Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zdrowy przegląd okresowy

06-03-2019 21:16 | Autor: Tadeusz Porębski
Im człowiek starszy, tym więcej czasu poświęca na deliberacje o zdrowiu i przemijaniu. Oczywiście nie ma co przesadzać, bo gadki o chorobach są nudne dla otoczenia i niezbyt pożądane w towarzystwie. Jednakowoż dowiaduję się z nich z zaskoczeniem, jak wielka jest liczba moich znajomych i przyjaciół, którzy odwiedzają lekarza tylko wtedy, kiedy coś im dolega.

Według ostatniego raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego pt. „Sytuacja zdrowotna ludności polskiej i jej uwarunkowania” w taki właśnie sposób podchodzi do zdrowia ponad połowa Polaków. Być może ta właśnie beztroska i brak wyobraźni powodują, że Polacy, choć statystycznie żyją coraz dłużej, to jednak nadal aż o 4 lata krócej niż mieszkańcy krajów zachodniej Europy. Nasz wrodzony wstręt do poddawania się regularnym badaniom profilaktycznym powoduje, że każdego roku tysiące ludzi umiera, choć mogliby nadal żyć. Bo lekarze są zgodni: profilaktyka ma ogromne znaczenie dla naszego zdrowia. A onkolodzy dodają: wcześnie zdiagnozowane nowotwory są wyleczalne nawet w 75 proc.

Tymczasem regularne badania profilaktyczne wykonuje tylko co trzeci Polak, a co dziesiąty w ogóle nie kontroluje swojego stanu zdrowia. Specjaliści argumentują, że za taki stan rzeczy należy winić brak odpowiedniej promocji zdrowia i działań profilaktycznych. Nie zgadzam się z tak postawioną tezą. Nie żyjemy w czasach króla Ćwieczka, kiedy ludzie z gór nie mieli pojęcia jak żyją ich rodacy znad morza, a to, co usłyszeli, pochodziło z trzeciej bądź czwartej ręki. W czasach Internetu i elektronicznych mediów świadomość społeczna powinna wzrastać do najwyższego poziomu z możliwych, ponieważ "internety wiedzą wszystko". Czemu więc Polak, człowiek bystry, nadzwyczaj zaradny, logicznie myślący i zrzeszony w UE, nadal jest dinozaurem, jak idzie o jego podejście do badań profilaktycznych?

Winę zrzuca się przede wszystkim na naszą służbę zdrowia. Że niby dostęp do lekarzy jest ograniczony, terminy wizyt lekarskich nawet roczne, a w ogóle, to "Janka zięć poszedł do szpitala na badania i już z niego nie wyszedł". Może to i prawda, ale wszystko wskazuje na to, że zięć był tym statystycznie co dziesiątym Polakiem, który w ogóle nie kontroluje swego stanu zdrowia. I kiedy już pojawił się w szpitalu, bo dolegliwości nie dawały mu żyć, lekarze rozłożyli ręce. Prawdopodobnie zadali zięciowi kluczowe pytanie: czemu przyszedł pan do nas tak późno? A zięć na to: a skąd mogłem wiedzieć, że coś mi dolega? Nie bolało, nic się specjalnego nie działo, a w ogóle, to nie miałem czasu na chodzenie po lekarzach, bo ciężko pracuję.

Takie tłumaczenie zięcia, które wychodzi z ust tysięcy podobnych mu "zięciów", należy o tyłek potłuc, ponieważ jest bałamutne i kompletnie niepoważne. Zięć jest typem bezmyślnym, nowożytnym pitekantropusem i po prostu bał się badania profilaktycznego. Może nie samego badania, bardziej wyniku. A nuż wykryją jakąś chorobę i każą się leczyć? Może nawet w szpitalu? Lepiej o tym nie wiedzieć tkwiąc w błogiej nieświadomości, że nawet jak coś złego zagnieździło się w organizmie, to jakoś to będzie. Jakoś to będzie... To typowe myślenie dla, chyba jednak, większości Polaków. Niestety, nie będzie. Od lat kieruję się żelazną zasadą, która w 2017 r. uratowała mi życie. Latem coś trzepnęło mnie w sercu. Przyjechało pogotowie i lekarz powiada, że to trzepotanie przedsionków. Uspokoił, że nie zagraża bezpośrednio życiu, zadał jakiś lek, wypisał stosowne zaświadczenie i sobie odjechał. Dolegliwość szybko ustąpiła i... jakoś to było.

Ale moja zasada nie dawała zasnąć: jeśli w aucie, lodówce, bądź innym sprzęcie mechanicznym coś puka, stuka czy tłucze, to samo się nie naprawi. Będzie tylko gorzej. Podobnie jest ze zdrowiem. Złapałem więc za telefon i referuję sprawę koledze, który naonczas robił za kardiologa w WIM na Szaserów. A on do mnie: wal, człowieku, do lekarza rodzinnego po skierowanie do szpitala na cito i rejestruj się u nas w izbie przyjęć. Nazajutrz panie z izby przyjęć WIM wykazały się wielkim sercem i nie musiałem zbyt długo czekać na szpitalne łóżko. Podczas koronarografii wyszło na jaw, że mam zatkaną tętnicę w 94 proc., a w wieńcowej gluta, czyli dosyć duży skrzep. Przepchali, oczyścili, założyli stent i wygonili do domu. Kilka dni później kolega zadzwonił i zwrócił się do mnie w te oto słowa: drogi przyjacielu, czekał cię niechybny zawał. Prędzej czy później, ale raczej prędzej. Z tym, że byłby to prawdopodobnie pierwszy i ostatni zawał w twoim życiu.

