– O nie! Żachnęła się odstawiając produkt na półkę.
– GMO – powtórzyła pytającym tonem, po czym zwróciła się do drugiej pani.
– Co to jest to całe GMO?
– Nawet nie wiem co to jest. Ale tu napisane jest, że nie zawiera – próbowała wyjaśnić jej rozmówczyni.
– Tym bardziej tego nie chcę – odparła wyraźnie zdegustowana klientka.
– Już sam ten napis zniechęca – wyjaśniła odchodząc od półki z nieszczęsnym mlekiem.
Zdarzenie to wydało mi się zabawne. Przypomniał mi się dowcip sprzed kilku lub kilkunastu lat, w którym to podczas wizyty gospodarze podejmujący gości w pewnym momencie stwierdzili zaginięcie portfela. Portfel na szczęście się odnalazł, ale „niesmak pozostał” – opowiadali o całym zdarzeniu gospodarze, którzy do nieprzyjemnej sytuacji się przyczynili. Bogu ducha winni goście padli ofiarą zwykłego nieporozumienia.
Najprawdopodobniej zapomniałbym o dość komicznej scence z marketu, gdyby nie fakt, że niedługo potem zaczęły docierać do mnie informacje o jakiejś akcji społecznej dotyczącej właśnie GMO, a konkretnie o potrzebie informowania klientów o jego obecności w produktach sprzedawanych w naszym kraju. Zapewne większość z nas wie, co pod tym skrótem się kryje, ale scenka w markecie wskazuje, że o GMO nie wszyscy słyszeli. Tym, którzy tego terminu nie znają, wyjaśniam więc, że chodzi organizm zmodyfikowany genetycznie – GMO (od ang. Genetically Modified Organism). Mówiąc prościej, GMO oznacza organizm (roślinę lub zwierzę), którego genom został zmieniony metodami inżynierii genetycznej. Zabiegi tego rodzaju dokonywane są w celu uzyskania nowych cech fizjologicznych.
Pierwsze praktyczne zastosowania GMO mają swój początek w latach siedemdziesiątych poprzedniego stulecia. Modyfikowano między innymi tytoń. Kolejne dziesięciolecia zaowocowały wprowadzeniem na rynek (głównie amerykański) innych produktów pochodzących z genetycznie zmodyfikowanych upraw. Dziś z GMO możemy spotkać się również w naszych sklepach. Dotyczy to zarówno produktów roślinnych, jak i zwierzęcych. Polskie prawo dopuszcza wprowadzanie do handlu zmodyfikowanych genetycznie produktów, jednak jako społeczeństwo należymy raczej do ich przeciwników, a nie entuzjastów. Prawdę mówiąc, kupujemy artykuły i produkty zmodyfikowane albo zawierające składniki GMO – nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nawet jeśli chcielibyśmy ich unikać, to najczęściej większość z nas wrzuca produkty do koszyka bez szczegółowego czytania umieszczonych na nich etykiet.
Warto dodać, że GMO wzbudza na świecie wiele kontrowersji, także w Polsce. Głównie z tego powodu, że wciąż brak badań, czy jest ono bezpieczne dla konsumentów.
Dotychczasowe badania wskazują na możliwość negatywnych jego skutków, nie tylko dla ludzi i zwierząt, ale także dla środowiska. Pojawienie się organizmów zmodyfikowanych może zaburzyć naturalną różnorodność gatunków. Istnieje zagrożenie, że rośliny i zwierzęta zmodyfikowane zastąpią dotychczasowe, powstałe w drodze długotrwałej ewolucji.
Zwolennicy GMO podają wiele jego zalet. Jedną z nich jest możliwość uzyskiwania obfitszych zbiorów bez konieczności stosowania środków chemicznych, czy zwiększania upraw.
Ich zdaniem, produkty modyfikowane – m. in. owoce, zboża, mięso – mają inne lub zmienione cechy, dzięki czemu można walczyć z głodem, który w wielu krajach jest problemem. Przeciwnicy wykazują szkodliwość GMO i znajdują na to wiele potwierdzających to wyników badań.
Niezależnie jednak od toczących się dyskusji i sporów wokół GMO, prowadzonych z jednej strony przez producentów i handel (zwłaszcza sklepy wielkopowierzchniowe), a z drugiej strony przez świadomych konsumentów – wydaje się konieczne, aby klient miał jasną i czytelną informację o GMO na produktach i towarach. Jednym z rozwiązań mogłoby być umieszczenie na nich dobrze widocznego ujednoliconego znaku graficznego. Tymczasem biorąc w do ręki twardy, włóknisty w środku i pozbawiony smaku pomidor, jabłko o smaku osłodzonej wody lub winogrona bezpestkowe zastanówmy się, czy przyczyną, że tak one wyglądają i smakują, nie jest przypadkiem GMO.