Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

To było w Dallas równo 60 lat temu...

22-11-2023 20:58 | Autor: Tadeusz Porębski
W słoneczne południe 22 listopada 1963 r. samolot „Air Force One” z prezydentem USA Johnem Fitzgeraldem Kennedy’m na pokładzie wylądował na lotnisku Love Field w Dallas (Teksas). Był to ważny element jego kampanii przed wyborami prezydenckimi w 1964 roku. Kennedy nie cieszył się na południu Stanów popularnością, dlatego pojawienie się tam wydawało się czymś nieco ryzykownym. Wielu wręcz odradzało mu podróż do konserwatywnego Dallas, które zasłynęło z brutalnych demonstracji skrajnej prawicy. Rok wcześniej znieważono tam Adlaia Stevensona, ambasadora USA w ONZ. Wykryto też spisek na życie Charlesa De Gaulle`a, prezydenta Francji. Ale Kennedy był uparty i podtrzymał swoją decyzję.

Kolumna prezydencka składała się z pięciu pojazdów. Najpierw jechały dwa samochody Secret Service, potem kabriolet, który wiózł Kennedy'ego, jego małżonkę oraz gubernatora Teksasu Johna Connally`ego, następnie kolejne auto Secret Service i na końcu limuzyna z wiceprezydentem Lyndonem Johnsonem. Około godziny 12 kawalkada wyruszyła główną ulicą miasta – Main Street. Wzdłuż przejazdu kolumny stały nieprzebrane tłumy ludzi. Około godziny 12.30 kawalkada pojazdów skręciła w Houston, następnie w Elm Street i dotarła na Dealey Plaza. Był to rozległy trawnik wypełniony gapiami, zwieńczony niewielkim pagórkiem okolonym drewnianym płotem. Za płotem znajdowała się bocznica kolejowa. Kiedy kolumna znalazła się mniej więcej w połowie Dealey Plaza rozległy się strzały. Trafiony w głowę Kennedy osunął się kolana małżonki Jacqueline, nazywanej „Jackie”. Ranny w plecy Connally krzyczał: „Oni nas wszystkich zabiją!”. Pół godziny później prezydent zmarł w Parkland Memorial Hospital.

Zgodnie z oficjalnymi ustaleniami specjalnej komisji, kierowanej przez prezesa Sądu Najwyższego Earla Warrena, którą powołano do zbadania okoliczności towarzyszących zamachowi na JFK, zabójcą prezydenta był oskarżany o komunizowanie „samotny wilk” Lee Harvey Oswald. Miał on oddać w ciągu 8,3 sekundy z piętra składnicy książek trzy celne strzały do JFK z rozkalibrowanego karabinu Mannlicher Carcano M.91, rocznik 1940, z uszkodzonym celownikiem optycznym. Poniewczasie okazało się, że archaiczny karabin był bronią powtarzalną z dwutaktowym zamkiem wymagającym przeładowania po każdym strzale, więc tak szybkie i celne strzelanie z niego nie było według ekspertów możliwe. Osoby, które posiadały wiedzę na temat zamachu, bądź były jego naocznymi świadkami, po kolei ginęły w tajemniczych okolicznościach. Ktoś przedawkował, ktoś wpadł pod samochód, ktoś został wzięty za łosia i zastrzelony, ktoś jeszcze inny zabił się na prostej drodze, jak dróżnik Lee Bowers, który widział podejrzanych ludzi z podłużnymi pakunkami kryjących się za płotem na trawiastym pagórku. Najważniejsi świadkowie, czyli sam Lee Harvey Oswald zastrzelony w budynku policji w Dallas (!) przez Jacka Ruby`ego – zmarłego wkrótce rzekomo na raka płuc. Guy Bannister, były agent FBI zmarły nagle na wylew rok po zamachu, David Ferrie oraz Clay Shaw, podejrzani o udział w spisku, także szybko pożegnali się z życiem.

Ani przedtem, ani potem świat nie widział podobnego mataczenia w prestiżowym śledztwie i podobnego naciągania faktów. Przyjmowano karkołomne koncepcje, zacierano ślady, pozbywano się świadków, a w końcu utajniono kilka tysięcy dokumentów.

Komisja Warrena przyjęła karkołomną i do dzisiaj wyśmiewaną teorię, zaprezentowaną przez młodego, ambitnego prokuratora Arlena Spectera, nazwaną „teorią magicznej kuli”. Wobec uznania przez komisję, że padły tylko trzy strzały oddane przez Oswalda ze znajdującej się za plecami prezydenta składnicy książek i nie było drugiego strzelca z przodu, za płotem na trawiastym pagórku, należy przyjąć, że jeden pocisk zadał dwóm osobom aż 7 ran. Magiczna kula trafiła JFK w plecy (rana nr 1), następnie skierowała się w górę i wyszła przodem przez szyję prezydenta (rana nr 2). Odczekała około pół sekundy – zapewne wisząc w powietrzu – skręciła w prawo i trafiła w pachwinę gubernatora Conally`ego siedzącego na przednim fotelu prezydenckiej limuzyny (rana nr 3). Następnie poleciała w dół pod kątem 27 stopni, zmiażdżyła mu żebro i wyszła z prawej strony klatki piersiowej (rana nr 4). Magiczny pocisk skręcił następnie w prawo i ponownie trafił gubernatora, tym razem w nadgarstek (rana nr 5). Zmiażdżył kość promieniową i wyszedł na zewnątrz (rana nr 6). Dokonał nagłego zwrotu i utknął w udzie gubernatora (rana nr 7), skąd sam wypadł. Na ostatnim etapie pocisk poleciał do szpitala Parkland, gdzie został znaleziony na marach z JFK. Bez większych uszkodzeń na płaszczu. Taka wersja została kupiona przez komisję kierowaną przez prezesa Sądu Najwyższego USA i oficjalnie obowiązuje do dnia dzisiejszego.

