Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Prawda o dwu Białych Orłach

13-03-2019 21:44 | Autor: Maciej Petruczenko
Nasza sąsiadka Agnieszka Metelska napisała rewelacyjną książkę o Halinie Konopackiej.

MACIEJ PETRUCZENKO: Zacznijmy od Adama i Ewy. Wyuczyła się pani na prawniczkę, została dziennikarką, by na finiszu kariery zawodowej przeistoczyć się w adwokata. A tu nagle mamy Agnieszkę Metelskąliteratkę...

AGNIESZKA METELSKA: Wszystko to jednak ma jakiś zdrowy sens. Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim zdobyłam dyplom Studium Dziennikarskiego i przez 20 lat pracowałam jako dziennikarka. W tym czasie wydałam zbiór reportaży „Pokuta po polsku”, z których jeden został włączony przez Mariusza Szczygła do wyboru najlepszych i najważniejszych tekstów reporterskich w Polsce XX wieku. Dotyczył odbioru transformacji ustrojowej po 1989 roku przez przeciętną polską rodzinę. Wydałam też dwa zbiory wywiadów : „Szukanie pointy życia” i „Gdzie diabeł nie może …”. Przymierzałam się poza tym do napisania książki o relacjach polsko-żydowskich. Ale żeby ją napisać, musiałabym wyłączyć się z toku normalnej pracy co najmniej na rok. Szukałam więc desperacko sponsora, ale  nie znalazłam. Dziennikarstwo, jakie do tamtego momentu uprawiałam, już mnie trochę znużyło. Stąd, między innymi, decyzja o zmianie zawodu. Pierwszy raz w życiu zdawałam test i stanęłam przed komisją egzaminacyjną, dopuszczającą do czteroletniej aplikacji adwokackiej.

Trzeba przyznać, że to była niebywała wolta zawodowa, ale się udała, pracuje pani jako adwokat i nawet przez dwie kadencje pełniła funkcję rzecznika prasowego polskiej adwokatury. Widać jednak, że i to pani nie wystarcza...

Tak naprawdę, nigdy nie odeszłam od pisania. Już będąc adwokatem, wydałam dwa tomiki wierszy pt. „Pamięć „ i „ Ślad”, ilustrowane grafikami mojej córki Justyny, która również wykonuje zawód adwokata. A żeby już wyczerpać listę moich pisarskich dokonań, przyznam się, że jestem autorką eseju o procesach politycznych w Polsce w latach nadziei i przełomu 1956-1989.

Ma pani zatem piękny i ambitny dorobek, ale to wszystko nie tłumaczy nagłego zainteresowania naszą pierwszą wielką mistrzynią sportu, złotą medalistką Igrzysk Olimpijskich 1928 w rzucie dyskiem Haliną Konopacką. O ile wiem, sportem się pani mecenas nigdy nie interesowała i nawet nie brała Przeglądu Sportowegodo ręki...

No to teraz ja panu dopiero odpalę! Owszem sportem się nie interesowałam, ale „Przegląd Sportowy” zawsze był w moim domu, ponieważ mój syn Kuba jest absolwentem AWF w Warszawie, a sport to jego sposób na życie. Niemniej, moje nagłe zainteresowanie Haliną Konopacką wzięło się stąd, że odkryłam w pewnym momencie jej poezję. A zdarzyło się to na jednym ze zjazdów rodziny Konopackich, do której ja również należę. Moja babcia ze strony mamy to Monika z Konopackich Walczakowska.

Takie powinowactwo panią mecenas nobilituje, bo przecież Konopaccy to stary rycerski ród...

Podobno spokrewniony z Mikołajem Kopernikiem. Wśród moich antenatów byli też uczestnicy narodowych powstań. Ale ja o tym kompletnie nie wiedziałam do momentu, gdy poproszono mnie na jednym ze zjazdów o odczytanie wiersza Haliny Konopackiej pt. „Zachód słońca”. Ten wiersz do tego stopnia mnie urzekł, że bliżej zainteresowałam się jej osobą. Nie zdawałam sobie sprawy, iż była to pani bardzo wielu talentów, dużej energii życiowej, no i – last but not least – niepośledniej urody.

