Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Punkt widzenia i punkt siedzenia

13-02-2019 20:51 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż nie ulega wątpliwości, że w Polsce żyje się – choć nie wszystkim – coraz lepiej, wciąż tkwi w nas przeświadczenie, iż wiele innych miejsc na świecie to w porównaniu z naszym krajem istny raj. Przez wiele lat wyrazem owej tęsknoty za rajem na ziemi, do którego nam bardzo daleko, było symboliczne porzekadło – „życie jak w Madrycie”.

Nie jestem akurat pewny, czy to był raj w okresie siedemnastowiecznej inkwizycji albo w okresie hiszpańskiej wojny domowej 1936-1939, która pochłonęła 400 tysięcy ofiar, by przynieść wieloletnią dyktaturę generała Francisco Franco, zdaniem jednych – upokarzającą Hiszpanów, w opinii innych jednakże – będącą podstawą cudu gospodarczego. Tak samo można wspominać skrajną rozbieżność ocen faktycznej dyktatury Józefa Piłsudskiego, skądinąd – zbawcy narodu polskiego, ale też polityka, który w 1926 dokonał jawnego zamachu na demokrację.

Jeśli chodzi o Madryt, to przez czas długi kojarzył się między innymi z corridą de toros, czyli tradycyjną walką z bykiem, a w 2014 przywodził nam na myśl posła PiS Adama Hoffmana, który wraz ze swymi politycznymi towarzyszami zachowywał się cokolwiek nieobyczajnie na Plaza Mayor. Gdyby takie zachowanie w stolicy Hiszpanii przypisywać posłowi Stefanowi Niesiołowskiemu (niegdyś w PO, potem w Unii Europejskich Demokratów), byłemu wicemarszałkowi Sejmu, pewnie Życie jak w Madrycie zamieniłoby się w Rzycie jak w Madrycie. Najprawdopodobniej ta druga wersja o wiele bardziej odpowiadałaby łódzkiemu profesorowi entomologii (czy stąd zawodowe przyzwyczajenie do bzykania?), a corridę pokochałby on tym bardziej, że od dawna obok torreadorów zaczęły występować kochające prowokowanie byków torreadorki.

Prof. Niesiołowski, w czasach PRL poniekąd zasłużony opozycjonista, zdążył przez kilkadziesiąt lat zaprezentować bogatą paletę zmieniających się poglądów, których polityczne usytuowanie zależało raz od punktu widzenia, innym razem – od punktu siedzenia. Nie ma się zresztą co temu dziwić, bo ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów. Zmieniało je choćby wielu polityków rządzących Warszawą – po prostu w zależności od aktualnych potrzeb. Dlatego obserwowaliśmy wielokrotnie nieoczekiwaną zmianę barw. Nie od dziś wiadomo w końcu, że nie ideologia jest tak naprawdę ważna dla polityka – tylko interes, co wciąż potwierdza znane twierdzenie Karola Marksa, iż byt określa świadomość, chociaż to filozof dzisiaj kompletnie niemodny z piętnem komunizmu dosyć skomplikowanym życiorysie.

A skoro już wspomniałem tego cokolwiek już zapomnianego myśliciela, to nie od rzeczy będzie zauważyć, że komentatorzy polityczni, usiłujący przewidzieć, jaki będzie wynik ważnych tegorocznych wyborów, jakby nie zauważają, iż potencjalnemu elektoratowi bliższa koszula niż sukmana. I na przykład ci obywatele, którzy są zadowoleni z powrotu do dawnej granicy wieku emerytalnego i z 500 plus – zagłosują na PiS, nie bacząc, czy było coś nieetycznego w przymiarce do budowy PiS Towers w Warszawie, a mieszkańcy stolicy, usatysfakcjonowani z racji jej nowoczesnego rozwoju – jak trwali przy PO, tak przy niej pozostaną. Bo sympatycy każdej z tych dwu dominujących partii skłonni są im wybaczyć i drobne grzeszki, i wielkie grzechy, byle się tylko w życiu codziennym wychodziło na swoje.

Dlatego radzę się nie dziwić, iż całkowicie jednoznaczne fakty dzisiejszej rzeczywistości strona rządowa przedstawia w życzliwych sobie mediach jako swój sukces, strona opozycyjna natomiast – jako totalną kompromitację. Dobrze chociaż, że mamy wciąż medialny pluralizm, co nie znaczy, że spółki Skarbu Państwa wszystkim dają się pożywić reklamami po równo.

Jednym z prozaicznych problemów mieszkańców miast i wsi w Polsce stała się plaga dzików, wałęsających się koło domów w poszukiwaniu pożywienia i stanowiących coraz większe potencjalne zagrożenie. Sam wielokrotnie natykam się na dziki, wracając nocą lub nad ranem samochodem do domu. I cieszę się mimo wszystko, że moja podwarszawska miejscowość to nie Biełusze Guby w rosyjskim archipelagu Nowej Ziemi, bo tam już nie skromne dziki, ale stada wygłodniałych białych niedźwiedzi podchodzą dzień w dzień do domostw, budząc zrozumiałe przerażenie. A to całkiem świeże zjawisko przywraca niegdysiejszą opinię ludzi Zachodu, że w Rosji właśnie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach. Można powiedzieć dziś – po prostu wykrakali...

Wciąż trwa spór, czy decydować się na masowy odstrzał dzików, czy raczej je oszczędzać, mnie wszakże one jak na razie nazbyt mocno nie przeszkadzają, dodając miejscu zamieszkania swoistego naturalnego uroku. O wiele bardziej razi mnie w okolicach Warszawy, jak i w samej Warszawie rzecz tak prozaiczna jak dziury w jezdniach – bo mimo wsparcia funduszami unijnymi nie potrafimy sobie dać rady z tymi wyrwami, więc nic dziwnego, że coraz więcej warszawiaków – chcąc nie chcąc – przesiada się z limuzyn do samochodów terenowych, mając świadomość, iż nawet jazda prestiżowymi arteriami to nie jest defilada po równiutkim asfalcie, lecz coś w rodzaju Camel Trophy.

Pamiętam, że asfalt na Trasie Łazienkowskiej w momencie oddania jej do użytku w 1975 roku był tak marnej jakości, że od razu wołał o pomstę do nieba podobnie jak rdzewiejące felgi w nowiutkich Polskich Fiatach. Ale dziś chyba stać nas już na zrobienie porządnych dróg przynajmniej w stolicy, gdzie sławetny Mordor z ulicą Domaniewską w roli głównej jest przykładem skrajnego niedbalstwa na tym polu. Myślę, że nawykły do standardów europejskich nowy prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zechce zadbać o jakość stołecznych arterii, bo to rzecz o wiele prostsza niż budowa kolejnych linii metra.

Wróć