Ależ skąd! W miejscu, gdzie dzisiaj wyrosły bloki mieszkalne istniała wtedy jednostka wojskowa ze świetnym boiskiem wzdłuż obecnej Dolinki Służewieckiej. A na centralnym placu SGGW istniało koślawe wprawdzie, ale pełnowymiarowe, ogólnie dostępne boisko. Tam właśnie grywałem od czasu do czasu razem z młodszymi na ogół ode mnie entuzjastami. Dlaczego w ówczesnej próżni Ursynowa nie udało się w zasadzie do dzisiaj urządzić przynajmniej jednego boiska futbolowego o pełnych wymiarach, trzeba pytać pionierów rządzących Ursynowem. Owszem, trochę poza głównym obszarem dzielnicy Ursynów, wzdłuż ul. Puławskiej, istniało kiedyś regularne boisko, po którym nie zostały już nawet wspomnienia (grali tam głównie taksówkarze). Natomiast Ursynów sensu stricto, jak był piłkarską pustynią, tak nią do dzisiaj pozostał. Swego czasu o zbudowanie boisk piłkarskich poniżej skarpy ursynowskiej apelował ksiądz Adam Zelga rodem ze Starachowic. Ksiądz wyrażał świętą rację, ale gospodarze miasta stołecznego Warszawa mieli jego mądre rady po prostu w dupie. Ks. Adam Zelga starał się kiedyś pomagać piłkarskiej reprezentacji Polski, kierowanej przez Jerzego Engela, dziś jednak ten proboszcz parafii bł. Edmunda Bojanowskiego na Wolicy pozostaje całkowicie w cieniu. Pewnie niesłusznie. Na szczęście miejsce do kopania pod dachem – i to w w najlepszym wydaniu – zapewnia Dominik Szymański, król kopania w SGGW, gdzie jednak pełnowymiarowego boiska – jak nie było, tak nie ma.
Dziś patrzę na mój kochany Ursynów z punktu widzenia byłego mieszkańca, który wyrwał się z objętego jednolitymi przepisami tłumu. Sam jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego w wielu częściach świata, boiska piłkarskie powstają jak grzyby po deszczu, a w Polsce tego rodzaju zjawisko uważane jest za każdym razem za ewenement. Co ciekawe, bez problemu pojawiły się na Ursynowie korty tenisowe, w wypadku boisk piłkarskich pojawiły się natomiast przedziwne przeszkody...
Z całą pewnością sytuacji zwyczajnych kortów tenisowych z potrzebami boiska piłkarskiego nie da się porównać. Kto jeszcze zdoła porównać prymitywne korty za Kopą Cwila z obecnymi obiektami ursynowskimi? Nam kiedyś wystarczało prymitywne urządzenie „za stodołą” – dziś jednak wymagania zdecydowanie wzrosły. Wiem to najlepiej jako długoletni opiekun dzisiejszych gwiazd tenisa na uniwersytetach w Atlancie i Teksasie. Tylko że na potęgę przyszłych gwiazd zapracowały najpierw owe prymitywne warunki.
Dziś trzeba zważać nie tylko na możliwości naszych pociech, lecz również na ich potencjalne predyspozycje. Za moim czasów na gwiazdę światowego formatu wyrosła nagle w lekkoatletyce najszybsza kobieta świata I965 na 100 i 200 m Irena Kirszenstein-Szewińska, która – jak się okazało – okazała się wkrótce najszybsza również na 400 m.
A czy ktoś jeszcze pamięta, że właśnie na Ursynowie biegała kiedyś najszybsza Polka w połowie lat 90-tych – Anna Głowacka (11.54 na 100 m)? Wielka szkoda, że jej świetnie rozwijająca się kariera sportowa uległa nagłemu zahamowaniu. Czy ktoś jeszcze pamięta o sukcesach lekkoatletów UNTS i o planie, by dawną halę drukarską u zbiegu alei KEN i Ciszewskiego zamienić na jeden z najlepszych w Polsce obiektów l.a.?
Teraz, tak naprawdę, bynajmniej nie sport nam w głowie, choć całkiem niedawno ursynowski klub Tie-Break słynął z organizowania turniejów z udziałem czołowych rakiet świata. Ja sam dobrze pamiętam początki naszego tenisowania na twardej nawierzchni za Kopą Cwila. A potem treningi moich wnucząt, dziś udanie kontynuujących sportowe kariery na kortach w Georgii i Teksasie. O ile jednak w sektorze tenisa wszystko w dzielnicy Ursynów świetnie się rozwinęło, o tyle w futbolu poszło jak po grudzie. No cóż, każdy metr kwadratowy powierzchni pozostaje w tej dzielnicy na wagę złota. Nic dziwnego więc, że władze bardziej paliły się do hamowania rozwoju sportu wyczynowego niż odwrotnie.
W tej chwili ursynowianie zaczynają sięgać nawet po stanowiska rządowe. I tak może wydawać się dziwne, że do tej pory nikt z tej dzielnicy nie wspiął się na wyżyny władzy. Ale z drugiej strony nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Tylu mieszkańców Ursynowa porobiło zagraniczne kariery, zwłaszcza w Ameryce, że trudno się zastanawiać nad tym, że komuś akurat nie całkiem się powiodło.
Mimo wszystko, stara gwardia trzyma się mocno, czego najlepszym wyrazem jest chociażby medyczna kariera Andrzeja Jóźwiaka, kiedyś najlepszego w Polsce kulomiota młodego pokolenia, a teraz wziętego ortopedy w ursynowskim Szpitalu Południowym. Jóźwiak pochodzi z pokolenia, w którym bodaj więcej niż z książki uczyło się sztuki medycznej w praktyce. Można tylko ze smutkiem pokiwać głową, że dawnymi laty wielki obiekt sportowy Gwardii Warszawa codziennie tętnił życiem, a wychodziło stamtąd mnóstwo światowych gwiazd w najróżniejszych dyscyplinach. Teraz można się za nimi tylko rozglądać i wspominać, że 90-lecie Plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na najlepszych sportowców Polski musiałem faktycznie sam uczcić w Double Tree by Hilton...