Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Końca nie widać…

12-01-2022 20:46 | Autor: Mirosław Miroński
Patrząc na to, co dzieje się ostatnio, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z otwartą puszką Pandory. Tyle rozmaitych nieszczęść zwaliło się na nas niemal jednocześnie. Za długo, by trwało, aby po kolei omawiać i analizować przyczyny tego czy innego zjawiska. Wystarczy nadmienić, że obraz całości nie napawa optymizmem. Sytuacja przywodzi na myśl znane powiedzenie: jak nie urok, to przemarsz wojsk. Oby to ostatnie pozostało jedynie w sferze licentia poetica, służącej wyrażeniu nastroju oraz ekspresji literackiej i nie stało się rzeczywistością. Powiedzenie powstało zapewne pod wpływem jakichś dziejowych zawirowań i przetrwało jako wspomnienie wydarzeń z historii. Przeszłość lubi się powtarzać i bardzo często przeplata się z teraźniejszością.

Nawet pobieżna analiza historyczna pozwala zakładać, że coś, co wydarzyło się kiedyś, może wydarzyć się ponownie, chociaż okoliczności tego wydarzenia będą zapewne już inne. Przeczy to trochę tezie, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki. Grecki filozof Heraklit z Efezu, który jest jej autorem, słusznie uważał, że woda, do której weszliśmy już odpłynęła, więc kiedy wchodzimy do rzeki po raz drugi, czy kolejny wchodzimy do innej wody. Rzecz w tym, że to wciąż rzeka, a woda to wciąż woda, zwłaszcza gdy niebezpiecznie wzbiera. Można się w niej zamoczyć, można pływać, a nawet utopić. Rzeka bywa groźna z dawną wodą lub z tą, która dopiero napływa. Przenosząc to na naszą sytuację, można wysnuć wniosek, że problemy międzynarodowe oraz zatargi pomiędzy poszczególnymi państwami mogą się zaognić i przybrać formę otwartego konfliktu. To byłby scenariusz najgorszy z możliwych.

W polityce niczego nie można wykluczyć. Często widzimy jedynie jej zewnętrzną warstwę, podczas gdy samo sedno leży głębiej. Możemy jedynie domyślać się skrywanych przed nami sekretów. Warto śledzić enuncjacje medialne, bo to i owo da się wyczytać między wierszami. Już sam język dyplomatyczny wiele mówi o tym, co dzieje się naprawdę. Chociaż nie znamy szczegółów decyzji (zapadających często poza naszymi plecami albo, jak kto woli ponad naszymi głowami) możemy wywnioskować, co wynika z języka dyplomatycznego. W ostatnim czasie pojawiają się w nim słowa i określenia, jakie nie padały od czasu zimnej wojny. Zapewne większości z nas mogło się wydawać, że mamy do czynienia z rozpisanym na wiele dekad politycznym status quo, że za naszego życia nic tego stanu nie zmieni. Tymczasem globalna polityka wyraźnie przyśpiesza. Ta swoista akceleracja ma swoje źródła w różnicy interesów poszczególnych państw i bloków. Chodzi w niej głównie o władzę i pieniądze. Co może niepokoić, to fakt, że znajdujemy się (nie z własnego wyboru) pomiędzy strefami wpływów silnych graczy i nie wiadomo, czym to się skończy. Nie wystarczy się temu przyglądać, ale trzeba prowadzić zręczną politykę na arenie międzynarodowej, mając na uwadze własne bezpieczeństwo i nasz narodowy interes. Sojusznicy są oczywiście mile widziani. Gdy się spojrzy bardziej optymistycznie, widać obszary do porozumienia w kwestiach politycznych, ale też w innych dziedzinach życia np. w gospodarce, kulturze etc.

Inną ważną kwestią jest zdrowie naszych obywateli. Dzieci i młodzież szkolna właśnie powróciły do szkoły. Nic tak nie cieszy, jak widok uśmiechniętych twarzyczek, najwyraźniej zadowolonych z tego stanu rzeczy. Młodzieży nie zazdroszczę, bo generalnie nie ma ona łatwo. Siedzenie w domu, nauka online, wielogodzinne ślęczenie przed monitorem nie są na dłuższą metę korzystne tak dla zdrowia fizycznego (zwłaszcza dla oczu i kręgosłupa), jak i dla zdrowia psychicznego. Izolacja, brak bezpośrednich kontaktów z rówieśnikami stają się źródłem kolejnych problemów. Wielu pediatrów zwraca na to uwagę, ale to za mało, potrzebne są działania profilaktyczne. Ich podjęcie to kwestia tego, jakie społeczeństwo będziemy mieli za kilkanaście, może kilkadziesiąt lat.

