Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zawężenie horyzontu myślowego...

26-09-2018 23:07 | Autor: Maciej Petruczenko
Publiczność odwiedzająca nasze portale internetowe – nie bez żalu – żegna się z głównym bohaterem letniego sezonu, podwarszawskim odpowiednikiem Potwora z Loch Ness – czyli sześciometrowym Pytonem Królewskim, który gdzieś w Gassach koło Konstancina albo w wodach Wisły – raz się pojawiał, raz znikał.

Choć lato było rekordowo gorące, to temat pytona wydawał się jeszcze gorętszy. Z im większą intensywnością tego gada szukano, tym bardziej podniecali się czytelnicy plotkarskich rubryk. Ale cóż, zamiast sześciometrowej bestii – znaleziono gdzieś na Ursynowie jedynie malutkiego pytonika, który nawet dziecka by nie przestraszył.

W gruncie rzeczy pewne jest tylko to, że poszukiwany olbrzym zrzucił nad Wisłą starą skórę i pozostała po nim wyjątkowo długa wylinka oraz masa artykułów – a to w gazecie, a to w Internecie. W takim razie nie ma co mówić o jakiejkolwiek sensacji, bowiem ów wąż zrzucający starą skórę niczym się nie różni od nader licznej grupy polityków, czyniących przecież od czasu do czasu to samo. A każdy z tych – choćby świeżo wyliniałych gadów – jawi nam się zawsze jako Wąż Kusiciel, uwodzący potencjalnych wyborców obietnicami, które idealnie trafiają w ich gust. Wyborcy zaś bardzo łatwo popełniają grzech pierworodny, głosując na hipnotyzującego ich magią obietnic kusiciela i dopiero post factum budzą się z ręką w nocniku.

W obliczu wyborów rodzi się zatem pytanie – komu wierzyć, skoro zarówno Ojciec Święty – Franciszek, jak i nieświęty reżyser filmu „Kler” Wojciech Smarzowski zapewniają nas, że dzisiaj nie można wierzyć nawet księdzu? O ile ten drugi czyni jeno duchownym wyrzuty, o tyle ten pierwszy przechodzi do czynu i po prostu wyrzuca nawet najbardziej świątobliwych biskupów na zbity pysk, skonstatowawszy poniewczasie, że traktowali oni swoje owieczki jak barany.

Tak już jest na tym najlepszym ze światów, iż najwięksi spryciarze uważają swoje zawodowe zajęcie za bal maskowy i cały czas dobrze się bawią, a kłopot powstaje dopiero wtedy, gdy maski nieoczekiwanie spadną. Dla zdemaskowanych zaś – na ogół nie ma litości. No, chyba że postanowi ich ułaskawić sam prezydent albo władze kościelne zdecydują, że warto postawić na nawróconego grzesznika, co czyniono już wiele razy, licząc, że organizator zbiorowego przestępstwa na zlecenie ewentualnie pedofil albo pijak w sutannie w końcu się poprawią.

Kiedyś na łamach „Pasma” pozwoliłem sobie na nawiązujący do pewnej historycznej nazwy złośliwy słowotwór: Socjaldemokracja Kurewstwa Polskiego i Sitwy. Parę lat później identyczne skojarzenie miał mój stary druh – dziś już świętej pamięci – Maciek Rybiński, kiedyś znakomity felietonista tygodnika „ITD”, piszący potem na wychodźstwie, a po powrocie do kraju – w dzienniku „Rzeczpospolita”. Skoro zbiegiem okoliczności wpadliśmy na ten sam pomysł, to znaczy, że nasze skojarzenia musiały być bardzo podobne. I prawdę mówiąc, na gruncie politycznym one raczej się nie zmieniły. W odniesieniu do polityków wciąż można przecież użyć stwierdzenia – zapomniał wół, jak cielęciem był, przypominając im jednocześnie z kim nieco wcześniej szli razem w zaprzęgu.

