Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wiejska, czyli Wersal à la polonaise

19-07-2017 21:50 | Autor: Maciej Petruczenko
Po burzliwej nocy, jaką mieliśmy z wtorku na środę przy ulicy Wiejskiej, można z niekłamaną satysfakcją stwierdzić, że polski nieparlamentaryzm ma się naprawdę coraz lepiej. Piotr Szczepanik nucił kiedyś prorocze słowa Jerzego Millera: „nie miejska, nie wiejska – zabawa podmiejska, wygra, kto śmielej gra” – no i ta teza jakby zaczynała się sprawdzać w lokalu funkcjonującym coraz częściej jako nocny klub przy wspomnianej ulicy, gdzie nie wymaga się przychodzenia pod krawatem, za to czasem przychodzi się pod muchą.

Książę William i księżna Kate, którzy opuścili Warszawę krótko przed spektaklem przedostatniej nocy, byliby może cokolwiek zaszokowani ostrymi, a nawet niecenzuralnymi tekstami – wygłaszanymi zwłaszcza przez głównych aktorów nowego Qui pro Quo, ale przecież nikt nigdy nie obiecywał, że gmin z ulicy Wiejskiej przemieni się nagle w Izbę Lordów, a Krystyna Pawłowicz w fikającą nóżkami Zulę Pogorzelską.

Bezpośrednia transmisja telewizyjna z owej Nocy Kabaretowej w dużym stopniu zaspokoiła niedosyt wrażeń, na jakie publiczność liczyła w odwołanym, niestety, Festiwalu Opolskim. W porównaniu z łamiącymi wszelkie standardy bezkompromisowymi artystami z Wiejskiej – niech się schowają te wszystkie miernoty z Kabaretu Moralnego Niepokoju albo z Ani Mru, Mru. Można nawet śmiało powiedzieć, że odżyła w pewnym sensie dawna tradycja telewizyjnych prześmiewców w melonikach, Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory – z tą drobną różnicą, że teraz mamy akurat Kabaret Strasznych Panów i bodaj jeszcze straszniejszych pań. Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio – zauważał kiedyś w poetyckim felietonie Wojciech Młynarski. No to, chcąc nie chcąc, kupujemy to, co nam oferują na owym wiejskim rynku.

W warunkach cywilizacyjnego prymitywu mamy rynsztok, który płynie również z ust osób targujących się o różne rzeczy, nic więc dziwnego, że jedni drugim wymyślają od targowiczan. Nieparlamentarne słowa, a nawet całe nieparlamentarne zwroty mogły w ową gorącą noc dopieścić niejedno wymagające ucho. Znawcy savoir vivre’u z kolei – z pewnością uświadomili sobie, jak bogaty może być repertuar nieparlamentarnego słownictwa kabaretowego, w którym dworski szlif naszej ojczyzny-polszczyzny uwypuklają w całej krasie określenia w rodzaju „kanalie” albo „zdradzieckie mordy”, zaś nazywanie przeciwników politycznych mordercami można zaliczyć do wyjątkowo zabawnych gierek słownych. Na dodatek boki można po prostu zrywać, gdy jeden z aktorów grających przedstawicieli Suwerena powiada drugiemu: won! No cóż, dobry żart tynfa wart.

W rozśmieszających do łez programach przy Wiejskiej komicy z nowego Qui pro Quo potrafią cudownie parodiować troskę o losy Rzeczypospolitej lub o dobrostan obywateli i robiąc oko do publiczności, dają jej do zrozumienia: sąd sądem, a sprawiedliwość i tak musi być po naszej stronie. Doprawdy, można umrzeć ze śmiechu. Choćby wtedy, gdy aktor na gościnnych występach zaczyna używać nomenklatury sportowej, całkiem słusznie zauważając, że wynik 3:5 może być o wiele korzystniejszy niż 1:27.

Świetny jest również numer, w którym scena dzieli się na dwie grupy: prymusów i poprawkowiczów. Ci pierwsi zdają każdy egzamin już za pierwszym razem, a drudzy chcieliby stawać do poprawki w nieskończoność, choć z góry wiadomo, że dyrektor naczelny całej szkółki – gdy ma zły humor, to nie pozwoli na żadne poprawki. Bywalcy przypominają sobie przy okazji, że całkiem niedawno ci sami aktorzy występowali w identycznym numerze, ale w przeciwstawnych rolach. I wcześniejsi prymusi tak samo potrafili z niezwykłym kunsztem okazywać pogardę poprawkowiczom. Ta wszechstronność artystów nowego Qui pro Quo musi budzić najwyższy podziw. Widowni może się chwilami wydawać, że na Wiejskiej funkcjonuje po prostu scena obrotowa.

Kabaretowe popisy transmitowane ze sceny głównej Teatru Wielkiego przy tej ulicy znajdują znakomite uzupełnienie na scenie mniejszej, gdzie odbywa się bodaj jeszcze atrakcyjniejszy spektakl „Przesłuchań Weryfikacyjnych”. Tam akurat w rolach głównych występują Guest Stars, jakkolwiek największa gwiazda coś zwleka z  pojawieniem się przed publicznością i musi z tego powodu płacić coraz wyższe kary umowne. Na szczęście na biedną nie trafiło.

Scena Mała zasłynęła już z tego, że Guest Stars potrafią rozbawić widownię już samą swoją małomównością i zamiast uciekać się do pomocy suflerów, mówią otwartym tekstem: nie wiem, nie słyszałem, nie podpisywałem, nie pamiętam...Trochę to dziwne, że do wykonania ważnych ról angażuje się aktorów, którym nie dopisuje pamięć, widocznie jednak w tym szaleństwie jest metoda. W epoce kina niemego ci niewątpliwie utalentowani artyści zrobiliby światową karierę. Co ciekawe, Scenę Dużą łączy ze Sceną Małą zadziwiająco podobny wątek: i tu, i tam pojawia się zręczny aktor, który gra rolę szefa dyktującego wszystkim, co mają robić, ale ten szef na koniec za nic nie odpowiada. Wyjąwszy, rzecz prosta, odpowiedzialność przed Bogiem, historią, a nade wszystko – przed Partią, choć kto by tam ciągnął Partiarchę przed sąd...

W powodzi kabaretowych skeczów i blekautów publika tarza się ze śmiechu najbardziej, gdy przychodzi jej oglądać odwieczny numer o tym, jak przyznawało się kiedyś posady PO uważaniu i jak się teraz przyznaje według partyjnej rozPISki.

Niektórzy wprawdzie twierdzą, że kabaret z Wiejskiej w coraz większym stopniu przypomina już zupełnie inny gatunek sztuki i zniechęcając się do oglądania owych popisów, mruczą po cichu pod nosem: w końcu to nie mój cyrk i nie moje małpy. Ale rzeczywistość rychło przekona głoszących tak pochopne opinie, jak bardzo się mylą.

Wróć