To fakt, Konopacka wyjęta żywcem z lat dwudziestych mogłaby śmiało być dzisiaj wziętą modelką, a już na pewno wzorem elegancji w każdym calu jako wielka dama na salonach Warszawy, jako kierowca luksusowych limuzyn, a także jako sportsmenka, występująca nieodmiennie w gustownym nakryciu głowy...

Rzeczywiście, Halina była bardzo piękną, postawną kobietą o wzroście 181 centymetrów , 66 kilogramach wagi i talii osy. Urodą twarzy urzekała nawet z daleka, startując w zawodach lekkoatletycznych. Dość powiedzieć, że w Amsterdamie zyskała nieoficjalne miano Miss Igrzysk. W starych gazetach z tego okresu zachowała się relacja dziennikarza niemieckiego w „Berliner Tageblatt”. Halina bardziej przypominała mu filmową piękność niż sportsmenkę.

Już 20 marca na rynku ukaże się pani biograficzne arcydzieło na temat nie tylko samej Konopackiej, lecz również jej sławnego męża, czołowego piłsudczyka Ignacego Matuszewskiego. Wiem, że ta książka ma podwójną wartość: historyczną i beletrystyczną. Zdaje się, że tą książką zawstydzi pani całe zastępy historyków...

Książka pod tytułem „Złota. Legenda Haliny Konopackiej” ma istotnie dwoje bohaterów: Halinę i Ignacego, który – jak wiadomo – ogromnie się zasłużył ojczyźnie jako twórca supernowoczesnego wywiadu w wojnie 1920 roku z bolszewikami, a w następnych etapach życia dokonał również rzeczy wielkich. Od momentu, gdy w grudniu 1928 roku Halina wyszła za niego za mąż, dalsze jej losy były zdeterminowane wyborami męża, przez pewien czas ministra skarbu, a na gruncie sportu członka Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Halina razem z nim ratowała we wrześniu 1939 roku skarb narodowy w postaci kilkudziesięciu ton złota w sztabach, zgromadzonych w zasobach Banku Polskiego. Prowadziła sama jeden z autobusów miejskich, którymi wywożono to złoto pod bombami niemieckimi do Rumunii i dalej poprzez Turcję, Syrię i Liban a potem drogą morską do Francji. Razem z Matuszewskim Halina udała się na emigrację do Ameryki, gdzie on kontynuował polityczną działalność przy bardzo aktywnym wsparciu  żony. A jego głównym celem było przywrócenie Polsce niepodległości w przedwojennych granicach.  Ignacy w Nowym Jorku dowiedział się o śmierci córki Ewy z pierwszego małżeństwa, która zginęła w Powstaniu Warszawskim. A z kolei jego brat zmarł w niemieckim  obozie koncentracyjnym w Litomierzycach.

Antysowieckie wystąpienia i publikacje Matuszewskiego w USA spotykały się z niezrozumieniem, a nawet z wrogością amerykańskich władz i w pewnym momencie otrzymał on nakaz zarejestrowania się jako tzw. foreign agent z odmową zgody na pobyt na stały. Była to zatem odważna postawa tego wielkiego patrioty odróżniająca go politycznie od premiera Władysława Sikorskiego, który w ramach okresowej polityki alianckiej dostosował się do poczynań Churchilla i Roosevelta, układających się ze Stalinem. Nawiasem mówiąc, Sikorski – podczas swoich wizyt w USA – ostro krytykował Matuszewskiego.

Prochy tego ostatniego zostały w 2016 roku   sprowadzone z Ameryki. A prezydent Andrzej Duda z kolei nadał pośmiertnie order Orła Białego, najwyższe odznaczenie RP Halinie Konopackiej. Można śmiało powiedzieć, że ona na ten order zasłużyła jak mało kto, ale czy Orłem Białym nie należało jednocześnie odznaczyć Matuszewskiego?

Myślę, że Halina – gdyby jeszcze żyła – powiedziałaby, że ten order należy się przede wszystkim jej mężowi. Mam więc nadzieję, że Matuszewski zostanie, tak samo jak jego żona, kiedyś pośmiertnie doceniony przez dzisiejszą Polskę.

Wróć