Tymczasem jednak bliska perspektywa wyborów samorządowych sprawia, że nadzwyczajnie aktywizuje się i grupa trzymających władzę, i łaknąca tejże konkurencja. W praktyce wychodzi to nam, mieszkańcom Warszawy, na dobre. Z jednej strony zmajoryzowana przez PO ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz wprost szaleje, jeśli chodzi o kończenie wszelkich modernizacji i remontów, z drugiej zaś – mamy choćby ludzki gest namaszczonego przez PiS wojewody mazowieckiego Zdzisława Sipiery, który wreszcie w swej łaskawości dał zgodę na ukończenie przebudowy zbiegu ulic Rosoła/Relaksowej i Wąwozowej na Ursynowie, bo mu uświadomiono zapewne, że blokując tę operację, sprawi, iż jego partia utraci w tej dzielnicy, a zwłaszcza na Kabatach, mnóstwo głosów. Zatem – jak mu to mus. Potrzeba wyborcza to swego rodzaju VIS MAIOR, która ma zapewnić finalnie – PiS MAIOR.

Z punktu widzenia przeciętnego warszawiaka nie ma wszakże znaczenia, czy w stolicy będziemy mieli kontynuację rządów PO, czy też PiS na bis. Ważne, żeby owe rządy były możliwie racjonalne i wiązały się z odejściem od koniunkturalizmu. Bo to przecież polityczny koniunkturalizm sprawił, że oddano miasto w ręce uwielbiających samowolki deweloperów i że „zapomniano” w nowej rzeczywistości, iż handel roszczeniami do tytułów własnościowych w mieście – tak straszliwie zniszczonym przez Niemców podczas drugiej wojny światowej – powinien być z gruntu zabroniony. A dziś można już tylko z goryczą powiedzieć: mądry prawnik po szkodzie. Bo szkoda już nastąpiła i to w wielkim rozmiarze. Tylko po części zniweluje ją mocno spóźniona mała ustawa reprywatyzacyjna. Co ciekawe, w deklaracjach przedwyborczych prawie się nie mówi o takiejż dużej ustawie, która jest traktowana niczym gorący kartofel. Może kandydaci na urząd prezydenta Warszawy wyjaśniliby zainteresowanym: dlaczego?

Układająca się do niedawna nadzwyczaj harmonijnie współpraca urzędników dziś już nieistniejącego Biura Gospodarki (a raczej Gospodraki) Nieruchomościami sprawiła, że grupka najcwańszych kombinatorów zreprywatyzowała szereg wartych ciężkie miliony złotych warszawskich kamienic niemal od ręki. Co ciekawe jednak, w postępowaniach tyczących niekoniecznie nieruchomości „podekretowych” sprawy wloką się w nieskończoność. I na przykład przy Pileckiego i Gandhi nie może wciąż powstać zaplanowane obok Areny Ursynów boisko piłkarsko-lekkoatletyczne. Jak na złość, są również kłopoty z miejscem pod podobne boisko przy mającej wkrótce stanąć u zbiegu ulic Iwanowa-Szajnowicza i Zaruby publicznej szkole podstawowej, bo tak pożądany teraz teren już poszedł w prywatne ręce.

No cóż, dzieci, które przyjdą do tej szkoły, będą mogły tylko z zazdrością popatrzeć na urządzenia sportowe przy funkcjonującej w sąsiedztwie płatnej szkole (przedszkolu) zakonu sióstr niepokalanek, z którymi dawna gmina Ursynów podzieliła się dużym terenem na Kabatach po bratersku, przekazując go w użytkowanie wieczyste. O ile pamiętam, zakon obiecywał przyjmowanie dzieci z biednych rodzin za darmochę (jak czyni np. z wielkim pożytkiem ursynowska Szkoła Przymierza Rodzin). Czy jednak niepokalanki czynią tak samo, nie mam pojęcia. A może podzieliłyby się swoim boiskiem z uczniami mającej powstać szkoły publicznej, zapisując sobie w niebie dobry uczynek?

Wróć