Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

O podcieniach, przejściach i udogodnieniach dla pieszych

12-07-2023 21:05 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Obserwując miasta, w tym także w Polsce, wyraźnie widać, że standard zabudowy jest w większości proporcjonalny do zamożności mieszkańców. To frazes, albowiem każdy widzi taką zależność. Chciałbym jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na pewną zależność pomiędzy zamożnością miasta i prestiżem, a jego wydatkami na rzecz mieszkańców.

Wiąże się to nie tylko z bogactwem, ale także – a może przede wszystkim – z troską o ludzi; o komfort ich życia w mieście, ale także o godność miasta. Swoje uwagi zawężę do jednego elementu: przejść i podcieni. Porównajmy na przykład zabudowę rynków staromiejskich na Mazowszu oraz miast Dolnego Śląska. Mazowsze, gdzie tylko „piasek i lasek” zdecydowanie ustępowało bogactwem Dolnemu Śląskowi, gdzie nie tylko żyzne gleby, ale także wszelkiego rodzaju kopaliny. Na Mazowszu nie ma miasta z podcieniami w rynku, jeśli nie liczyć Łomży, formalnie należącej do województwa podlaskiego. W takiej na przykład Jeleniej Górze tamtejszy rynek można obejść podcieniami kamienic dookoła. Mieszczan było stać na to, aby udostępnić część kubatury kamienic na cele publiczne – dla przechodniów, aby nie mokli, lub nie prażyło ich słońce. Warszawa – najbogatsze miasto Mazowsza – była zbyt biedna na taką rozrzutność. Na warszawskim Starym Mieście nie ma ani jednej kamienicy z podcieniami. W czasach Królestwa Kongresowego, gdy pod rządami „ministra finansów” – księcia Druckiego-Lubeckiego wypracowano nadwyżkę dochodów nad wydatkami, wzniesiono kilka gmachów wyposażonych w podcienia. Należy do nich znaczna część corazzianskich budynków na Placu Bankowym, Teatr Wielki, Pałac Staszica, Odwach (Krakowskie Przedmieście 66) i to bodajże wszystko. W latach 1838-1842 w miejscu rozebranego Pałacu Saskiego, moskiewski kupiec Iwan Skwarcow wybudował ogromny budynek z paradnym przejściem w miejscu dawnego Pałacu Saskiego. W podcieniach (arkadach) kamienicy, nazywanej po II wojnie światowej Pałacem Saskim, w 1925 r. urządzono Grób Nieznanego Żołnierza – jedno z najbardziej symbolicznych miejsc naszego państwa. Tylko ta niewielka część wielkiej budowli przetrwała do naszych dni.

W latach międzywojennych podcienia budowano sporadycznie i jednym z nielicznych przykładów jest warszawski „Dom bez Kantów”. Moda na podcienia zapanowała natomiast w czasach powojennych. Polska Ludowa w siermiężnych czasach stalinowskich lubowała się w paradnych podcieniach, czego najlepszym przykładem jest Plac Konstytucji w Warszawie. W czasach Trzeciej RP podcienia stały się zbędnym luksusem i systematycznie są zabudowywane. Na Krakowskim Przedmieściu (róg Królewskiej) znajduje się należący do wojska budynek (proj. B. Pniewskiego) nazywany niekiedy „Domem Kopniętym”, albowiem nie jest w linii ulicznej zabudowy, ale nieco cofnięty i ustawiony pod kątem; jakby go ktoś kopnął. Na parterze tej wojskowej instytucji był niegdyś sklep ze sprzętem gospodarczym, do którego wchodziło się przez podcienia od strony Krakowskiego Przedmieścia. Podcieni dawno już nie ma, a w ich miejscu jest piwiarnia. Podobnie stało się z większością podcieni dawniej rządowych budynków na Kruczej. Gdzie nie spojrzeć, znikają podcienia, lub są grodzone, jak chociażby w corazzianskich pałacach na Placu Bankowym. Innym przykładem jest budynek Metroprojektu (Marszałkowska 77-79), będący obecnie jedną z siedzib Urzędu m. st. Warszawy. Na narożniku z Wilczą był fragment podcieni – jest ściana. Długi budynek po wschodniej stronie Marszałkowskiej, pomiędzy Rysią, a Królewską, miał wygodne szerokie przejścia na Plac Dąbrowskiego – większość zabudowano. Budynek dawnego PKPG przy Placu Trzech Krzyży, miał podcienia, ale obecnie są tam ministerialne biura. Wszystkie te przebudowy i zabudowy realizowane są przy akceptacji specjalistycznych służb miejskich, a jeśli tak nie jest, to tym gorzej dla tych służb.

Moim zdaniem są dwie tego przyczyny; pierwsza to chęć zarobienia na „wygospodarowanej” dodatkowej powierzchni, a druga, to niemożność utrzymania tych miejsc w czystości. Trudno się zresztą dziwić, bo jest to cena, jaką miasto musi zapłacić za zamianę większości publicznych toalet na obiekty gastronomiczne. Wzdłuż paryskiej rue de Rivoli setkami metrów ciągną się podcienia, przy których funkcjonują sklepy, gastronomia i stragany. Okazuje się, że podcienia można utrzymać w czystości i nadać im życie nie niszcząc przy okazji uroku, jaki one dają, nie mówiąc już o osłonie przed deszczem, śniegiem, czy słońcem. Warszawskim, dobrym, ale rzadkim przykładem są podcienia po zachodniej stronie Placu Konstytucji oraz po zachodniej stronie Marszałkowskiej, pomiędzy placami Konstytucji i Zbawiciela, ale czy nie wpadnie komuś do głowy, aby wykorzystać tę przestrzeń, tak, jak zrobiono to z częścią podcieni na Placu Zbawiciela [?].

