Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Polska żandarmem Europy?

18-06-2019 21:44 | Autor: Tadeusz Porębski
No i stało się. Polska wyrasta na militarnego żandarma tej części Europy. Sen o potędze będzie kosztował polskiego podatnika około 185 mld zł. To o 45 mld zł więcej niż zakładał poprzedni Plan Modernizacji Technicznej na lata 2013-2022. Z próżnego i Salomon nie naleje, jak mawiał kiedyś towarzysz "Wiesław", onego czasu I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. A my teraz mamy podnieść wydatki na obronność z 2 proc. PKB do 2,5.

Jak wynika z najnowszego raportu Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), wzrost wydatków na obronność aż o 8,9 proc. ustawił nas na 19. miejscu w szwedzkim raporcie, co oznacza, że w porównaniu z rokiem 2017 awansowaliśmy o pięć pozycji. W ubiegłym roku świat wydał na zbrojenia w sumie 1 bilion 822 miliardów dolarów.

Licząc na głowę każdego mieszkańca naszej planety, jest to 239 dolarów. Kupa kasy, jak przeliczy się to na kilka miliardów głów azjatyckiej, afrykańskiej i południowoamerykańskiej biedoty, która nie ma co włożyć do garnka i pracuje za kilka dolarów dniówki.

Czy musimy tak aktywnie uczestniczyć w wyjątkowo kosztownym wyścigu zbrojeń? Może zanosi się na III wojnę światową? A może chce na nas zdradziecko napaść jeden z sąsiadów? Nic na to nie wskazuje. Czemu więc kupujemy w USA 32 samoloty bojowe 5. generacji typu F-35 Lightning II, których cena jednostkowa (bez uzbrojenia i pomocy technicznej) to prawie 90 mln USD? Zwolennicy teorii spiskowej spekulują, że zmuszają nas do tego aksamitnym szantażem wraże siły, czyli finansowo - przemysłowe lobby żydowskie w USA trzymające tam wszystkie sznurki. Niekwestionowanym liderem w produkowaniu wszelkiego rodzaju broni są Stany Zjednoczone. Amerykańskie firmy wyprodukowały w 2017 roku uzbrojenie warte 226 miliardów USD. Gdzieś trzeba to sprzedać, bo inaczej bilionowy biznes runąłby niczym domek z kart.

I dlatego wywołuje się na świecie coraz więcej konfliktów zbrojnych, potęgując w ten sposób w społeczeństwie poczucie zagrożenia. To z kolei stanowi uzasadnienie do zakupu coraz to nowszych rodzajów broni. Jeśli gdzieś się nie biją, to należy tak pokierować, by zaczęli się bić. Jeśli nie ma autentycznego zagrożenia należy stworzyć sztuczne. Tak zrobiono w 2003 r., kiedy pod pozorem zniszczenia produkowanej rzekomo przez Irak broni masowego rażenia napadnięto na ten kraj. Do dzisiaj nie znaleziono tam nawet śladu takiej broni, ale wojnę wywołano. A że zagrożenie było dęte, a interwencja nieuzasadniona? Kogo to dzisiaj obchodzi. Dzisiaj podsyca się kolejny konflikt, tym razem bezpardonowo atakując Iran i oskarżając państwo Persów dokładnie o to samo, o co kiedyś bezzasadnie oskarżano Irak. Jednak tym razem może to być apokalipsa dla całego regionu i poważne zagrożenie dla światowej gospodarki.

O militarnej i technologicznej potędze Persów nie wszyscy wiedzą. Świetnie wyposażona marynarka wojenna Iranu jest w stanie błyskawicznie zablokować Cieśninę Ormuz na tak długi okres, by wyrządzić spustoszenie w światowej gospodarce. Skutkowałoby to m. in. gigantycznym skokiem cen ropy naftowej. Irańskie służby wywiadowcze uznawane są za jedne z najlepszych i najskuteczniejszych na świecie. Popierane przez Iran ugrupowania Hezbollah i Hamas mają dużo większe zdolności przeprowadzania ataków terrorystycznych niż Al–Kaida miała kiedykolwiek. A co do zdolności irańskich informatyków komputerowych, to są one imponujące i doceniane przez cały świat. Ewentualny cyberatak Iranu mógłby spowodować w cyberprzestrzeni wielki chaos, wyłączenie systemów oraz zniszczenie krytycznych danych. Dążenie więc do konfrontacji z Iranem na obojętnie jakim polu niesie ze sobą naprawdę wielkie niebezpieczeństwo dla świata.

W tym nie ma nic osobistego i niewiele jest tu z polityki. Chodzi wyłącznie o interesy. Sprzedaż uzbrojenia to w tym przypadku jedynie tło awantury, którą chcą wspólnie wywołać USA i Izrael. Iran jest trzecim największym eksporterem ropy naftowej w OPEC. Latem ubiegłego roku irański minister ropy naftowej Bijan Namdar Zanganeh Amir zaznaczył w udzielonym prasie wywiadzie, że "odpowiednią ceną ropy jest przedział 60–65 USD za baryłkę" i zapowiedział działania mające na celu utrzymanie ceny czarnego złota. I tu leży kolejna część pogrzebanego psa, czyli ropa naftowa oraz jej cena. W tym czasie cena ropy Brent oscylowała w granicach 75 USD za baryłkę (159 litrów). Był to efekt spodziewanych sankcji, które miały być nałożone przez USA na Iran.

