Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Reprywatyzacja po warszawsku

06-12-2017 21:26 | Autor: Maciej Petruczenko
Mieć milion złotych, a nie mieć to już dwa miliony – mawiał jeden z moich starych przyjaciół. I pewnie tak właśnie by skomentował sytuację, w jakiej się znalazł mąż Hanny Gronkiewicz-Waltz, piastującej od wielu lat funkcję prezydenta Warszawy.

Panu Andrzejowi Waltzowi przyszło zeznawać przed próbującą regulować stołeczną reprywatyzację nieruchomości Komisją Weryfikacyjną pod przewodnictwem wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, a w związku z tym zostało ujawnione, że szanowny małżonek pani prezydent dorobił się miliona złociszów na sprzedaży kamienicy przy Noakowskiego 16, którą wraz z innymi osobami odziedziczył po krewnych, ponoć nie mając świadomości, że jest to mienie kradzione. Milion złotych miała też zyskać na tej transakcji córka państwa Waltzów, więc całej rodzinie wpadło przy okazji do szkatułki niemało grosza.

Jak zapewniał Wysoką Komisję pan Andrzej, ani w momencie spadkobrania (bodajże po ciotce), ani w momencie sprzedaży kamienicy nie miał pojęcia, że nieruchomość została w drodze bezczelnego szwindlu ukradziona w latach czterdziestych prawowitym żydowskim właścicielom, którzy – wbrew przypuszczeniu złodzieja o nazwisku Kalinowski – bynajmniej do cna nie wymarli. Kalinowskiego wtrącono za oszustwo do więzienia, ale w hipotece jako właściciel został zapisany prawem kaduka niejaki pan Kępski i choć sąd nakazał wykreślenie tego spryciarza z rejestru, z powodu panującego za czasów PRL bałaganu w księgach wieczystych ów nakaz nie został wykonany. No i po wielu latach spryciarz Kępski wystąpił do miasta o zwrot „swojego” majątku, co też nastąpiło, jakkolwiek urzędnicy stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami musieli nie mieć oczu i uszu, żeby nie zauważyć restytucji przekrętu.

Kamienica, w której podczas okupacji niemieckiej mieszkał między innymi bohater narodowy, mistrz olimpijski w biegach długich, uczestniczący w ruchu oporu Janusz Kusociński – została sprzedana przez grono spadkobierców spółce deweloperskiej Fenix, a sprzedający obłowili się w sumie na ponad 15 milionów złotych. W związku ze sprzedażą nowy właściciel – w mniej lub bardziej elegancki sposób – pozbył się lokatorów mieszkających pod adresem Noakowskiego, którzy daremnie dobijali się do pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, szukając pomocy. Powstała sytuacja, mówiąc najdelikatniej, dwuznaczna z etycznego punktu widzenia, bowiem HGW podobno nie broniła ani ważnego jeszcze prawa własności miasta, ani mieszkańców kamienicy. I przez wiele lat twierdziła na konferencjach prasowych, że zarówno spadkobranie, jak i zbycie nieruchomości odbyło się lege artis, o czym mieli przekonywać panią prezydent jej podwładni. Nawiasem mówiąc, może cokolwiek dziwić, że w sprawie, w której chodziło o naprawdę pokaźny majątek, hipoteki nie sprawdzili do spodu ani urzędnicy BGN, ani nabywca posesji pod numerem 16, a przecież nie chodziło o czapkę śliwek.

Jakże jednak można było wymagać poważnego traktowania wspomnianych cesji, skoro szef BGN Marcin Bajko zajmował tę tak istotną w mieście pozycję, nie ponosząc jakiejkolwiek  odpowiedzialności za podejmowanie decyzji reprywatyzacyjnych, bo wymagane podpisy składali jego zastępcy. Można powiedzieć, że pan Bajko służył we wspomnianym biurze li tylko do dekoracji i dziś, gdy go pytają o konkretne rozstrzygnięcia, odpowiada ogólnikami, zasłaniając się głównie niepamięcią. Gdybyż tak jakiemuś generałowi powierzono dowodzenie armią bez ponoszenia za to odpowiedzialności, to by dopiero się podniósł rwetes... Ale Bajce pozwolono na utrzymywanie owego zaskakującego statusu i chłop mógł powiedzieć w każdej chwili: jak tu tylko sprzątam. Zastępcy pana dyrektora potrafili wykorzystać ten organizacyjny bałagan, inicjując sporo niekorzystnych i dla miasta, i dla rzeczywistych właścicieli posunięć, aż wreszcie smagana biczem krytyki HGW przejrzała na oczy i zamknęła ten cały burdel pod nazwą BGN. W ostatnim czasie sprawcy przekrętów zostali aresztowani, kilka skandalicznych operacji reprywatyzacyjnych wstrzymano, ale mnóstwa wyrządzonych szkód materialnych – pomijając krzywdy ludzkie – już się nie da naprawić.

Andrzej Waltz nie zadeklarował sam z siebie zwrotu wspomnianego miliona złotych do kasy miasta, ale zapewnił, że zmuszony do tego decyzją administracyjną na pewno tak uczyni. Poniekąd słusznie wskazał też, że liczne nieporozumienia na tle reprywatyzacyjnym wynikają przede wszystkim z braku właściwej ustawy. Przez ostatnie ćwierć wieku panował taki trend, że trzeba zwracać prawowitym właścicielom nieruchomości zabrane im tuż po wojnie na mocy tzw. dekretu Bieruta. I krok po kroku tak czyniono, popełniając przy okazji wiele błędów. Faktycznie na reprywatyzacji dorobiła się mała grupa cwaniaków-wydrwigroszy, mająca dojścia do BGN i innych komórek stołecznego ratusza. W ogólnym zamęcie już nikt nawet nie mówi o stowarzyszeniu Dekretowiec, walczącym o zwrot mienia tym, którzy mają rzeczywiste prawo własności. Obecna władza państwowa w ogromnym stopniu przywraca myślenie z czasów socjalizmu, żeby się przypodobać najbiedniejszym warstwom społeczeństwa. Jedni woleliby więc, żeby na Noakowskiego 16 wszystko zostało po staremu i żeby cokolwiek zaniedbaną kamienicę nadal zamieszkiwali ubodzy lokatorzy, płacący symboliczny czynsz i klękający w podwórzu-studni przed (dziś już zabraną) figurką Matki Boskiej. Innym podoba się, że w stanie obecnym kamienica nabrała elegancji, a cena metra kwadratowego w tamtejszych lokalach jest nieporównanie wyższa.

Przez wiele lat proces reprywatyzacji toczył się nieprzerwanie pod egidą kolejnych partii rządzących w Warszawie i nikt się nie przejmował lokatorami wyrzucanymi na bruk ani nie współczuł prawowitym właścicielom nieruchomości daremnie dobijającym się o zwrot majątku. Czy teraz cokolwiek się w tej materii zmieni? Wierzmy, że tak właśnie będzie.

Wróć