Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Solidarność – słowo, które straciło sens

30-08-2017 20:40 | Autor: Maciej Petruczenko
Niedawna nawałnica, która spowodowała rekordowe zniszczenia na Pomorzu, zwłaszcza we wsi Rytel i osadzie Suszek, postawiła tamtejszych mieszkańców w sytuacji wprost beznadziejnej. Dosłownie w okamgnieniu mogli się oni przekonać, co to znaczy stracić dach nad głową. I to bynajmniej nie w sensie przenośnym, bo potężna wichura obróciła ich domostwa w perzynę.

 To wielkie nieszczęście wywołało falę współczucia w całej Polsce i ludzie nawet z najdalszych zakątków kraju ruszyli poszkodowanym na pomoc. Rząd był besztany przez opozycję, że za późno uruchomił mechanizmy pomocy, a wojewoda pomorski Jakub Drelich skompromitował się wypowiedzianymi publicznie słowami, iż wojsko nie jest od zamiatania liści po klęsce żywiołowej – gdy społeczeństwo prosiło o pomoc żołnierzy. W sumie – doszło do awantury na 24 fajerki, a jednocześnie nieoczekiwanym bohaterem stał się sołtys Rytla Łukasz Ossowski, który zareagował na tę tragedię jak na prawdziwego społecznika przystało.

Przywołuję ten przykład – akurat nie ze stołecznego podwórka, żeby zestawić to z dramatami dziesiątków tysięcy warszawiaków od wielu lat wypędzanych z komunalnych mieszkań w następstwie procesu reprywatyzacji. Jeszcze do niedawna nikt się nad tymi ludźmi nie rozczulał. Tak samo było zresztą, jeśli chodzi o reprywatyzację nieruchomości w wielu innych miastach, jak choćby Kraków i Łódź. Władze samorządowe na ogół tylko udawały, że coś robią, żeby pomóc eksmitowanym rodzinom, a władze państwa miały tych biedaków po prostu w dupie. 

Oczywiście, w ferworze dzisiejszej dyskusji nad kwestiami reprywatyzacyjnymi na ogół pomija się prawa i interesy legalnych spadkobierców tych osób, które w 1945 zostały wywłaszczone na mocy dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, czyli aktu zwanego potocznie dekretem Bieruta. Ta dyskusja wciąż prowadzi donikąd, ponieważ rozpatruje się tylko zagadnienia czysto prawne, nie biorąc pod uwagę przełomów dziejowych. Żaden sąd nie raczył jak dotychczas zauważyć, iż z końcem drugiej wojny światowej zmieniono ustrój Polski z kapitalistycznego na socjalistyczny z mocnymi akcentami komunistycznymi. W wywodach prawniczych całkowicie też pomija się fakt straszliwych zniszczeń wojennych i potrzeby jak najszybszego podniesienia budynków z ruin, w związku z czym – nie tylko w Polsce – dokonano skomunalizowania względnie upaństwowienia nieruchomości, żeby odbudowa znalazła się w jednym ręku (przykłady: Frankfurt nad Menem, Rotterdam).

Nie po raz pierwszy wspominam również w tym miejscu, że do wywłaszczania z prywatnych majątków doszło po wojnie nie tylko w miastach, bo przecież zabrano przedwojennym latyfundystom olbrzymie dobra ziemskie w ramach reformy rolnej. Niech no więc obecny ideolog liberalizmu i strażnik świętego prawa własności Leszek Balcerowicz spróbuje dziś zabrać ziemię chłopom, niezależnie od tego, czy są oni stronnikami PSL, czy PiS, czy jakiejkolwiek innej partii. A pamiętać przy tym trzeba, że chłopi otrzymali ziemie nie tylko z łaski dbających o „lud pracujący” komunistów, lecz również dużo wcześniej z nadania cara.

Uregulowanie stosunków własnościowych nie jest sprawą prostą, zaś absolutnie sprawiedliwe rozwiązanie jest niemożliwe. Dlatego Sejm ustawia się do tej sprawy niczym pies do jeża. Nic dziwnego, że wobec marazmu władzy ustawodawczej i wykonawczej, w tym samorządowej – w mętnej wodzie zaczęły ostro polować drapieżne ryby. Tylko gdzie były wszelkie urzędy ochrony państwa, prokuratura, policja, skoro pozwolono nawet na tak bezczelny przekręt, jak sprzedanie kamienicy przy Noakowskiego 16, zawłaszczonej przez zwyczajnych złodziei, ukaranych za podstępną kradzież mienia wyrokiem sądowym? Gdzie mieli rozum sędziowie przyklepujący przejmowanie cudzego mienia metodą „na kuratora” z Karaibów? Dlaczego nie biły na alarm prawnicze autorytety? I czemu milczał niby tak się troszczący o wiernych Kościół, mój Kościół Rzymskokatolicki. Może dlatego, że poprzez zlikwidowaną już Komisję Majątkową sam zawłaszczył wiele nieruchomości, które nigdy do niego nie należały, kompletnie nie licząc się z potrzebami społecznymi. Za tych kościelnych chciwców wstyd mi tak samo, jak za rozpustników w sutannach, zabawiających się z chłopaczkami – bynajmniej nie w trybie czynności liturgicznych.

Przypominam te wstydliwe fakty, bo właśnie pod płaszczykiem naprawiania faktycznych krzywd, wyrządzonych Kościołowi w dobie PRL, zaczęto sięgać po mienie komunalne bez jakiegokolwiek przyzwolenia społecznego, przyzwyczajając publiczność do kompletnego lekceważenia prawa, no i nastąpił efekt domina. Jednocześnie zaś zanikł w społeczeństwie ten  piękny duch solidarności, jaki się zrodził w 1980 roku.

Teraz działa w sprawie reprywatyzacji warszawskiej krytykowana przez purystów prawnych Komisja Weryfikacyjna, która ma choć w części powstrzymać lawinę oszustw i wystawić rachunek krzywd tym, którzy je wyrządzili. Trudno przewidzieć, jaka będzie finalna skuteczność tej instancji, której pani prezydent Warszawy zarzuca poniekąd niekonstytucyjny charakter. Tylko że zapytać wypada: jeśli pani mogła – działając konstytucyjnie – pozwolić na tyle prawnych wypaczeń reprywatyzacyjnych, to dlaczego Patryk Jaki nie może niekonstytucyjnie wziąć zarówno ludzi, jak i majątku miasta w obronę? Wszak działa w stanie wyższej konieczności i pro publico bono, a sam akurat nie zagarnia warszawskich kamienic na własność.  Dlatego nie ukrywam, że podobało mi się, jak podczas środowego posiedzenia wyrzucił ratuszowych mataczy na zbity pysk. Bo nawet urzędowa bezczelność ma swoje granice.

Wróć