Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wojna wszystkich ze wszystkimi

19-02-2020 21:04 | Autor: Maciej Petruczenko
Zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda – ta szlachetna puenta „Zemsty” Aleksandra Fredry skłoniła niegdyś Stanisława Wyspiańskiego do przypomnienia owej dobrej rady. „Skoro to i takie jest ostatnie słowo dramatu Fredry, to i miało znaczyć, że w słowie tem ROZKAZ MYŚLI POLSKIEJ DAWAŁ /.../. I nie ta zgoda, która dwóch wiąże przeciw trzeciemu, trzech wiąże przeciw czwartemu, czterech przeciw piątemu, pięciu przeciw szóstemu, jeden tysiąc przeciw drugiemu tysiącowi – ale ta zgoda, która umie upokorzyć język i dumę, i pychę swoją własną i zamyka jej usta /.../. Będziecie się kłócić jutro, w dzień wywczasu, a niech zamilkną dziś wasze waśnie i chwalby i procesy i wasze instancye i sądy partyjne i sądy frakcyj” – błagał Wyspiański, autor „Wesela”, nazywany dziś czwartym wieszczem narodowym.

Dziś wszakże, w sytuacji, gdy na pozycji wieszcza narodowego stawia się króla pieśni disco polo Zenona Martyniuka i nawet ten rodzaj muzyki ma wejść do programu jednej ze szkół podstawowych na Podlasiu, mało kto przejmuje się Wyspiańskim. Może dlatego – zamiast pamiętać o jego nawoływaniu do zgody narodowej – najgorętsza bodaj orędowniczka politycznej dobrej zmiany w Polsce (The New Deal in Poland), posłanka z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, członkini Rady Mediów Narodowych Joanna Katarzyna Lichocka pokazała opozycjonistom sejmowym środkowy palec. Tego gestu akurat opinia publiczna nie przyjęła z takim samym aplauzem jak w 1980 na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie słynny gest Kozakiewicza. Wtedy owo odważne zachowanie Władka, pokazującego wała Związkowi Radzieckiemu, zachwyciło cały świat i zdjęcie naszego zwycięzcy olimpijskiego w skoku o tyczce obiegło wszystkie liczące się media. Fuck Lichockiej postawił akurat nie cały świata, ale chociaż całą Polskę na nogi, bo liczba kliknięć internetowych w tej sprawie okazała się rekordem kraju.

Ta – skądinąd wysoko ceniąca sobie obywatelską nieskazitelność – permanentna moralizatorka stała się w Sejmie godną następczynią znanej z iście dworskich manier Krystyny Pawłowicz, niedoścignionego mistrza w wyłączaniu mikrofonu marszałka Marka Kuchcińskiego i wicemistrza subtelnych wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego. Zachowanie Lichockiej spotkało się, o dziwo, z krytyką nawet w jej własnej partii i może to chociaż trochę otrzeźwi tych, którzy zaczęli traktować już Polskę jak swoją własność, pokazując „gorszemu sortowi”, gdzie się zgina dziób pingwina. No cóż, kiedyś człek jak najbardziej kulturalny, bo takim był śp. Lech Kaczyński, potrafił – jako prezydent Warszawy – wykrzyczeć w twarz jakiemuś natrętowi: „Spieprzaj, dziadu!”, ale do tamtej sceny doszło nie w takim momencie transmisji telewizyjnej na cały kraj. I w jakimś stopniu można było prezydenta zrozumieć. Co innego jednak, gdy język publicznej debaty poselskiej staje się językiem – najdelikatniej mówiąc – nieparlamentarnym. Chamstwo i prostackie zachowania naruszają na każdym polu regułę fair play.

Nieustanne waśnie międzypartyjne uniemożliwiają consensus w jakiejkolwiek kwestii, bo wciąż jedni starają się robić innym na złość, jak to trafnie zauważył już ponad 100 lat temu Wyspiański. Niektórzy zaczynają się poważnie obawiać, czy targana konfliktami i jawnym nadużywaniem prawa Polska nie wypadnie z kręgu Unii Europejskiej, co znowu trzeba byłoby skomentować słowami Wyspiańskiego: miałeś chamie Złoty Róg... W tej chwili przeciętnemu obywatelowi niesłychanie trudno się połapać, gdzie są w naszym państwie granice praworządności, skoro jedna telewizja informuje go, że ważni sędziowie zostali wybrani lege artis, a druga, że wprost przeciwnie i że oni w ogóle nie są sędziami. Ponad wszelkimi prawniczymi autorytetami profesorskimi w kraju i za granicą postawił się nagle magister Zbigniew Ziobro, który w każdej sytuacji znajduje się jako mędrzec, który wie lepiej. Kto chce, ten mu wierzy, ale na forum Unii jakoś tej wiary w nieomylność Ziobry nie widać.

Tymczasem na wpół sparaliżowany wymiar sprawiedliwości – zamiast przyspieszyć rozstrzyganie spraw, ma z konieczności włączone hamulce. Ogromnie utrudnia to chociażby obrót prawny. A tylko w Warszawie wciąż czeka na rozstrzygnięcie całe morze spraw związanych z reprywatyzacją, której tak naprawdę nie chce – jak się wydaje – rozwiązać żadna partia. Również rządzące teraz niemal niepodzielnie Polską ugrupowanie Prawo i Sprawiedliwość, które w kwestiach reprywatyzacyjnych zastosowało na razie mało skuteczne półśrodki, a oczekiwanej od dawna generalnej ustawy w tej materii, jak nie było, tak nie ma. I nic nie wskazuje, że byłaby chęć uchwalenia jej nawet w preferowanym od pewnego czasu nocnym trybie. Może więc – opierając się na przykładzie jednego szeregowego posła – dałoby się coś w Sejmie pozytywnie załatwić „bez żadnego trybu”?

Być może – poza wszelkim trybem w dniu 19 lutego przedstawiono publiczności polityczną farsę z udziałem prawdziwych gwiazd sceny politycznej. Oto w zgranej do niedawna paczce Prawa i Sprawiedliwości jakby nastąpił rozłam. W Naczelnej Izbie Kontroli, kierowanej przez „kryształowego” Mariana Banasia pojawiło się CBA, która przeszukało również mieszkania jego i mieszkanie córki. W rewanżu kontrolerzy NIK pojawili się w Prokuraturze Krajowej. Z kolei będący kiedyś zbrojnym ramieniem PiS słynny agent „Tomek” został zatrzymany przez poniekąd dawnych kolegów z CBA na polecenie prokuratury białostockiej. Czy te wszystkie posunięcia mają być demonstracją siły ze strony politycznych graczy? A skoro politrucy za nic mają dziś nawet Sąd Najwyższy, to wypada zapytać: kto jeszcze pozostaje ostoją praworządności w państwie polskim, skoro jedna władza pokazuje środkowej palec drugiej?

Wróć