My mogliśmy też zapłakać z powodu mizernego dorobku ekipy PKOl, bo ta znowu poprzestała na 10 medalach i nawet napadnięta przez Rosję Ukraina nas przebiła (12 medali, w tym 3 złote). Jak na ironię, zamiast analizy przyczyn, które sprawiły, że Polska, jako długoletnie mocarstwo olimpijskie, zgromadziła w Paryżu tak mało krążków, w tym raptem jeden złoty – mamy na portalach internetowych i w telewizjach pojedynek słowny pomiędzy ministrem sportu i turystyki Sławomirem Nitrasem i prezesem PKOl Radosławem Piesiewiczem. Piesiewicz jest krytykowany za wyrzucenie zbyt wielu pieniędzy na wyprawę do stolicy Francji i posłanie tam mnóstwa niepotrzebnych osób, sam zaś podkreśla, że ani on osobiście, ani tym bardziej PKOl nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za słaby występ reprezentantów Polski, bo od strony sportowej poszczególnych zawodników i zawodniczki przygotowały związki poszczególnych dyscyplin, finansowane i nadzorowane właśnie przez ministra sportu i turystyki. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę, że Sławomir Nitras został ministrem dopiero po tym, jak tzw. Koalicja 15 Października wypchnęła popierającą Piesiewicza partię Prawo i Sprawiedliwość oraz jej popleczników zza steru władzy. Z tego powodu, znalezienie osób bezpośrednio odpowiedzialnych na szczeblu centralnym za mało imponujące medalobranie w Paryżu nie jest rzeczą łatwą. Każdy z nominalnych winowajców może bowiem wskazać na niedopatrzenia swoich poprzedników. Cokolwiek jednak o tym myśleć, jedno nie ulega wątpliwości: nawet kraje niebędące potęgami w sporcie wykazały, że zacofanie, jeśli chodzi o wiedzę o sporcie, jest dzisiaj w Polsce tak wielkie, iż zostaliśmy nagle zepchnięci w tym zakresie na pozycje krajów Trzeciego Świata. Doprowadzili do tego przede wszystkim nierozumni politycy najróżniejszej maści, którzy nie zauważyli, że w 1989 roku radykalnie zmienił się w Polsce ustrój polityczny i wraz z innymi dziedzinami, również w sporcie trzeba było niemal wszystko zorganizować na nowo.
Symbolicznym momentem dla sportu polskiego stała się niedawna śmierć zasłużonego poznańskiego trenera Czesława Cybulskiego, który na długie lata stworzył naszą potęgę męskiego i damskiego rzutu młotem. Różnym wielkorządcom mogło się wydawać, że trzykrotna mistrzyni olimpijska w tej specjalności, rekordzistka świata Anita Włodarczyk będzie osiągać sportowe sukcesy w nieskończoność. W Paryżu okazało się jednak, że nawet ona już nie jest w stanie wspiąć się na podium, podobnie jak broniący tytułu mistrza olimpijskiego Wojciech Nowicki oraz pięciokrotny mistrz świata Paweł Fajdek. Po złoto nie była w stanie sięgnąć nasza sportsmenka numer jeden – wielka faworytka tenisowego singla Iga Świątek, akurat przedstawicielka tej dyscypliny sportu w naszym kraju, w której państwo ma najmniej do powiedzenia, bo dojście do czołówki światowej umożliwiają potencjalnym mistrzom po prostu rodzice, finansujący niebywale kosztowne kariery (a potem sponsorzy).
W sumie więc rozczarowanie występem biało-czerwonych olimpijczyków jest przeogromne. Tym bardziej więc można się zdumieć, że w tej sytuacji premier Donald Tusk ogłosił nagle, iż wprawdzie nie podziela poglądu prezydenta RP Andrzeja Dudy, że Polska powinna zostać gospodarzem igrzysk już w 2036 roku, ale w 2040 lub 2044 może się podjąć tego zadania jak najbardziej. Nastąpiła więc swego rodzaju licytacja, tyle że jedynie w sferze deklaratywnej.
Przypomnę więc, że 1937 prezydent Warszawy Stefan Starzyński liczył na igrzyska w Warszawie w 1952, ale druga wojna światowa wybiła nam to z głowy.
Co do lat 2040/2044, wzorem Francji, zaproponowalibyśmy MKOl-owi przeprowadzenie igrzysk głównie w stolicy Polski, przy dosyć istotnym wykorzystaniu również kilku innych miast. Czyli coraz bardziej nowoczesna Warszawa miałaby urządzić większość zawodów olimpijskich i ugościć kibiców pragnących oklaskiwać bohaterów igrzysk. Z gospodarskiego punktu widzenia wariant ten należy uznać za jak najbardziej słuszny. Tyle że trzeba najpierw zastanowić się, czy w perspektywie 2040 ewentualnie 2044 roku nasza opinia publiczna będzie odnosić się do olimpijskiej perspektywy w Polsce z entuzjazmem. W tej chwili zapewne trudno byłoby uwierzyć w taki entuzjazm po wielkim laniu, jakie większość naszej reprezentacji wzięła w Paryżu. Oczywiście, za ileś lat nastrój społeczny może się radykalnie zmienić, jakkolwiek trudno coś planować w perspektywie lat 2040-2044 w sytuacji, gdy mamy wojnę rosyjsko-ukraińską tuż za miedzą i nie można powiedzieć, że my nie mamy nic wspólnego z tym dramatem, bo przecież pomagamy naszym sąsiadom, na ile to jest w obecnych warunkach możliwe. No i przyjmujemy uciekających przed wojną Ukraińców po bratersku, pamiętając, w jakiej sami byliśmy sytuacji, gdy zaatakowali nas bolszewicy, potem Niemcy, a w końcu stalinowski ZSRR.
Stany Zjednoczone, które w 2028 zorganizują po raz trzeci letnie igrzyska olimpijskie, do podstawowej dyscypliny, jaką jest lekkoatletyka, wykorzystają stadion oddany do użytku jeszcze w...1921 roku, a służący po raz pierwszy olimpijczykom 11 lat później. My mamy w Warszawie nowiutki Stadion Narodowy, znakomicie położony komunikacyjnie, ale przewidziany głównie do piłki nożnej, będącej w programie igrzysk dyscypliną drugorzędną. Obiekt ten został lekkomyślnie nieprzystosowany do ewentualnych potrzeb lekkoatletów. Im akurat może posłużyć Stadion Śląski w Chorzowie, obiekt świetny, ale zlokalizowany w miejscu niezbyt atrakcyjnym dla przybyszów zagranicznych. Pozostaje więc tylko wierzyć, że za 16-20 lat sytuacja na tyle się zmieni, że Polska zaoferuje MKOl-owi całkowicie nowe obiekty, no i reprezentację narodową, która swymi umiejętnościami przewyższy nie tylko Fidżi i Izrael.