Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto chce sztandar Unii wyprowadzić?

22-09-2021 21:40 | Autor: Maciej Petruczenko
Jeżdżąc zarówno po mieście stołecznym Warszawa, jak i po całej Polsce – podobnie jak wiele innych osób – nie mogę się wprost nadziwić, jak się nasz kraj zmienił na korzyść po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Nasza akcesja nastąpiła 1 maja 2004, a wraz z nami w szeregi unijne wstąpiło kilka innych państw: Cypr, Malta, Czechy, Słowacja, Słowenia, Węgry, Litwa, Łotwa i Estonia. Jak widać, w tej grupie nuworyszów dominowały tzw. demoludy, czyli kraje wcześniej objęte pośrednio lub bezpośrednio militarnym Układem Warszawskim i socjalistyczną Radą Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, jakkolwiek owa pomoc bywała bardzo często przemocą.

W kręgu RWPG byliśmy skazani na wieczną biedę, na jeżdżenie smrodliwymi syrenami, moskwiczami, wartburgami, trabantami – a mercedesy beemwice, audice, ferrari i maserati mogliśmy tylko z daleka oglądać tęsknym okiem. Dziś nastąpiła tak zaskakująca roszada, że będąc stosunkowo niedawno krajem zacofanym motoryzacyjnie, możemy się teraz zdumiewać, że pośród stolic europejskich najwięcej aut na 1000 mieszkańców przypada podobno w Warszawie. Nie jest to zapewne fakt, który pochwalą ekolodzy, ale z cywilizacyjnego punktu widzenia trudno zaprzeczyć, że się Polska i jej główna metropolia niesłychanie rozwinęły.

Do naszego wstąpienia do Unii mocno przyłożyli rękę były ursynowianin Aleksander Kwaśniewski i pozostający wciąż ursynowianinem Leszek Miller, który będąc w randze premiera, podpisał wraz z ministrem spraw zagranicznych Włodzimierzem Cimoszewiczem traktat akcesyjny przy biurku w Atenach. Tym sposobem były przedstawiciel Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej jednym ruchem pióra przekreślił swoje dawne afiliacje i niejako wprowadził zapyziałą Polskę do wysoko rozwiniętej zachodniej Europy. Co ciekawe, rok przed podpisaniem traktatu akcesyjnego – nasze wstąpienie do Unii oficjalnie poparł papież Jan Paweł II, stwierdziwszy, że Polska potrzebuje Europy, a Europa Polski. Jego głos poparło w referendum blisko 80 procent obywateli RP.

Czy zatem idący ręka w rękę krakus Karol Wojtyła i warszawiak Leszek Miller grubo się mylili, skoro nieoficjalny naczelnik państwa polskiego Jarosław Kaczyński i jego akolici uważają najwyraźniej, że Ojciec Święty pieprzył wtedy bez sensu i popychał nas w niewłaściwym kierunku, bo teraz – mimo formalnych zapewnień, że Unii w żadnym wypadku nie opuścimy – stawiają oni polskie członkostwo w tej organizacji na ostrzu noża?

Czy rzeczywiście lepiej jest tańczyć w Toruniu z ojcem Rydzykiem, niż trzymać się wskazań człowieka, który tak bardzo pomógł w uwolnieniu Polski z pęt parakomunistycznych struktur?

Czy premier Mateusz Morawiecki, który zdążył się zdrowo dorobić na nowo formowanym polskim kapitalizmie, zamierza wraz z Kaczyńskim wypaczyć cały sens walki swojego ojca Kornela Morawieckiego, jednego z najodważniejszych opozycjonistów peerelowskiej władzy?

Czy honoraria są dlań ważniejsze od honoru? I czy ma Mateusz świadomość, że można wprawdzie przepisać majątek z jakichś tam względów na żonę, ale Polski przepisać się nie da...

Przez kilkanaście lat fundusze unijne pozwalały na błyskawiczną modernizację zacofanej Rzeczypospolitej. Jednocześnie umacnialiśmy w Polsce ogólnoeuropejskie wzorce prawa i demokracji. Wolność słowa, wolność zgromadzeń,wolność rynku, wewnątrzpaństwowy trójpodział władzy – to wszystko było czymś, cośmy sobie po wyrwaniu się z orbity ZSRR wysoko cenili. Aż dziw zatem bierze, że w ślad za Mieczysławem Foggiem przychodzi dziś gorzko zapytać: co nam zostało z tych lat miłości pierwszej, to znaczy miłości do nowoczesnych uregulowań cywilizowanego świata.

Mało kto pewnie jeszcze pamięta, że jedna z prominentnych przedstawicielek obecnej władzy nazwała flagę europejskiego stowarzyszenia państw – unijną szmatą, druga zaś – w pewnym momencie przestała ją stawiać obok narodowej flagi biało-czerwonej i dopiero po zwróceniu uwagi przez media zdecydowała się na powrót do poprzedniego trybu.

No cóż, pewnie miał rację Tomasz Morus, twierdząc, że dobro doceniamy dopiero wtedy, gdy je tracimy bezpowrotnie. Z kolei syryjski uczony Abu Al Faradż jest zdania, że spośród wszystkich przyczyn wojny na największą pochwałę zasługuje dążenie do obalenia tyranii, pod której ciężarem męczy się i cierpi naród. Co zaś jest tyranią, a co nie jest – to teraz w Polsce temat do dyskusji. Jedni uważają, że tyranią jest odgórne wymuszania kształtu ogórka, inni – że wymuszanie składu najwyższych instancji sądowych.

Euroentuzjastów ich przeciwnicy potrafią złośliwie nazwać „Europejczykami polskiego pochodzenia”. Równie dobrze można by nazywać członków episkopatu – dyktatorami watykańskimi albo zausznikami obcego państwa i w obu określeniach będzie niemało prawdy. No bo czy państwo Watykan nie jest mocarstwem w stosunku do Polski, skoro faktycznie podpisaliśmy z tym państwem swego rodzaju traktat lenny?

Euroopozycjoniści przestrzegają, że daliśmy się wciągnąć w strukturę Stanów Zjednoczonych Europy i nie da się dziś zakrzyknąć: wiwat szlachta, wiwat lud, wiwat wszystkie stany! – bo zdaniem przeciwników Unii mamy do czynienia z jawnym dyktatem stanów silniejszych.

Tymczasem stronnictwa, mieniące się konserwatywnymi, wskazują nam duchowieństwo jako moralny wzór. A w tym momencie pół Polski rży ze śmiechu, widząc, jak obecny papież Franciszek musi nie tylko po ojcowsku upominać, ale najzwyczajniej karać rozpuszczonych jak dziadowski bicz biskupów, bo cała ich zgraja zasłużyła już na miano tych, co widzą jako najlepszy wzór:modlić się pod figurą, a diabła mieć za skórą. I nawet najbardziej krystaliczna woda święcona nie zmyje obrzydliwych grzechów tego jakby wyjętego spod prawa towarzystwa, jakże chętnie pyskującego w wielu wypadkach przeciwko Unii. W którą stronę dadzą się pociągnąć Polacy, przekonamy się już niedługo.

Wróć