Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Powstanie to nie polityczna trampolina...

01-08-2018 22:03 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż z zasady nie krytykuję kolegów po fachu, cokolwiek im z gęby wyleci, spod pióra wypłynie lub w obiektyw wpadnie, to przyznam, że w jakże ważnym dla Polaków w ogóle, a warszawiaków w szczególności dniu 1 sierpnia rano lekko mnie zmroziło, gdy na portalu „wPolityce.pl” u samej góry home page’u powitała mnie enuncjacja: „/.../ III RP gardziła martyrologią. Koniec tej wioski, nadchodzi Trzaskowski – to hasło i spoty mówią naprawdę wszystko”.

Ów anons był zajawką artykułu, w którym depcze się Rafała Trzaskowskiego jako kandydata PO na prezydenta Warszawy, wskazując, że „nawet Wyborcza przestała na niego stawiać”. Zaraz obok zaś – jako pierwsza w rzędzie wiadomości dnia widniała kolejna zajawka: „TYLKO U NAS: Wyjątkowe wideo z Szydło”.

W przedwyborczą bijatykę w Warszawie nie zamierzam się wtrącać, szanując wszystkich kandydatów na mera miasta i jeśli jakieś medium opowiada się za jednym z nich, a kopie drugiego – to proszę bardzo, ani mnie to ziębi, ani grzeje. Tylko jeśli się komuś zarzuca nieszanowanie martyrologii i jednocześnie samemu nie szanuje powagi chwili, jaką jest kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, eksponując własne politykierstwo – to jest w tym chyba zadziwiająca sprzeczność. Tym większa, że zamiast zdjęcia jednego z powstańczych bohaterów umieszcza się w centralnym miejscu home page’u wizerunek mówiącej o Powstaniu wicepremier Beaty Szydło, anonsując jej „wyjątkowe wideo”, jakby to ona osobiście zdobyła PAST-ę albo zaciekle broniła gmachu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.

Pani Beata, owszem, mówi w tym klipie o wielkim czynie powstańców i o bestialstwie Niemców, ale nie jest akurat w tym mówieniu wyjątkiem, bo wyjątkowość wypada przypisywać samemu czynowi powstańczemu. No cóż, pewnie jestem na tym punkcie cokolwiek przeczulony, będąc synem żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego. I dobrze wiem, że owo poderwanie się przeciwko Niemcom w roku 1944 był w sensie moralnym – pięknym przykładem zjednoczenia Polaków, więc gdy dziś – w ramach brudnej walki politycznej – próbuje się społeczeństwo podzielić, to ani to działanie patriotyczne, ani chrześcijańskie – choć zwolennicy tej „linii” lubią powoływać się w swojej pysze na Boga Najwyższego, na Maryję Zawsze Dziewicę i po raz już nie wiadomo który powołują Jezusa Chrystusa na króla Polski. Gdy jednak ktoś usiłuje wykorzystać symbolikę religijną lub patriotyczną dla własnej promocji i gdy z Powstania Warszawskiego robi polityczną trampolinę, to ja akurat – w reakcji na to dalej rzygam niż widzę.

Na temat sensu lub – jak uważają niektórzy – bezsensu powstańczej walki w 1944 napisano już tomy i powiedziano w zasadzie wszystko, zgadzając się jednak bezdyskusyjnie, że uczestnicy tego patriotycznego zrywu przeciwko niemieckiemu okupantowi byli najprawdziwszymi bohaterami. Dlatego co roku, gdy nadchodzi 1 sierpnia, dzwonię do mojego starszego kolei z Przeglądu Sportowego Zygmunta Głuszka, który do tych najprawdziwszych bohaterów Powstania należał. I to on, naówczas 16-letni smarkacz z Szarych Szeregów, brawurowo wykonał arcyważną misję, zleconą przez Komendę Główną AK – przepływając Wisłę pod niemieckim ostrzałem. I to on ma prawo po latach oceniać, co wtedy miało sens, a co nie, bo sam doskonale pamięta atmosferę tamtych dni i przeogromną chęć, żeby bić Niemca. A za nieprzemyślane i pochopne rozkazy dowódców Zygmunt przecież nie może ponosić odpowiedzialności, bo to nie on posyłał ludzi na śmierć.

Nie tylko ja się wzruszam, wstępując w progi Muzeum Powstania Warszawskiego, którego ojcem-założycielem był Lech Kaczyński i nie tylko ja przechowuję dobrą pamięć o powstańcach, w tym o moim stryju Henryku Petruczence (Batalion „Kiliński”), o którego niebywałych dokonaniach w 1944 dowiedziałem się dopiero na jego pogrzebie – z ust towarzyszy broni, bo sam Henryk nie zwykł się chwalić, nawet w gronie rodziny. Dziś już nawet ci, którzy za bardzo nie wyrośli z krótkich majtek usiłują sobie doczepiać wizytówkę AK, a zwyczajne bandziory zasłaniają swoje niecne czyny mającą symboliczną wymowę Kotwicą. O tempora, o mores ! – chciałoby się powtórzyć za Cyceronem, ale byłoby to tylko rzucanie słów na wiatr.

Łatwo obecnie zauważyć mądrali, którzy w zaciszu gabinetów, wciskając dupy w wygodne fotele, pławią się w różnych archiwach i z pozycji domorosłej wyroczni oceniają ludzi i ich czyny sprzed lat, dzieląc ich sobie podle politycznych upodobań, niezależnie od tego, że ci niemile widziani walczyli kiedyś ramię w ramię z mile widzianymi – o wspólną sprawę narodową. Dlatego coraz częściej podlane sosem politycznej stronniczości uroczystości rocznicowe napawają mnie po części obrzydzeniem. Bo jedni pragną 1 sierpnia śpiewać patriotyczne pieśni i ronić łzy, inni natomiast nawet w takiej chwili wolą sączyć jad i napadać na bliźnich.

W tym numerze „Passy” wspominam wspaniałą postać Haliny Konopackiej, zdobywczyni pierwszego złota olimpijskiego dla Polski (Amsterdam 1928) i współsalwatorki złota Banku Polskiego we wrześniu 1939 roku. Mało kto tak zasłużył na pośmiertne uhonorowanie najwyższym odznaczeniem państwowym, Orderem Orła Białego – jak Halina. Tyle że to uhonorowanie jakoś dziwnie odwleka się w czasie, chociaż już wiele lat w Urzędzie Prezydenta RP złożył odpowiedni wniosek PKOl. Mam nadzieję, że w 90-lecie olimpijskiego triumfu Konopackiej w rzucie dyskiem Andrzej Duda nie zapomni o tej nieprzeciętnej Polce, jak również o jej nieprzeciętnym mężu – pułkowniku Ignacym Matuszewskim, który wśród licznych zasług dla ojczyzny miał również tę może najważniejszą – wprost mistrzowskie rozpracowanie wywiadowcze bolszewików w wojnie 1920 roku.

Bo nie chciałbym, żeby jak niektórzy poprzedni prezydenci szanowny pan Andrzej wybrali w tej kwestii rozwiązanie typu: dudy w miech...

Wróć