Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zbrodnia bez kary

21-02-2018 21:56 | Autor: Aleksandra Sheybal-Rostek
W numerze 23(813) „Passy” z 9 czerwca 2016 r. zamieściliśmy tekst Lecha Królikowskiego pt. Jesteśmy mistrzami niszczenia zabytków. Opisał on dzieje willi Kazimierza Granzowa w Kawęczynie (obecnie ul. Chełmżyńska 165). Ciąg dalszy tej bulwersującej historii przedstawiła Aleksandra Sheybal-Rostek (radna Rady m. st. Warszawy) na łamach „Kuriera Warszawskiego” [nr 1(58) ze stycznia 2018 r., s. 60-62]. Tekst ten – za zgodą Autorki i „Kuriera Warszawskiego”, przedstawiamy P.T. czytelnikom poniżej.

To był jeden z piękniejszych zabytków willowej architektury Warszawy! Była ona jedynym obiektem, który przetrwał II wojnę światową, wchodzącym wcześniej w kompleks najlepszej cegielni na ziemiach dawnego Królestwa Polskiego, co potwierdzały liczne nagrody zdobywane na międzynarodowych wystawach. Dzisiaj jej już nie ma! Mimo że w niezłym stanie przetrwała II wojnę światową.

Czego nie zniszczyli hitlerowcy, świetnie udało się Służbom Konserwatorskim i nieuczciwym deweloperom. I co najgorsze, ten skandal, za który powinni ponieść karę kolejni Stołeczni Konserwatorzy i właściciele willi pozostaną bezkarni, bo organy ścigania najnormalniej w świecie nie potrafią do tego doprowadzić. Oto zatrważająca historia „Grancówki”.

Willa Granzowa została zbudowana ok. 1895 roku na potrzeby administracji cegielni Kazimierza Granzowa. Kawęczyńskie Zakłady Ceramiczne, założone w 1866 roku, już w latach 80. XIX wieku należały do czołówki warszawskich cegielni. O sukcesie popularnej „Grancówki” świadczą wielkie inwestycje miejskie, przy których wykorzystywano tę właśnie cegłę. Należy do nich Teatr Wielki, filtry Lindleya czy Wielka Synagoga na Tłomackiem. Willa w Kawęczynie, jako wizytówka przedsiębiorstwa, została wybudowana z produkowanej tam cegły, zaś elewację miała wyłożoną ceramicznymi płytkami w różnych kolorach, które zostały ułożone w geometryczne wzory. W luksusowej willi nawet przewody wentylacyjne i kominowe były z kawęczyńskiej ceramiki.

Po wojnie w budynku, który szczęśliwie ocalał, znajdowały się między innymi przedszkole i szkoła. Jeszcze w latach 80. XX wieku willa była w dobrym stanie, choć oczywiście wymagała remontu. W 1984 roku została wpisana do rejestru zabytków decyzją Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Ostatnim jej użytkownikiem był Monar, który zamierzał otworzyć w niej dom dla swoich podopiecznych, w tym osób chorych na AIDS. Niestety, okoliczni mieszkańcy skutecznie storpedowali ten plan. Opustoszały budynek wrócił w 1991 roku do Zakładów Cegielnianych Kazimierza Granzowa SA, ale kilka lat później przedsiębiorstwo zostało zlikwidowane, zaś rezydencję nabyły osoby prywatne. I to był początek końca zabytku. Przez ponad dwadzieścia lat willa systematycznie niszczała, zaś dzieła zagłady dopełniała pobliska linia kolejowa, której drgania negatywnie wpływały na konstrukcję budynku.

Służby konserwatorskie przez lata nie potrafiły wyegzekwować od właścicieli zabezpieczenia zabytku i jego remontu. Nadzieja pojawiła się, gdy willę kupiła firma Millbery, która roztoczyła świetlaną wizję przywrócenia świetności rezydencji. W styczniu 2014 roku stołeczny konserwator zabytków wydał jej nawet zgodę na odgruzowanie budynku, wzmocnienie istniejących i odtworzenie brakujących murów, podbicie fundamentów i przykrycie willi dachem. Rozpoczęte w kwietniu roboty po dwóch dniach stanęły, gdy zawalił się fragment ściany. Wezwany rzeczoznawca stwierdził, że użyta w murach gliniana zaprawa nie trzyma już cegieł, więc ściany nadają się do rozbiórki.

