W dniu 13 września przekroczony został stan alarmowy wody w Prudniku. Już wtedy sytuacja nie wyglądała dobrze. Nikt się jednak nie spodziewał, że dwa dni później przerwana zostanie tama, zalewając m. in. Stronie Śląskie, Lądek Zdrój oraz okoliczne wsie. Miejscowości zostały praktycznie zmiecione przez wielką wodę, a straty liczone są w miliardach złotych. To właśnie wtedy, gdy przez miasteczka i wsie przelewał się ogrom wody, społeczniczka z Ursynowa Magda Wysokowska rzuciła rękawicę innym społecznikom, proponując wyjazd na zalane tereny. Cel był jasny – dostarczyć niezbędne sprzęty i środki oraz pomóc przy likwidacji skutków powodzi. O całej akcji, jej organizacji oraz pomocy powodzianom rozmawiamy z grupą wolontariuszy, którzy przez kilka dni pomagali w miejscu powodzi.
– Zaczęliśmy od ogłoszenia zbiórki potrzebnych rzeczy: ubrań roboczych, woderów, szufli, taczek, grabi, kaloszy, wiader, worków na gruz i śmieci, kanistrów, przedłużaczy, powerbanków, środków opatrunkowych i higienicznych. W akcję włączyło się kilkanaście punktów na Ursynowie i w Pruszkowie: MAL Lokajskiego, MAL przy ul. Kajakowej, Ursynowskie Centrum Sportu i Rekreacji, Szkoła Podstawowa nr 340, Szkoła Podstawowa nr 343, Szkoła Podstawowa nr 399, Przedszkole nr 79, TBS Zieleń Miejska w Pruszkowie, Szkoła Podstawowa nr 10, Szkoła Podstawowa nr 2, Szkoła Podstawowa nr 5, Żłobek Miejski nr 2 Żłobek Miejski nr 3, Przedszkole Miejskie nr 15, Integracyjne Miejskie Przedszkole nr 5, Przedszkole Miejskie nr 1, Salon Fryzjerski przy Piotrkowskiej w Pruszkowie, a także Pasaż handlowy „Bonifacego”, gdzie zbiórkę prowadziła Fundacja Polska Nasze Podwórko. Do działań włączyła się także ursynowska Fundacja Dzieci Rodzice Szkoła, która uruchomiła także zbiórkę finansową. Przez kilka dni udało się pozyskać mnóstwo darów dla powodzian, a za zebrane pieniądze zakupiliśmy generatory prądu, nagrzewnice czy osuszacze. Uruchomiliśmy wszystkie możliwe profile w mediach społecznościowych, takie jak Fundacja Dzieci Rodzice Szkoła czy Kartka z Areny, aby jak najszerzej informować o naszej akcji. Byliśmy w stałym kontakcie z Panią Karoliną Sierakowską, dyrektorką Centrum Kultury i Rekreacji w Lądku Zdroju, która działa w lokalnym sztabie i to bezpośrednio z tego sztabu otrzymywaliśmy informacje o aktualnych potrzebach powodzian.
To był pierwszy etap, a jak wyglądała kwestia organizacji wyjazdu?
– Chęć udziału w pomocowym wyjeździe zgłosiło 17 osób. Wszyscy staraliśmy się jak najlepiej przygotować. Zaszczepiliśmy się na tężec, zebraliśmy niezbędne sprzęty i odzież do pracy, załatwiliśmy zakwaterowanie w Pensjonacie Galos. Zostaliśmy przeszkoleni przez Zastępcę Dowódcy JRG 17 asp. sztab. Leszka Borlika. Przed wyjazdem wykupiliśmy także ubezpieczenie NNW oraz OC. Zorganizowaliśmy profesjonalny sprzęt gastronomiczny, aby na miejscu wydawać posiłki dla wolontariuszy i potrzebujących. Część posiłków przygotowały kucharki Przedszkola nr 50 przy ul. Hirszfelda oraz Przedszkola 366 przy ul. Hawajskiej. Zorganizowaliśmy transport, którym przewieźliśmy dary dla powodzian oraz nas samych. Wzięliśmy urlopy w pracy i w czwartek wieczorem wyruszyliśmy w nieznane.
Zderzyliście się z tamtejszą rzeczywistością. Jak bardzo obraz katastrofy odbiegał od Waszych wyobrażeń?
