Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Umarł Presley, narodził się Ursynów

23-08-2017 22:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Wywiad z Markiem Gaszyńskim: gdzie się podziały tamte prywatki...

MACIEJ PETRUCZENKO: Zauważyłeś chyba koincydencję sprzed 40 lat: gdy w 1977 umierał król muzyki rozrywkowej Elvis Presley, akurat zaczynał rodzić się wielki mieszkaniowy Ursynów...

MAREK GASZYŃSKI: Śmierć Presleya i powstanie Ursynowa miały dla mnie skrajnie różne znaczenia. Pożegnanie z Elvisem rozłożyła mnie na obie łopatki. On był moim bohaterem. A rock-and-roll, kreowany przez niego, stawał się dla mnie natchnieniem, dawał mi radość i jednocześnie... zatrudnienie jako facetowi od gadania w radiu o piosenkach. Ursynów zaś wtedy jeszcze dla mnie nie istniał. Prawdę mówiąc, był mi zupełnie obojętny. Mieszkałem bowiem na 22. piętrze wieżowca naprzeciwko Pałacu Kultury. Miałem dookoła środowisko dziennikarskie. Niżej mieszkał komentator sportowy Darek Szpakowski. W tamtym miejscu stale coś się działo, ulica była gwarna, samochody pędziły, sklepy były długo otwarte. A ja lubiłem hałas, gwar, ruch, nie lubiłem natomiast domków na peryferiach, a tym bardziej klimatu prowincji. Nie zawracałem sobie wówczas głowy Ursynowem.

Co cię zatem nagle odmieniło?

Moja rodzina zaczęła się powiększać. Najpierw na świat przyszedł syn, potem córka. Jednym z najtrudniejszych dni, jakie zdarzyło mi się przeżyć, był dzień, gdy żona zapytała: może byśmy się przenieśli na Ursynów.? Powiedziała to wprawdzie tylko z lekkim znakiem zapytania, ale ja to odebrałem jako wyrok. No i decyzja zapadła. Pojechaliśmy obejrzeć budujący się dopiero nasz dom. I od razu wpadłem  w czarną rozpacz, widząc błoto, deski, dookoła pustostany i kurz. Beznadziejny widok pustych ulic. Tam nie było po prostu nic. Wróciłem do domu z nadzieją, że budowa się odwlecze. Niestety, bardzo szybko oddano mój dom do użytku. I na początku lat dziewięćdziesiątych przeprowadziliśmy się w to pustkowie.

Zatem masz już spory staż na Ursynowie?

Mieszkaliśmy kolejno na Braci Wagów, potem na Mielcarskiego, a teraz mieszkamy w Pyrach, na Zielonym Ursynowie przy cichej ulicy Tukana. Moja niechęć do Ursynowa przemieniła się w końcu w radość i dumę z mieszkania w tej dzielnicy. Stopniowo poznawałem ludzi wokół mnie, budowały się sklepy, kawiarenki, zawierałem nowe przyjaźnie. A przede wszystkim satysfakcję zaczęło sprawiać mieszkanie w wygodnym, dużym lokum. Do rodziny dołączyły psy i koty, a Ursynów stał się tymczasem ładnym i jakby samodzielnym miastem.

Ty natomiast w gronie warszawiaków stałeś się „południowcem” całą gębą...

No pewnie. Dzieci ukończyły szkołę na Rosoła. W międzyczasie  pojawiły się korty tenisowe i mogłem sobie na nich grać. Pozapisywałem też swoją dziatwę na kursy tenisa. Moją Zuzia posłałem na plastykę do pani Ireny Moraczewskiej. Bo oferta kulturalna w tej dzielnicy jest przebogata. Ursynów stał mi się naprawdę bliski, a jemu też. A już największą radość z przeprowadzki do Pyr ma moja żona, która jest architektem zieleni i może realizować swoją pasję, kształtując nasz ogród. Ja sam na starość mam spokojny dom, w którym piszę książki, wiersze i przyjmuję gości. Wiele ulic poznałem na świecie. Choćby Piąta Avenue w Nowym Jorku, Pola Elizejskie w Paryżu, Arbat w Moskwie, Via Appia w Rzymie, Złota Uliczka w Pradze, ale moja ulica Tukana jest najpiękniejsza. Do tamtych nie tęsknię. Moja ostatnia przeprowadzka nastąpi na pewno z Tukana...

Nawet Presley by chciał tu mieszkać...

No pewnie. Zresztą ja o nim nigdy nie zapomnę, a zbiór jego płyt puszczanych w ogrodzie brzmi tak, jak wtedy, gdy miałem 20 lat i słuchałem Elvisa w nieco chropowatym i zanikającym na skutek zagłuszania dźwięku z Radia Luxemburg.

Skoro czterdzieści lat minęło i od śmierci Presleya, i od narodzin megaosiedla Ursynów, akurat ciebie wypada zapytać: gdzie się podziały tamte prywatki...?

Całe moje życie to jedna wielka prywatka. Pełna muzyki, jej zmieniających się stylów i gatunków, wspaniałych kobiet, przyjacielskich mężczyzn, efektownych figur tanecznych, wielkich koncertów, podróży po świecie, a przede wszystkim pełna miłej pracy, w której się na szczęście nie kurzy. Skoro zaś wspomniałeś już o przeboju „Gdzie się podziały tamte prywatki”, to nie od rzeczy będzie wspomnieć, że na sukces tej piosenki złożył się wspólny wysiłek twórczy: mój – bo najpierw napisałem tekst, Ryszarda Poznakowskiego, który do tekstu skomponował muzykę i wreszcie Wojtka Gąssowskiego, brawurowego wykonawcy. 

Bo nie ma jak jeden za trzech, a wszyscy za jednego...

Przy okazji przekonałem się wreszcie, że praca twórcza w zaciszu jest bodaj najwydajniejsza. A to mi styka...

Wróć