Inwestor przedstawił zatem nowy projekt. W lipcu 2014 roku zaakceptował go stołeczny konserwator, miesiąc później władze dzielnicy. Willa miała być rozbierana ręcznie, cegła po cegle, a odzyskany materiał zabezpieczony i użyty ponownie do jej odbudowy. Niestety, deklarowane „roboty prowadzone zgodnie z pozwoleniem i sztuką konserwatorską” w praktyce polegały na demolowaniu koparką. Oryginalne cegły, kształtki i kafle, które miały pójść do oczyszczenia w zakładzie kamieniarskim, zostały bezpowrotnie zniszczone.

W lutym 2015 roku firma Millbery wystąpiła do Ministerstwa Kultury o wykreślenie z rejestru zabytków willi i jej ogrodu. Resort odmówił, argumentując, że dom ma być odtworzony z użyciem oryginalnych materiałów. Inwestor nie dał za wygraną. W październiku skierował do ministerstwa nowy wniosek, stwierdzając „brak możliwości odzyskania materiału historycznego”. Dowodził, że podjęta przez zakład kamieniarski próba odzyskania płytek i kształtek ceramicznych nie powiodła się (z 47,5 tys. elementów odzyskano zaledwie 532). Przedstawił też wyniki badań laboratoryjnych trzech wybranych cegieł dowodzące, iż nie nadają się one do wznoszenia ścian konstrukcyjnych. Na tej podstawie ministerstwo uznało, że dalsze utrzymywanie ochrony prawnej budynku jest nieuzasadnione, gdyż obiekt współczesny wzorowany na dawnym nie zawierałby w sobie żadnych oryginalnych elementów. Decyzję o skreśleniu willi i ogrodu z rejestru podpisała 16 maja 2015 roku wiceminister kultury Magdalena Gawin, generalny konserwator zabytków.

Gdy dobiegało końca demolowanie szczątków Willi Granzowa, weszło w życie „Lex Szyszko” dające możliwość wycinania drzew na prywatnych posesjach. Dopełniło to dzieła zniszczenia – uprzątniętą z resztek cegieł działkę ogołocono z zieleni i została ona wystawiona na sprzedaż. Obecnie jest to puste klepisko otoczone betonowym ogrodzeniem. Z historycznego dziedzictwa Kawęczyna i cegielni nic nie zostało. To jest wielki wstyd i kompletna kompromitacja zarówno służb konserwatorskich, jak i organów ścigania. Jest to też dowód na porażkę edukacji historycznej.

Gdy zapadły decyzje w praktyce podpisujące wyrok na zabytkową Willę Granzowa, uznałam, że nie można wobec tak jawnego pogwałcenia prawa przejść do porządku dziennego. Dlatego 6 czerwca 2016 roku skierowałam zawiadomienie do prokuratury o prawdopodobieństwie popełnienia przestępstwa. I zrobiłam to z głęboką wiarą, iż nie tylko dla mnie to co się stało to ewidentne przestępstwo, bo przecież nie może być tak, iż obiekt wpisany do rejestru zabytków (w celu jego ochrony) znika z powierzchni ziemi.

Kubeł zimnej wody został wylany na moją głowę, gdy wezwano mnie na komendę policji w Rembertowie celem złożenia zeznań. Policjantka, którą skierowano do prowadzenia tej sprawy, zażyczyła sobie, abym przekazała jej wszelkie posiadane dowody w sprawie, a także adresy i kontakty do osób bezpośrednio zamieszanych w przestępstwo. A przecież wniosek jest to wyłącznie informacja, którą przekazuję organom ścigania z nadzieją, iż to one mają narzędzia, aby ustalić ważne dla sprawy fakty i osoby! Mogę oczywiście doprecyzować na czym przestępstwo miałoby polegać i musiałam to zrobić, gdyż przesłuchująca mnie funkcjonariuszka wyraźnie – niestety – nie rozumiała o co właściwie chodzi. Musiałam odnieść się do historii (o której również nie miała pojęcia), do wartości niematerialnych obiektów zabytkowych oraz do jej lokalnego patriotyzmu, gdyż Willa Granzowa to był jedyny, nie licząc budynków wojskowych, zabytek na terenie dzielnicy Rembertów. Zanim skończyłam tą trudną rozmowę, już miałam przeczucie, jak skończy się sprawa. Pech chciał, że nikt tu nikogo nie zamordował, nie dał po mordzie, ani nie ukradł mienia o znacznej wartości. Najzwyczajniej w świecie rozebrana została jakaś tam ruina...

