Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Żeby nam Wisła nie wyschła...

13-08-2019 20:00 | Autor: Maciej Petruczenko
Wprost wierzyć się nie chce – jak szybko przeszliśmy w Warszawie od groźby powodzi do groźby suszy. Ta pierwsza groziła nam ewentualnie w czerwcu, ta druga grozi nam teraz, choć pisząc te słowa, z ogromną ulgą odbieram odgłos rzęsistego deszczu, który wreszcie słyszę za oknem. No cóż, Wisła na odcinku warszawskim wyschła przez kilka tygodni do tego stopnia, że 12 sierpnia na wysokości bulwarów notowano zatrważający stan wody – zaledwie 33 centymetry.

Gdy tydzień wcześniej wydzwoniłem prezesa fundacji Rok Rzeki Wisły – Roberta Jankowskiego – właśnie wypływał 18-metrowej długości szkutą „Dar Mazowsza” na festiwal do Torunia, ostrożnie omijając mielizny. Czy zdoła jednak płytką Wisłą do stolicy powrócić, trudno zgadnąć.

Gwałtowna susza w skali całego kraju, ba – całej Europy – sprawia, że zaczynamy się już martwić o wodę do picia i mycia. W pewnym momencie trzeba było ją oszczędzać w niedalekich Skierniewicach, więc za chwilę pustynia mogła sięgnąć już Warszawy.

Gdy kilka lat temu Wisła odsłoniła swoje dno, ucieszyli się ludzie o zamiłowaniach archeologicznych, wydobywając np. armaty z czasów najazdu szwedzkiego. To, co się dzieje w tym roku, jest wszakże czymś znacznie groźniejszym. Efekt cieplarniany ogarnia bowiem planetę Ziemię dużo szybciej niż można było sądzić do niedawna. W naszej okolicy akurat kłopoty ze zbyt wysokim lub zbyt niskim stanem wody w Wiśle przeszkodziły budowniczym mostu, przerzucanego z Wilanowa do Wawra jako fragmentu Południowej Obwodnicy Warszawy. Nieprawdopodobnie długi okres upałów zmienił nam w tym roku klimat umiarkowany na klimat śródziemnomorski i nawet wiele nocy nie dawało oddechu, bo temperatury były bardzo wysokie. Chcąc nie chcąc, korzystało się w domach i samochodach z klimatyzacji, a to tym bardziej wzmagało i wciąż wzmaga efekt cieplarniany. Naukowcy alarmują zawiadomieniami o gwałtownym topnieniu lodowców, co może ni stąd, ni zowąd radykalnie zmienić proporcje mórz i lądów w skali świata.

A bodaj za najbardziej niebezpieczny lodowiec uważa się Thwaites Glacier na Antarktyce, pod którym wytworzyła się olbrzymia dziura. Na skutek powstania tej dziury już w 4 procentach mórz podniósł się poziom wody. Jednocześnie powoduje to ekstrema pogodowe, jakie mamy również w Polsce. Jeśli Thwaites całkiem stopnieje, poziom oceanów wzrośnie o 60 centymetrów, a jeśli owo topnienie przeniesie się na lodowce sąsiednie – aż o 240 centymetrów. Na skutek dotychczasowego topnienia lodu w Antarktyce odsłonił się już ląd, który był niewidoczny aż przez 40 tysięcy lat. W następstwie tego zjawiska należy spodziewać się szokujących skoków temperatury. Specjaliści uważają, że gdyby tempo topnienia rozłożyło się na stulecia, byłoby pół biedy, ale mamy do czynienia z gwałtownym przyspieszeniem, wywołanym nazbyt już dużą ingerencją cywilizacji ludzkiej, a przede wszystkim technicyzacji i uprzemysłowienia przy niesłychanym wzroście liczby ludzi zamieszkujących planetę. Podobno – w porównaniu do lat 80-tych poprzedniego wieku – topnienie lodowców w Antarktyce jest dziś sześciokrotnie szybsze. Można się zatem spodziewać, że jeszcze za naszego życia powtórzy się na Ziemi pradawny potop.

Na razie jednak musimy zmagać się z suszą i oszczędzać wodę. Wedle najświeższych prognoz, wtorkowy deszczyk na dużej połaci kraju będzie li tylko zjawiskiem przejściowym i powrócą niemal trzydziestostopniowe upały. Trzeba będzie zapewne zrezygnować z podlewania trawników. Z retencją wody u nas bardzo źle i jej zapasu mamy najmniej w całej Unii Europejskiej. Tylko zapas wódy jest bardzo duży – ale co nam z tego, zwłaszcza że moda na wódę jakby już przeminęła.

Od roku 1850 mamy w Polsce najcieplejszy okres w historii nowożytnej. Kto wie zaś, czy ostatnie miesiące nie są owej ciepłoty dotychczasowym apogeum. Jeśli jednak efekt cieplarniany błyskawicznie nas dosięgnie i podniosą się wody Bałtyku, zalewając pół Polski, to może warto z góry pomyśleć o odbudowaniu floty – niekoniecznie wojennej?

Na razie musimy się liczyć z bardzo niekorzystnym wpływem długotrwałej suszy na stan upraw. Sprzedawcy owoców i warzyw szepczą mi do ucha, żebym nie kupował w tym roku jagód, bo z powodu braku odpowiedniego nawodnienia są w smaku obrzydliwe, a na dodatek koszmarnie drogie. O tanich produktach roślinnych musimy chyba na długo zapomnieć. Dla wegetarian i wegan nadchodzą najwyraźniej złe czasy.

Przerażające jest wysychanie polskich rzek, np. Noteci. Normalna żegluga śródlądowa staje się stopniowo niemożliwa i coraz trudniej pływać nawet kajakiem. Z łezką w oku można wspominać, że jeszcze w latach 50-tych ubiegłego wieku z wodą w Wiśle było tak dobrze, że odbywały się zawody pływackie na trasie od Mostu Poniatowskiego do Wilanowa, co dziś byłoby rzeczą nie do pomyślenia. Tak samo jak brawurowa akcja Zygmunta Głuszka, harcerza z Szarych Szeregów w czasie Powstania Warszawskiego. Zygmunt przepłynął otóż Wisłę w obu kierunkach, mając zadanie zlecone przez Komendę Główną AK, błagającą o odsiecz dla powstańców. Gdy wracając na lewy brzeg rzeki, skoczył do wody niedaleko Mostu Poniatowskiego, była ona na tyle głęboka, że jakimś cudem zdołał uniknąć serii z karabinów maszynowych, choć Niemcy ostrzeliwali go ostro.

Teraz to można się co najwyżej przeczołgać przez Wisłę i dokonane ostatnio zagospodarowanie nadwiślańskich bulwarów zdało się jakby psu na budę, bo co to za przyjemność – usiąść i patrzeć na wystające z dna kamienie?

Liczmy więc, że dojdzie do kolejnego cudu nad Wisłą i wysoki stan wody w niej powróci. Tylko czy dla osiągnięcia tego celu wystarczy się pomodlić?

Wróć