Powrót zimy pozwala najmłodszym korzystać choćby z namiastki tego, co dawniej nazywaliśmy zimą, z lodowisk i śniegu, po którym można jeździć na sankach, nartach lub – jak mówią górale – na „bele czym”. Nawet trochę mrozu sprawia wiele radości maluchom. Mój wnuczek, rozbijając piętą zamarznięte kałuże na spacerze, oświadczył: „Dziadku, najlepsza na świecie jest moja babcia i rozbijanie lodu na kałużach. I ty dziadku, też jesteś najlepszy na świecie”. To wzruszające i szczere wyznanie, chociaż zrównał babcię i dziadka z przyjemnością kruszenia lodu w kałużach. Przyjmuję to jednak za wyraz miłości malucha, co jest szczególnie sympatyczne, zwłaszcza przed zbliżającym się Dniem Babci i Dziadka. Wypada on 21 stycznia. Z tej okazji składam najlepsze życzenia wszystkim Babciom i Dziadkom.

Pandemia nie daje za wygraną, a nawet odnosi tryumfy w walce z nami, ludźmi. „Wypuszcza” coraz to nowe warianty koronawirusa. Ich zastępy dokonują spustoszenia w populacji ludzkiej na całym świecie. Także u nas przybywa osób, które padły ofiarą zabójczego patogenu. Niemal każdy z nas ma już w swoim otoczeniu kogoś, kto przechorował, choruje albo przebywa na kwarantannie. Ja także mam w swoim najbliższym otoczeniu wiele podobnych przykładów. Mój wnuczek już dwukrotnie przebywał na kwarantannie wraz z rodzicami z powodu wykrycia wirusa w przedszkolu. Przedszkola, szkoły i inne miejsca, gdzie duże grupy stykają się ze sobą, to wielki problem. Nie da się zapobiegać bliższym kontaktom maluchów, które na co dzień nie myślą o covidzie. Chociaż muszę przyznać, że i tak udało się sporo zmienić w zachowaniach dzieci. Myją ręce chętniej niż przedtem, wiele kwestii dotyczących higieny da się im wytłumaczyć i przekonać do przestrzegania określonych zasad. Niestety, nie można tego powiedzieć o dorosłych. Każdy zapewne widuje to na co dzień: w komunikacji miejskiej, w sklepach. W przestrzeni publicznej pojawiają się osoby z maseczką pod brodą lub w ogóle bez. Ostentacyjnie ignorują obowiązujące zasady sanitarne. W metrze młodzieniec z głupkowatą miną rozgląda się dokoła. Beznamiętnie spogląda na pasażerów w maseczkach, starających się zachować dystans. Nikt nie odważa się zwrócić mu uwagi, chociaż pasażerowie w najbliższym otoczeniu rzucają mu naganne spojrzenia. Pod ich wpływem na twarzy młodzieńca z głupkowatą miną widać zakłopotanie. Nie traci jednak tupetu i pomimo protestów wciska się pomiędzy siedzące osoby. Patrzy na kompana, który o dziwo ma maseczkę i najwidoczniej z lekkim zażenowaniem towarzyszy temu pierwszemu. Z głośników dobiega głos spikera przypominający o obowiązku zasłaniania nosa i ust w środkach komunikacji miejskiej. Nasz bohater na to zupełnie nie reaguje. Może przypomnienie o możliwości zapłacenia mandatu zrobiłaby jakieś wrażenie. Niestety, takiego komunikatu nigdzie nie usłyszymy. A szkoda. Chociaż, dlaczego ktoś miałby respektować przepisy prawa, skoro jest ono jedynie pustym prawem. Nikt nie stoi na jego straży. W warszawskim metrze są służby, które już przy wejściu mogłyby reagować na ewidentne omijanie obowiązku noszenia maseczek, ale tego nie robią. Nasz bohater może zarazić kogoś, może zarazi się sam, a następnie członków rodziny. Któż to wie…

Wróć