Wychowana na amerykańskich serialach o gliniarzach i prokuratorach oczekiwałam energicznych działań i pełnego zaangażowania policji oraz moralnego przekonania prokuratury o tym, iż stało się coś bardzo złego. Szczególnie, że pod koniec lipca 2016 roku Magdalena Gawin, generalny konserwator zabytków i wiceminister kultury, orzekła na podstawie wyników kontroli, że stołeczny konserwator zabytków w sprawie willi przy Chełmżyńskiej dopuścił się „rażącego naruszenia prawa ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami”.

Tymczasem 26 lipca 2016 roku otrzymałam pismo o postanowieniu Prokuratora Prokuratury Rejonowej Praga Południe o odmowie wszczęcia śledztwa (jako osoba nie będąca stroną w sprawie nie otrzymałam uzasadnienia tej decyzji). Pół roku później zawiadomiono mnie pismem z 16 stycznia 2017 roku, iż „zawieszone” śledztwo zostało podjęte (choć odmówiono jego wszczęcia), zaś siedem dni później (23 stycznia 2017), iż zostało umorzone. Jeszcze dziwniejsza była informacja zawarta w piśmie z 12 lipca 2017 roku o częściowym podjęciu na nowo umorzonego dochodzenia z „powodu konieczności uzupełnienia i wykonania czynności procesowych z udziałem szeregu świadków”. Obudziła się nadzieja.

Niestety, ostatni akord tej historii stanowi pismo Komendanta Komisariatu Policji Warszawa Rembertów z 12 października 2017 roku o treści (przytaczam pismo w oryginalnym brzmieniu): „Na postawie art. 54 §2 Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia zawiadamiam, że przeprowadzone czynności wyjaśniające w sprawie: zniszczenie zabytku – Willa Granzowa w Warszawie przy ul. Chełmżyńskiej 165 od bliżej nieokreślonego okresu do 16.05.2016 r., w której Pani złożyła zawiadomienie. Z powodu przedawnienia orzekania art. 5 §1 pkt. 4 kpow”.

Żałosna to historia, żałosne pismo skonstruowane dokładnie tak niechlujnie, jak niechlujnie była prowadzona sprawa Willi Granzowa i śledztwo w sprawie popełnienia przestępstwa.

Po pierwszym piśmie dotyczącym mojego wniosku nie chciałam głośno wyrażać swoich wątpliwości, bo łudziłam się, że może jednak nie mam racji. Teraz jednak uważam, że poziom ignorancji naszych stróżów prawa jest zatrważający, i jeżeli wszystkie sprawy tak badają jak tą, to biada nam, szarym obywatelom. I naszym zabytkom. Bo nawet gdyby jeden z drugim urzędnik wpadł do dziury po zburzonej Willi Granzowa, to niechybnie uznałby, że po prostu piorun tam uderzył. Od miesięcy szukam słów, jak nazwać to, co zrobiła prokuratura, i oprócz kilku słów mocno niecenzuralnych nic mi więcej do głowy nie przychodzi. Chyba zbyt ubogi mam zasób wyrazów...

Willa Granzowa w warszawskim Kawęczynie, która przetrwała ponad sto lat, w tym II wojnę światową, należy już do historii. Ostatnie cegły zostały wywiezione, a działka czeka na chętnego kupca. Pozostają fotografie. I rondo kilka metrów od miejsca, w którym stała willa. Rondo, które z pełną złośliwości premedytacją pomogłam nazwać imieniem Kazimierza Granzowa. Wniosek w tej sprawie złożyłam, aby w miejskiej przestrzeni pozostał choć niewielki ślad po jednej z najlepszych warszawskich cegielni, a także by przypominać wszystkim odpowiedzialnym, czego się dopuścili. Przychodzi w tym miejscu do głowy kawał środowiskowy o tym, dlaczego chirurdzy ortopedzi piją. Ano dlatego, iż jeżeli chirurg „miękki” spartoli robotę, to pacjent umiera, a jak ortopeda coś zepsuje, to musi całe życie patrzeć na efekt swojej niekompetencji. Mam zatem nadzieję, że ilekroć osoba, która miała wpływ na zniszczenie Willi Granzowa, będzie jechać przez to rondo, tylekroć będzie się musiała zmierzyć z moralnym poczuciem odpowiedzialności.

Uchwała w sprawie nadania nazwy Kazimierza Granzowa rondu w dzielnicy Rembertów została podjęta przez Radę m. st. Warszawy podczas sesji dnia 16 marca 2017 roku.

Wróć