Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wesołe jest życie staruszka

02-11-2022 20:22 | Autor: Maciej Petruczenko
Różne mnie ostatnio nachodziły refleksje na temat stanu państwa polskiego oraz miasta stołecznego Warszawa. Ponieważ największe ożywienie intelektualne można znaleźć obecnie na cmentarzach, z wielkim zainteresowaniem zauważyłem rzecz ciekawą w Domu Pogrzebowym na Powązkach Wojskowych. Uroczystość pożegnania jednego z moich starych druhów, człowieka o wielkim sercu, przyjaznego wszystkim bliźnim – nie przebiegała bynajmniej w grobowej atmosferze. Rodzina pokazała na ekranie mnóstwo ciekawych zdjęć i ujęć filmowych z jego życia, a wszędzie jawił się jako ktoś zawsze uśmiechnięty, radosny, lubiący kolegów z pracy i rodzinę, z którą starał się spędzać każdą wolną chwilę, zwłaszcza jeśli chodzi o wnuczęta. W efekcie takiego pożegnania z nim na zawsze – rozstawaliśmy się z tym sympatycznym dżentelmenem w takim nastroju, jakbyśmy wychodzili z jego przyjęcia... urodzinowego, a nie z pogrzebu.

Nieco wcześniej żegnałem na tym samym cmentarzu jeszcze starszego kolegę, który w wieku 16 lat okazał się najprawdziwszym bohaterem w Powstaniu Warszawskim. Rodzinie przyrzeczono pogrzeb państwowy z wojskową orkiestrą. Gdy jednak przyszło co do czego, to ani państwo, ani wojsko na pogrzebie Zygmunta jakoś się nie pojawiły. Na szczęście pojawił się jego przyjaciel z Powstania, który przypomniał o niezwykłych zasługach zmarłego, a na dodatek pięknie zaśpiewał kilka chwytających za serce powstańczych piosenek. I chyba to wydało nam się nawet lepsze od dętego występu orkiestry i dętych przemówień państwowych oficjeli. Niech tam... Zmarły bohater dokonał z narażeniem życia o wiele większych rzeczy niż szef nieszczęsnej wyprawy samolotowej do Smoleńska, ale nikt nawet nie pomyślał, że należałoby go może pochować na Wawelu. Bo taki los Bóg dał nam, że dziś tu, a jutro tam... Jednemu stawia się pomniki, drugiemu żałuje się muzyki.

Kręcąc się w tych dniach po Warszawie, odczuwałem niesmak nie tylko z powodu licznych zatorów, spowodowanych bądź to remontami, bądź to celowym zwężaniem głównych ulic. Być może, w dalszej perspektywie to zwężanie będzie miało sens, jak na razie jednak to chyba „o jeden most za daleko”. Warszawa ma ponoć w tej chwili najwięcej aut na głowę mieszkańca pośród wszystkich stolic Europy. I tych pojazdów się w okamgnieniu w buty nie schowa. Tym bardziej, że przybyła do nas cała masa zmotoryzowanych Ukraińców, pomijając już egzotycznych kierowców samochodowej podwody, oferowanej przez Ubera, Bolta i inne firmy jeżdżące bez komunikacyjnego ubezpieczenia pasażerów. Za to stwarzające co atrakcyjniejszej pasażerce możliwość bycia zgwałconą po drodze do domu.

Choć kolejne zastępy warszawskich urzędników i radnych wyrażają dumę z rozbudowy i unowocześnienia Warszawy, co jest bezspornym faktem (metro!!!), to jednak z jednego przynajmniej powodu na pewno nie mają powodów do dumy. Mam na myśli urbanistyczny układ i architekturę stolicy. W minionych kilku dniach obwoziłem po mieście przybyłego z Nicei polskiego architekta z jego żoną, Francuzką. Od razu mu powiedziałem, że na widok zabudowy Śródmieścia lepiej odwracać wzrok, bo takiego bezhołowia nie spotka się w żadnej innej europejskiej stolicy. Francuska żona owego Polaka nie tylko zgodziła się ze mną, lecz poszła w swojej ocenie jeszcze dalej, stwierdziwszy, że brzydszego miasta nie zdarzyło się jej jeszcze zobaczyć. Bystre oko Christine dostrzegło np. to, że na reprezentacyjnym dla miasta placu Piłsudskiego jego północną pierzeję (tyły Teatru Wielkiego) pozwolono zasłonić kompletnie niepasującym do zabytkowego otoczenia szklanym biurowcem Metropolitan. I cóż z tego, że zaprojektował ten kompletnie tam niepotrzebny szklarniowiec sir Norman Foster, światowa gwiazda architektury, skoro budynek pasuje tam jak pięść do nosa. Biurowiec dostał pierwszą nagrodę na targach w Cannes, ale został podrzucony Warszawie niczym kukułcze jajo, powiększając architektoniczny bałagan miejskiej przestrzeni, dodatkowo psuty nietrafionymi pomnikami. Cóż jednak zrobić, przecież w sytuacji, gdy stanął za zgodą władz stolicy, to się go od ręki nie zburzy. Tym bardziej, że jest prywatną własnością zagranicznych podmiotów.

Nie ma szczęścia to nasze miasto doprawdy. Kryzys ekonomiczny, jaki w Polskę szczególnie uderzył (również z winy rządu), sprawia, iż mnóstwo lokali wynajmowanych w Warszawie na różne cele zaczyna stopniowo pustoszeć, a w szczególności dotyczy to restauracji, kafejek itd. No i ze wspomnianą parą z Nicei trafiłem akurat w taką część miasta, gdzie wszystkie restauracje zostały zamknięte. Nie wiedziałem, gdzie oczy podziać... A i tak mogłem się cieszyć, że nie musieliśmy przejeżdżać przez podwarszawską miejscowość Grzędy w gminie Tarczyn, gdzie na drogę szybkiego ruchu prosto pod koła samochodów wybiegły dwa konie.

Na wszelki wypadek nie wiozłem moich gości ulicą Mickiewicza na Żoliborzu, żeby nie musieć tłumaczyć, dlaczego pod pewnym adresem wystaje zawsze duża grupa policjantów, pilnując najprawdopodobniej, by mieszkający tam nader rozkoszny w zachowaniu i bardzo wesoły ostatnio, ale niebezpieczny dla Polski staruszek znowu nie wywinął jakiegoś numeru. Czasami policjantów jest w otoczeniu staruszka dosłownie cały legion, co – zwłaszcza w skali lat – pociąga za sobą bardzo poważne koszty, ale – jak widać – pilnowanie starszego pana i jego kota jest dla Polski ważniejsze niż jakikolwiek rachunek ekonomiczny.

Staruszek godnie zastępuje bowiem nawet najlepszych kabareciarzy, rozbawiając publiczność chociażby dowcipami o nagłej zmianie płci albo o tym, że jeśli chodzi o tę niesforną psotnicę Unię Europejską, to jego pobłażliwość wobec niej już się skończyła. Ze słów energicznego staruszka wynika, że już czas najwyższy, żeby unijnej psotnicy dać klapsa, a może nawet – kopa w d....pę.

Wróć