Arabia Saudyjska, wierny sojusznik Amerykanów w tej części świata, uporczywie dąży do osiągnięcia ceny minimum 80 USD za baryłkę. Należy to traktować jako wsparcie dla saudyjskiego giganta energetycznego Saudi Aramco. Wyeliminowanie z paliwowego rynku tak potężnego eksportera ropy, jakim jest Iran, to znakomity interes dla saudyjskich i amerykańskich koncernów płacących w swoich krajach miliardowe podatki, a dla Izraela znaczne osłabienie gospodarcze śmiertelnego wroga. Większość świata, w tym kraje Europy, na tym konflikcie traci. Sankcje nałożone na Iran już dają o sobie znać. Ograniczenia w dostawach ropy naftowej wpłynęły na znaczny wzrost cen tego surowca. W nieco ponad 3 miesiące ropa podrożała o blisko 40 proc. Efekty już widać na stacjach paliw. Będzie jeszcze drożej.

Co do tego ma Polska? Czemu na gwałt się zbroimy, choć wiadomo, że w razie wojny "Patrioty" i samoloty 5. generacji pomogą nam niczym umarłemu kadzidło. Rozmieszczone w okolicach Kaliningradu rosyjskie rakiety Iskander i Topol z głowicami nuklearnymi mogą w ciągu godziny obrócić Polskę w perzynę. „Polska jest najbardziej zmilitaryzowanym państwem w Europie środkowo-wschodniej" – pisze Aleksander Jermakow na łamach gazety „Izwiestia”. „Główne ognisko militaryzmu w Starym Świecie mieści się nieco na zachód od Moskwy, w Warszawie” – wskazuje na portalu Life.ru rosyjski publicysta Ilja Bujajew. Być może, jest cząstka prawdy w spekulacjach zwolenników spiskowych teorii. Być może faktycznie pewne siły stosują wobec Polski aksamitny szantaż na zasadzie: "Jak nie kupicie od nas broni i nie wydacie kilkudziesięciu miliardów dolarów, macie jak w banku obniżenie ratingów oraz inflację, jak w Turcji". Ceny detaliczne wzrosły tam w lutym o 19,7 proc., a inflacja przekroczyła poziom 20 proc. Agencja S&P obniżyła rating Turcji. W walucie obcej do "B+", a lokalnej do "BB–". Rating obniżył też Moody's.

Turcja była do niedawna ulubienicą inwestorów. Kłopoty zbiegły się w czasie, kiedy turecka prasa ujawniła plany Ankary o zakupie za 2,5 mld USD rosyjskiego systemu rakietowego S-400 Triumf zamiast systemu amerykańskiego. W odwecie Stany zagroziły wstrzymaniem dostaw myśliwców F-35, ale Turcy nie bardzo się tym przejęli. „Urzędnicy ds. bezpieczeństwa rozważają pozyskanie chińskich myśliwców J-31 oraz rosyjskich Su-57" - poinformował ostatnio dziennik "Yeni Şafak", podkreślając jednocześnie, że są to maszyny znacznie tańsze od F-35 i w niczym im nie ustępujące. Dziennik argumentuje, że „pozyskanie F-35 wystawiałoby na szwank bezpieczeństwo Turcji ze względu na dalsze uzależnienie od aktualizacji oprogramowania, dostawy części i obsługę". Ciekawa teza, co na to polscy politycy?

A co do osiągów, to faktycznie rosyjskie myśliwce w niczym nie ustępują F-35. Prędkość maksymalna SU-57 to 2.0 ma, pułap 20 km, a zasięg od 1500 do 3500 km, podczas gdy parametry F-35 to odpowiednio 1,8 ma, 15 km, 2222 km. Równie dobrze prezentuje się rosyjski SU-35S (prędkość maks. 2390 km/h, pułap praktyczny 17.700 m, zasięg 3600 km (4500 km z podwieszanymi zbiornikami). Może więc Turcy wiedzą co robią, odmawiając zakupu F-35, co tak bardzo irytuje Biały Dom.

Polska w ciągu najbliższych lat będzie liderem w dziedzinie zbrojeń, pozostawiając daleko w tyle inne kraje Europy. W przypadku zakupu F-35 staniemy się pierwszym wschodnioeuropejskim państwem, dysponującym takimi samolotami. Czy rzeczywiście są one aż tak niezbędne naszej armii, by wydawać na ich zakup krocie? Słowacy, Węgrzy, Czesi i pozostali nasi sąsiedzi, jak tylko mogą, uchylają się od zwiększenia PKB na cele obronne do 2,5 proc. Siły powietrzne Czechów wyposażone są w szwedzkie "Gripeny". Zgodnie z ostatnimi obliczeniami tzw. Program Współpracy Przemysłowej "Gripen" wykroczył poza zobowiązania zapisane w umowach i zapewnił Czechom około 31,6 miliarda koron czeskich (1,33 miliarda dolarów). W ten sposób zakończyła się dziesięcioletnia współpraca przemysłowa zawarta w 2004 r. między rządami Szwecji i Czech, po wzięciu w leasing przez Czechów 14 samolotów wielozadaniowych "Gripen". Może weźmy wreszcie dobry przykład z sąsiadów i przestańmy wychodzić przed szereg, zwyczajnie trwoniąc kasę.

Wróć