, ale mówił o obronie "narodowej tożsamości" i "prymacie prawa krajowego nad unijnym". Chłopak z liczącego 1400 dusz podlaskiego sioła Siedliszcze, który liznął nieco wykształcenia na wyższej uczelni i poszedł robić karierę w polityce, zapomniał widać, że Polskę wiążą z UE stosowne umowy, w których zobowiązujemy się do przestrzegania unijnych wartości, także tych dotyczących praworządności. Aguilar mówi wręcz: „Działania rządu PiS prowadzą w praktyce do swego rodzaju polexitu”. Także wspomniany wyżej niezależny politycznie "The Economist" określa PiS jako partię nacjonalistyczną, demolującą instytucje demokratyczne.

Kto nami obecnie rządzi? To pytanie na czasie w obliczu nieuchronnie zbliżających się protestów społecznych na dużą skalę. PiS to z nazwy prawica realizująca lewicowy program publicznego rozdawnictwa, czyli polityczna hybryda. Polska, w odróżnieniu od Zachodu, nie posiada elit politycznych, które zostały wytrzebione przez Sowietów, Niemców i rodzimych komunistów. Krajem rządzą nie elity, jak w innych cywilizowanych państwach, lecz ekipy reprezentujące poszczególne partie polityczne o różnorakim zabarwieniu. Do władzy lgną prostacy, nieudacznicy i oportuniści bez moralnych kręgosłupów gotowi spełniać każde życzenie partyjnego wodza. Widzę coraz większy chaos, kłamstwo władzy, zamordyzm, deptanie prawa, złodziejstwo, oszustwo i co najbardziej mnie pieni – charakterystyczne dla zdeklarowanych przestępców chodzenie „w zaparte”. Ta haniebna, godna potępienia zasada nieprzyznawania się do niczego (mimo niezbitych dowodów) stała się kanonem polskiej polityki ostatnich lat. Tak jest, kiedy państwu brakuje elit.

Kluczem w działalności publicystycznej jest obiektywizm. Staram się więc przed napisaniem czegokolwiek w gazecie patrzeć na rzecz z różnych ujęć i punktów widzenia oraz ważyć racje i słowa. Jestem już na ostatniej prostej życia, przeżyłem komunę nie plamiąc się przynależnością do PZPR i kapowaniem dla SB, co potwierdza IPN. Dlatego nie godzę się na kontynuację proponowanego Polsce przez PiS programu zwanego „dobrą zmianą”, który polega przede wszystkim na usuwaniu ze stanowisk ludzi „gorszego sortu” i zastępowaniu go BMW – biernymi, miernymi, ale wiernymi. Nie ukrywam - moim kandydatem na prezydenta jest od dziś Rafał Trzaskowski, może facet niedoskonały, może popełniający błędy – jak każdy z nas – ale mający twarz, kręgosłup moralny i wizerunek Polaka szyty na europejską miarę.

Wróć