– Na miejsce dotarliśmy w piątek rano, chwilę się przespaliśmy i wzięliśmy się za rozpakowanie auta z darami. Później ruszyliśmy z pomocą. Podzieliliśmy się zadaniami. Jedni zajęli się gotowaniem i wydawaniem posiłków, inni ruszyli z łopatami do pomocy. To zderzenie z rzeczywistością było dla nas traumatyczne. Ogrom nieszczęścia i zniszczeń, z jakimi ludzie muszą się mierzyć, jest nie do opowiedzenia. Mnóstwo zniszczonych budynków, zakazów wstępu, żwiru, błota, szlamu, zarwanych dróg i mostów, pełno żelastwa i śmieci naniesionych przez wodę. I tak jak zewsząd słyszymy, faktycznie każda para rąk chętnych do pracy jest tam teraz najbardziej potrzebna. Pomagaliśmy mieszkańcom jak mogliśmy. Sprzątaliśmy muł, piach i kamienie, kuliśmy tynki, naprawialiśmy podłogi. Generalnie to, o co nas poproszono, staraliśmy się realizować jak najlepiej potrafimy i na ile starczało nam sił. A oprócz wyczerpania fizycznego, musieliśmy się zmagać z wyczerpaniem psychicznym. Przeprowadziliśmy z mieszkańcami mnóstwo rozmów. Ludzie martwili się o swoją przyszłość, o to, czy będą mieli gdzie mieszkać, czy ich domy, biznesy uda się uratować, o to, czy będą mieli prąd, wodę, opał, o to, czy zdołają uratować co zostało. Byli wdzięczni za pomoc, ze łzami w oczach dziękowali za zaangażowanie, za to, że mogą zjeść porządny, ciepły posiłek. Te chwile były dla nas najtrudniejsze. Dobrze, że była z nami psycholog, która udzielała wsparcia zarówno nam, jak i mieszkańcom.
Wróciliście. Co dalej?
– Póki co staramy się otrząsnąć z tego, z czym przyszło nam się zmierzyć. Cały czas jesteśmy myślami przy powodzianach i utrzymujemy stały kontakt ze sztabem w Lądku Zdroju. Moim marzeniem jest, aby tam wrócić i dalej pomagać. Zwłaszcza, że jestem związana z Dolnym Śląskiem całym sercem, moja ciocia mieszka w Stroniu Śląskim. Podczas powodzi nie miałam z nią żadnego kontaktu i nie wiedziałam, czy nie stała się ofiarą żywiołu – mówi Magda Wysokowska, organizatorka akcji wolontariuszy.
Jak podsumujecie w krótkich słowach Waszą akcję pomocową?
– Jesteśmy ekipą od zadań specjalnych! Na południe pojechaliśmy z ludźmi, którzy poruszeni dramatem powodzian chcieli im dać choć małą cząstkę siebie, przekazując swoją pracę i czas. Dopiero po powrocie do domu, stojąc pod ciepłym prysznicem, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo nie doceniamy i nie dostrzegamy rzeczy prozaicznych, codziennych, takich jak bezpieczny dach nad głową czy ciepła woda w kranie. Jeżeli tylko dostaniemy sygnał, że ludzie na południu będą potrzebowali pomocy – będę gotowa do działania – mówi Marzena Zientara, jedna z uczestniczek wyprawy.
– Poruszony tragedią mieszkańców na południu zdecydowałem się pojechać nieść pomoc, wsparcie i nadzieję, mimo że sam nie jestem w najlepszej kondycji. Chciałem dać z siebie tyle, ile mogę, bo wiem, że w obecnej sytuacji nie jest ważne ile, ale czy w ogóle się pomaga. Bardzo prężnie działała nasza kuchnia, która pomimo trudności wydała ponad 3 tysiące posiłków, starając się trafić w gusta mieszkańców. Serwowaliśmy m. in. bigos, żur, pulpety, a także dania wege. To był zwykły odruch serca. Będę tę pomoc nieść tak długo, jak będzie ona potrzebna – mówi Marek Stańczak, zastępca dyrektora Ursynowskiego Centrum Sportu i Rekreacji.
– To był trudny czas zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ale w rozmowach z ludźmi czuliśmy, że oprócz wsparcia realnego przywieźliśmy im nadzieję, której bardzo potrzebowali. Mieszkańcy opowiadali nam, że po powodzi w 1997 roku takiego wsparcia od wolontariuszy nie otrzymali. I tu apeluję. Jeśli ktoś ma siłę, jedźcie pomóc! Tam naprawdę jest mnóstwo do zrobienia, a ludzi nie można zostawić bez pomocy – mówi Ewa Jurga-Zastocka z Fundacji Dzieci Rodzice Szkoła.
Na koniec zamieszczamy komentarz zastępcy dowódcy JRG 17, asp. sztab. Leszka Borlika, który przygotował ekipę do wyjazdu w trudny, niebezpieczny teren.
– Podziwiam sposób organizacji i bardzo rzeczowego, planowego i systematycznego wykonywania tego arcytrudnego zadania. Nie da się przygotować na wszystko. Kwalifikowanym ratownikom, którzy działają na miejscu katastrof, osiągnięcie pełnej gotowości zajmuje lata. Wy mieliście kilka dni, żeby choć trochę się nastawić na to, co będzie, a na miejscu przesuwać linię komfortu. Naprawdę wielkie brawa!