Czy mogę czuć się jak nowo narodzony? Chyba tak, bo gdybym nie trzymał się swojej zasady i zlekceważył sygnał alarmowy (wszak było lepiej, wszystko wróciło do normy, nie bolało, nie trzepało, nie migotało) byłbym już sztywny. Skuteczna profilaktyka opiera się w dużej mierze na lekarzach podstawowej opieki zdrowotnej. Niestety, obecnie lekarze ukierunkowani są w czasie studiów bardziej na leczenie, a nie zapobieganie zachorowaniom. Ci starszej daty lepiej pojmują tę zależność. Słabości polskiej polityki zdrowotnej są powszechnie znane. Kolejne rządy uporczywie rzeźbią. Z różnym, przeważnie miernym, skutkiem. Ostatnio urzędujący minister zdrowia poinformował jednakowoż, iż z dniem 1 kwietnia zniósł limity m. in. na badania rezonansem magnetycznym i tomografem. Chwała mu za to, gdyż placówki medyczne będą mogły po 1 kwietnia przyjąć każdego pacjenta, który się do nich zgłosi. Znacznie skróci się więc czas oczekiwania na te niebywale ważne dla profilaktyki badania.

Sytuacja na wielu obszarach polskiej służby zdrowia powoli poprawia się. Po wdrożeniu w życie Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych notuje się znaczną poprawę dostępności metod wczesnego rozpoznawani oraz optymalną alokację środków na modernizację diagnostyki i terapii nowotworowej. Do doskonałości daleko, ale nawet w nie najlepszej sytuacji służby zdrowia można stworzyć publiczny zakład opieki zdrowotnej funkcjonujący niczym szwajcarski zegarek. Wszystko zależy od człowieka, konkretnie od menedżera, któremu po prostu chce się efektywnie pracować i kierować w swojej pracy rozumem oraz wyobraźnią. Takie szczęście mają mieszkańcy dzielnicy Ursynów.

Poza czterema dużymi i świetnie wyposażonymi przychodniami stoi bowiem do ich dyspozycji także obiekt noszący nazwę Ursynowskie Dzienne Centrum Zabiegowe Szpitala Chirurgii Jednego Dnia. Jest to jednodniowy szpital przy ul. Kajakowej 12 w Pyrach. Wykonywane są tam proste zabiegi: leczenie zaćmy z wszczepieniem soczewek, operacje przepuklin, kamicy pęcherzyka żółciowego, żylaków, kolonoskopia, gastroskopia, artroskopia stawów, czy usuwanie zmian skórnych. Generalnie, wizyta w przychodni czy w szpitalu nie należy do przyjemności. Jak się okazuje są wyjątki. Mój kilkugodzinny pobyt w jednodniowym szpitalu przy Kajakowej na dwóch badaniach diagnostycznych wykonanych jednocześnie, oceniam jako czas przyjemnie i korzystnie spędzony. Nie znajduję słów uznania dla organizacji pracy tej placówki, jak również dla kadry lekarskiej, pielęgniarskiej i administracji tam zatrudnionej. To dotyczy zresztą funkcjonowania całego ursynowskiego SPZOZ (przy okazji serdeczne pozdrowienia dla mojej lekarki rodzinnej, nieocenionej dr Beaty Ptaszek). Znakomita kondycja ursynowskiej służby zdrowia nie wzięła się jednak z chmur. To efekt wieloletniej, syzyfowej wręcz pracy organicznej pani Grażyny Napierskiej, szefowej SPZOZ Ursynów. Wiem, co piszę, bo już od ćwierć wieku codziennie patrzę na Ursynów oczami lokalnego dziennikarza.

Badania profilaktyczne w ogóle nie są bolesne, choć niektóre faktycznie nie należą do przyjemnych. Ale tylko tego rodzaju sprawdzian pozwoli pacjentowi posiąść pełną wiedzę o stanie danego organu, a lekarzowi o potwierdzeniu dobrego stanu zdrowia, bądź powzięciu decyzji o skierowaniu pacjenta na leczenie do specjalisty. Zaniechanie może mieć katastrofalny skutek. Od 1973 roku po dziś dzień stosowana jest tzw. koncepcja pól zdrowia. W jej świetle na zdrowie człowieka w ponad 50 proc. wpływa styl życia, a w 25 proc. czynnik genetyczny. Reszta to sposób odżywiania, czynnik psychologiczny (natężenie stresu) oraz przeprowadzanie regularnych badań profilaktycznych. Natomiast struktura, funkcjonowanie, organizacja i dostępność do opieki zdrowotnej odpowiada za nasz stan zdrowia zaledwie w 10 proc. Tak więc uskarżanie się na długie terminy, jak idzie o profilaktykę, nie ma żadnego uzasadnienia. Pacjent wykonuje dane badanie i zostaje zapisany za rok, dwa, czy nawet za lat pięć (kolonoskopia) na kolejne, ponieważ nie ma potrzeby wykonywania go częściej.

Swego czasu przeprowadziłem na łamach "Passy" wywiad z jednym z profesorów z Centrum Onkologii. Stwierdził on m. in., że dwa najbardziej podstępne nowotwory to rak płuc i jelita grubego. Przez lata nie dają żadnych objawów, a kiedy objawy wystąpią przeważnie jest już za późno. Kolonoskopia daje szanse na unicestwienie zmian nowotworowych w dolnym odcinku przewodu pokarmowego (jelito grube), gastroskopia w odcinku początkowym (przełyk, żołądek, dwunastnica), a tomografia klatki piersiowej w płucach (o ile wykonywany regularnie rtg wykaże, iż coś jest nie tak). Nie pękajcie zatem, drodzy Czytelnicy, przed badaniami profilaktycznymi. One nie bolą. Boleć może wtedy, jeśli ich nie będziecie regularnie wykonywać. Wówczas może zaboleć bardzo mocno. I po raz ostatni w życiu.

Wróć