Skąd tak karkołomna brednia? Ówczesny rząd USA oraz kolejne uporczywie zaprzeczają, jakoby JFK padł ofiarą spisku, w którym brali udział wysocy rangą przedstawiciele amerykańskich służb wywiadowczych – CIA, Pentagonu, wywiadu wojskowego oraz departamentu policji w Dallas. Zamachowi miała patronować kamaryla tworząca tzw. kompleks militarno-przemysłowy, nieformalne lobby dążące do kontynuowania wojny w Wietnamie, przed którego niszczycielskimi dla USA wpływami ostrzegał poprzednik JFK, prezydent Dwight Eisenhower. Kennedy zamierzał wycofać się z Wietnamu i rozpocząć pokojowe rokowania z ZSRR, z którym Stany miały mocno napięte stosunki od czasu tzw. kryzysu kubańskiego w 1962 roku, kiedy świat stanął przed groźbą wojny nuklearnej. Uznanie przez Komisję Warrena, że jednak było dwóch strzelców i więcej niż trzy strzały świadczyłoby o istnieniu spisku, a to mogłoby wywołać gigantyczny skandal na arenie międzynarodowej i zaszkodzić wizerunkowi największego mocarstwa świata i kolebce demokracji.

Po zamachu w Dallas Biały Dom nakazał utajnienie ponad 4 tys. kluczowych dokumentów z przeprowadzonego śledztwa. Opatrzono je klauzulą "Bezpieczeństwo Narodowe" (National Security) przedłużaną z dekady na dekadę. Co takiego jest w tych dokumentach, że ich ujawnienie może zagrażać bezpieczeństwu USA? Zabijają Amerykanom prezydenta, a jego następcy zamiast wyjaśnić ten niebywały akt terroru i wyłożyć obywatelom prawdę na stół, prawdę tę uporczywie ukrywają. W listopadzie 2017 roku Donald Trump ujawnił część tajnych dokumentów dotyczących zamachu w Dallas, ale nadal 1000 najważniejszych jest „Top Secret – National Security”.

Jedyną instytucją amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, która wszczęła oficjalne śledztwo w sprawie zamachu w Dallas, był Jim Garrison, prokurator okręgowy w Nowym Orleanie. Oskarżył on biznesmena Claya Shaw'a o czynny udział w spisku na życie prezydenta. Śledztwo miało swój finał 1 marca 1969 r., kiedy tamtejsza Wielka Ława Przysięgłych przyznała, że JFK faktycznie padł ofiarą spisku, ale nie ma wystarczających dowodów na udział w nim Claya Shaw'a. Przysięgli przyznali jednocześnie, że śmiertelny strzał padł z przodu, zza płotu za trawiastym pagórkiem, a nie z tyłu ze składnicy książek, co dowodzi, że jednak był drugi strzelec. Kilka lat później Richard Helms, ówczesny szef CIA, przyznał w oficjalnym komunikacie, że Shaw był etatowym, tyle że „zamrożonym” oficerem Agencji w stopniu pułkownika. Miał także ścisłe powiązania z komórką wywiadu wojskowego działającą w Nowym Orleanie. Shaw zmarł pięć lat później rzekomo na raka trzustki. Nie zezwolono na sekcję zwłok. Po zamachu miało miejsce wiele dziwnych i niezrozumiałych wydarzeń. Rano, w dniu, w którym rzekomy zamachowiec Lee Harvey Oswald został zastrzelony przez Jacka Ruby’ego w budynku komendy policji w Dallas, dyrektor FBI Edgar J. Hoover poinformował kapitana Williama Fritza, szefa tamtejszego wydziału zabójstw i rabunków, że Biuro nawiązało kontakt z mężczyzną, który twierdzi, iż „Komitet” spiskuje przeciwko Oswaldowi i zaplanował jego zabójstwo. Fritz zignorował tę ważną informację, uzbrojony morderca Oswalda bez trudu dostał się do strzeżonego budynku policji i oddał śmiertelny strzał. O jaki „Komitet” chodziło Hooverowi, nie wiadomo. Dokumenty są utajnione.

Sześćdziesiąta rocznica niewyjaśnionego do dzisiaj zamachu na JFK ma swoją symbolikę. To prawdopodobnie pierwszy przypadek, kiedy tajne służby w kraju uchodzącym za w pełni demokratyczny stały się państwem w państwie i do dzisiaj pozostają poza kontrolą. Nie dotyczy to niestety wyłącznie USA, problem stał się globalny.

Wróć