Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wójtowicz musi odejść!

16-08-2017 20:43 | Autor: Tadeusz Porębski
Jestem wściekły na PiS. Jednak nie jako ktoś, kto jest zdeklarowanym wrogiem tej politycznej formacji i uważa ją za całe zło świata. Jestem wściekły na PiS jako człowiek z zupełnie innej politycznej bajki, który jednak uwierzył w przedwyborcze deklaracje pisiaków i srodze się zawiódł. Po raz któryś z rzędu.

To, że Polska wymaga zmian i odnowy jest oczywistą oczywistością. Wszak z opinii pana Bartłomieja Sienkiewicza, ministra koalicyjnego rządu PO – PSL, wygłoszonej w pewnej mokotowskiej restauracji, jasno wynika, że poprzednia ekipa rządziła państwem "istniejącym tylko teoretycznie", i że jest tu "ch..., dupa i kamieni kupa". Jego kolega z rządu Radek Sikorski zapodał natomiast podczas uczty bodaj w innej knajpie, że jesteśmy "murzynami i frajerami". Ani nie jestem murzynem, ani nie czuję się jak frajer, więc cokolwiek się spieniłem i z zadowoleniem przyjąłem fakt, że obaj wyżej wymienieni politycy poszli wraz z całym ich rządem na zieloną trawkę. Łaskawym też okiem patrzyłem na pierwsze ruchy pisowskiej "dobrej zmiany".

Niestety, szybko dostałem zimny prysznic. Awantura w Janowie Podlaskim, która odbiła się echem na całym świecie, była jasnym sygnałem, że w grę nie wchodzi żadna "dobra zmiana", lecz "zmiana personalna" na zasadzie "wysokie stołki tylko dla naszych, nawet jeśli nie posiadają odpowiednich kwalifikacji". Zniszczono coś, co miało się dobrze, przynosiło państwu krociowe zyski i cieszyło się prestiżem w całej naszej galaktyce. Minister rolnictwa został wmanewrowany w polityczno – biznesowy szwindel przez dwóch ludzi, hodowców koni arabskich. Ale o tym później. Kolejna awantura, tym razem o polskie sądownictwo, całkowicie zmieniła mój stosunek do PiS – dotychczasowa sympatia przekształciła się w złość i wrogość. Dotarło do mnie, że tak niebywała determinacja w przepychaniu przez Sejm i Senat trzech ustaw charakteryzuje wyłącznie partię, która wcale nie ma zamiaru oddać władzy po następnych wyborach, nawet jeśli wynik wyborczy będzie dla niej niekorzystny.

Tego było już za wiele. Jestem z powoli wymierającego rocznika i doskonale pamiętam "jedyną słuszną partię", która kierowała się bolszewicką ideą "kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam". Pamiętam towarzysza Szmaciaka, umocowanego na wysokim stołku za zasługi dla partii kompletnego bęcwała i jego słynne "wicie, rozumicie". Pamiętam obelgi rzucane przez rządzących prominentów na tysiące ludzi protestujących przeciwko  "jedynie słusznej robotniczo – chłopskiej władzy", której kilkudziesięcioletnie rządy sprowadziły Polaków do roli dziadów Europy i powstania terminu "nagie haki". Towarzysz Szmaciak krzyczał wtedy: "Wichrzyciele, warchoły, kapitalistyczni agenci", a towarzysz Wiesław nazwał z sejmowej trybuny Janusza Szpotańskiego, wybitnego poetę i satyryka, "człowiekiem o mentalności alfonsa, ziejącego sadystycznym jadem na partię i rząd, tkwiącego w zgniliźnie rynsztoka". Dzisiaj w podobnym tonie wypowiada się szef rządzącej polską formacji politycznej, a jego śladem idą miotająca obelgami posłanka z profesorskim tytułem oraz wiceminister od policji, który ośmielił się nazwać masowo protestujących młodych, związanych z fundacją Akcja Demokracja, "komunistami, esbekami i zdrajcami". To nie wróży niczego dobrego, to jest prymitywne szczucie i dzielenie narodu na dobrych (popierających PiS) oraz złych (neutralnych bądź poddających krytyce ugrupowanie pana prezesa).