Nie słyszałem, aby istniał pomysł zamurowania podcieni wokół krakowskich Sukiennic, gdzie przecież można by wygospodarować setki metrów dodatkowej powierzchni handlowej. I to w takim punkcie.

A propos Krakowa. Bywając tam, zainteresowałem się licznymi przebiciami narożników budynków przy ruchliwych skrzyżowaniach. Przebicia te ułatwiają ruch pieszych i zwiększają ich bezpieczeństwo. Jest sprawą oczywistą, że miasto musi zrekompensować właścicielowi budynku fakt naruszenia jego własności. To „oczywista oczywistość”, która służy mieszkańcom i ułatwia im życie. Odnoszę wrażenie , że w Warszawie jest odwrotnie. Prawie od zakończenia wojny, aż do początków XXI w., istniał ciąg pieszy przez Ogród Saski na przedłużeniu Marszałkowskiej w stronę Placu Bankowego. I co? Już go nie ma, albowiem zwrócono następcom prawnym Pałac Zamoyskich, przez którego przybudówkę (dawną bibliotekę) wiódł szlak, uczęszczany przez tysiące ludzi każdego dnia. Zwrócono także mały fragment Ogrodu Saskiego przylegający do pałacu. Koniec! Przejścia nie ma. Przecież można było, m. in. na podstawie specustawy drogowej, wywłaszczyć niewielki fragment – płacąc oczywiście cenę rynkową, ale zapewniając pieszym ciąg komunikacyjny wzdłuż głównej arterii komunikacyjnej stolicy o kierunku północ-południe. Można było powrócić do dawnego przejścia, lub uformować nowy szlak wzdłuż linii tramwajowej i przebity narożnik budynku (tak, jak w Krakowie i innych miastach). Nie zrobiono tego, skazując pieszych na dodatkowe setki metrów przymusowego spaceru.

Na ulicy Długiej, na jej odcinku od stacji metra do ul. Barokowej, jest przewężenie chodnika (po stronie parzystej), gdzie z trudem przeciska się jeden przechodzień. Piesi najczęściej w tym miejscu idą jezdnią. Czy nie można było wykupić kilka metrów kwadratowych parteru (mieści się tam kancelaria notarialna) i stworzyć bezpieczne i wygodne przejście w stronę Starego Miasta? Można by, ale musiało by się chcieć, a z tym jest wielki problem.

Projektując MDM, architekci przecięli ciąg Pięknej i Koszykowej, częściowo także Śniadeckich. Chcąc zachować spójność szlaków komunikacyjnych, na osiach tych ulic zaprojektowano efektowne „bramy”. Na początku zachodniej części Pięknej „brama” znajduje się w kamienicy Marszałkowska 53. Kilka lat temu przejście zamknięto kratą. Otwarta jest tylko w określonych godzinach, chociaż jest to fragment ulicy. Przy prywatyzacji zapomniano o tym nie tylko tu. To powszechna choroba w Warszawie. Inny przykład: ulicę Śniadeckich odgrodzono od Marszałkowskiej efektowną bramą w bryle kamienicy. Wszystko wskazuje na to, że brama ta należy do wspólnoty mieszkaniowej, albowiem stanęły w niej jarmarczne budy. Najwyraźniej służbom miejskim to nie przeszkadza. Stolica państwa powinna mieć wysoki standard; być przykładem dla innych miast. Patrząc jednak na Marszałkowską, np. przy Śniadeckich, lub przy pawilonie Cepelii, trudno uwierzyć, że nie jesteśmy w Bantustanie.

Przyznam, że od kiedy (przełom XX i XXI w.) przy akceptacji specjalistycznych służb miejskich oraz samorządu terytorialnego, który sprzedał fragment ul. Brackiej pod zabudowę komercyjną, nic w Warszawie nie może mnie już zadziwić. Ciąg ulic: Wiejskiej, Brackiej i Zgoda, to fragment prastarego traktu wiodącego niegdyś do grodu w Jazdowie. Ciąg ten skośny do układu ulic Śródmieścia, przetrwał około siedmiuset lat, a w PRL został wpisany do rejestru zabytków (układ urbanistyczny ul. Brackiej). W III RP zjawił się bogaty inwestor, który przekonał decydentów, że w poprzek Brackiej (i na jej jezdni) powinien stanąć wielki, czarny budynek; tak też się stało. Ciekawe czym przekonał specjalistów od ochrony zabytków, architektów i urbanistów, a nawet radę jednej z ówczesnych dzielnic?

Podałem pierwsze lepsze przykłady braku rzeczywistej troski władz publicznych (zarówno samorządowych, jak i rządowych) o niewymierne wartości związane z tradycją miasta, ale także o wygodę mieszkańców. Przytoczone przykłady – moim zdaniem - ilustrują sposób myślenia o mieście oraz o współobywatelach, czyli podatnikach, którzy przecież finansują administrację publiczną. I co z tego?

Wróć