Polska polityka zagraniczna to dyplomatyczna piaskownica z upiornie poważnym szefem MSZ na czele. Rozpętujemy wojnę na wszystkich frontach – żremy się z Komisją Europejską, z Trybunałem Sprawiedliwości, z Niemcami i oczywiście  z Rosją. Nie mamy dyplomatów z prawdziwego zdarzenia, którzy klepią innych po plecach i robią swoje, jak na przykład węgierski premier Viktor Orbán, tylko nieudolnych rębaczy posługujących się zamiast dyplomatycznego rapiera przedpotopową maczugą. Nie tak robi się dzisiaj politykę. Oczywiście, należy walczyć o swoje na międzynarodowych forach, ale należy to robić profesjonalnie, czyli skutecznie. Bo skuteczność to numer jeden w politycznym abecadle. Nasi politycy prezentują zaś tyle skuteczności, co, za przeproszeniem, narobi kot prezesa. Przez nieudaczników z Alei Szucha rychło zostaniemy zepchnięci na margines nowożytnej Europy. A może prezesowi, jego kotu i szefowi polskiej dyplomacji właśnie o to chodzi? Maksymalnie skłócić Polskę z Brukselą i dążyć do wymiksowania się, wzorem Wielkiej Brytanii, z Unii Europejskiej. To bardzo prawdopodobna teoria.

Powrócę do ubiegłorocznej awantury w stadninie Janów Podlaski. Główne postacie żenującego spektaklu to senator z Białegostoku Jan Dobrzyński, prywatnie hodowca koni arabskich czystej krwi, oraz Andrzej Wójtowicz, hodowca spod Lublina trenujący konie senatora. Obaj robią interesy w końskiej branży. i oto 19 lutego ubiegłego roku z zajmowanych stanowisk zostali odwołani trzej najwyżej próby polscy fachowcy od hodowli koni arabskich czystej krwi – Marek Trela, prezes SK w Janowie Podlaskim, Jerzy Białobok, prezes SK w Michałowie oraz Anna Stojanowska, główna specjalistka ds. hodowli w Agencji Nieruchomości Rolnych. Zastąpili ich ludzie z niewielkim, bądź żadnym doświadczeniem w tej wymagającej wielkiej praktyki wąskiej  branży. Tygodnik Newsweek napisał, że to senator Dobrzyński wspólnie z Wójtowiczem namówili ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela, aby ten odwołał szefów najważniejszych stadnin w Polsce. Miała to być zemsta senatora na Treli, Białoboku i Stojanowskiej. W zeszłym roku roku pan senator wystawił swoją klacz na aukcji Pride of Poland koni i naciskał organizatorów, by umieścić ją w gronie 10 najlepszych. Nic nie wskórał, bo klacz dostała na liście dopiero 23 miejsce. Nadzór merytoryczny nad aukcją sprawowały wówczas trzy wymienione wyżej osoby. 

Sprawa zmian personalnych w stadninach miała wymiar absolutnie polityczny i zbulwersowała miłośników konia arabskiego na całym świecie. Pani Shirley Watts, żona perkusisty The Rolling Stones i największa hodowczyni arabów na Wyspach, zabrała po dokonaniu "dobrej zmiany" swoich podopiecznych z Janowa i nie chce mieć z Polską nic wspólnego. Petycje przeciwko zmianom kadrowym podpisały tysiące osób z Europy, USA, Australii, Izraela oraz państw arabskich. Pojawiły się obawy, że takie posunięcia pogorszą sytuację stadnin, w których hoduje się araby nazywane dumą Polski i sprzedaje na aukcjach za miliony euro. Było to przysłowiowe pisanie na Berdyczów. Trelę natychmiast zagospodarowali szejkowie znad Zatoki Perskiej dając mu lukratywną posadę, natomiast SK Janów Podlaski przejęli nieudacznicy z partyjnego nadania.

Dowodem na nieudolność zarządców tej mającej wiekową tradycję stadniny jest kompletna klapa zakończonej właśnie aukcji Pride of Poland. Z 26 wystawionych arabów sprzedano tylko sześć za łączną sumę 410 tys. euro. To najsłabszy wynik od kiedy na Pride of Poland licytuje się w euro. Od 2003 roku aukcja zawsze przynosiła co najmniej dwa razy wyższy zysk. – Wystarczył rok, by najlepszą stadninę w Europie sprowadzić do rangi targów powiatowych – skomentował totalną klapę Marek Sawicki, były minister rolnictwa. Sawicki dzisiaj ubolewa, a sam, kiedy był szefem resortu, wyjątkowo ciepło traktował Andrzeja Wójtowicza bezkarnie harcującego latami w Polskim Klubie Wyścigów Konnych, w którego szeregi sam go powoływał. Dzisiaj Wójtowicz zasiada z rekomendacji ministra Krzysztofa Jurgiela w 36-osobowej Radzie ds. Hodowli Koni działającej pod auspicjami MRiRW. Służewiec cieszy się, że pozbył się z PKWK Wójtowicza, który zdaniem wielu pasjonatów koni wyścigowych po prostu szkodził wyścigom. – Gdyby minister Jurgiel również pozbył się tej wyjątkowo kontrowersyjnej postaci także z Rady ds. Hodowli Koni upiłbym się z radości w sztok – mówi pragnący zachować anonimowość członek obecnej Rady PKWK.   

Wróć