Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Skołowanie Warszawy

14-04-2021 20:11 | Autor: Maciej Petruczenko
Kto ma owce, ten ma co chce – powiadano kiedyś w Bieszczadach, ale znacznie wcześniej do tego samego wniosku doszedł syn angielskiego pastora Samuel Butler (1835-1902), który tak dorobił się na hodowli owiec w Nowej Zelandii, że z nudów przeczytał wiele mądrych książek i opublikował mnóstwo jeszcze mądrzejszych stwierdzeń. Jedno z nich brzmi: głupcy wymyślają modę, a mądrzy muszą się jej trzymać.

Ja akurat epitetu, który został użyty w tym stwierdzeniu, w ogóle nie używam. Wolę darzyć każdego bliźniego szacunkiem, mając świadomość, że jeden może być człowiekiem mądrym, a drugi – po prostu mądrym...inaczej. Zakładam zatem, że nie jakakolwiek zła wola, tylko inny rodzaj mądrości każe racjonalizatorom stołecznego ratusza zwężać kolejne ulice w mieście. O planowanym zwężeniu Marszałkowskiej pisał u nas ostatnio prof. Lech Królikowski, najprawdziwszy ekspert w sprawach warszawskich, inżynier, mający za sobą bogate doświadczenia samorządowe, a jednocześnie baczny obserwator rozwiązań, jakie przyjmuje się w organizmach wielkomiejskich innych krajów. Najdelikatniej mówiąc, owe plany zwężeń nie budzą entuzjazmu Lecha Królikowskiego, który wskazuje na działające w ratuszu lobby pomysłodawców, kierujących się modą niekoniecznie pasującą do obecnych realiów Warszawy. I coś mi się wydaje, że ma rację. Pamiętam bowiem, jak pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku kreatorzy mody narzucili w świecie kobiet konieczność chodzenia w minispódniczkach. Bardzo się to nam, młodym chłopakom, podobało, bo koleżanki wokół nas zaczęły wyglądać nad wyraz seksownie. Tyle że w ślad za modą na minispódniczki owym dyktatorom, kombinującym, w co by tu ubrać „słabą płeć”, przyszło do głowy, by również wierzchni przyodziewek na zimniejsze pory był krótki. Mogło to się wydawać niezłym pomysłem w warunkach klimatu śródziemnomorskiego. W warunkach polskiej zimy wszelako wypadało to uznać za skrajny idiotyzm. Zimą musieliśmy często ratować przed zamarznięciem dziewczyny, które w krótkich płaszczykach wystawały na przystankach autobusowych przy 20 stopniach mrozu...

Oczywiście, automatyczne przeniesienie mody z krajów o odmiennym klimacie i skrajnie różnym stopniu zaawansowania cywilizacyjnego mogło uchodzić za bezsensowne. Sam zaobserwowałem dziesięć lat później, że w warunkach doskonale rozwiniętej komunikacji publicznej w Chicago i Nowym Jorku eleganckie ladies tamtych miast, zdążające rano do biur, nawet przy podobnym mrozie i zaśnieżeniu, jakie panowały w Warszawie, wychodziły z domu w cienkich pończochach i szpilkach, mając raptem krok do metra. My o metrze w stolicy Polski mogliśmy wtedy jedynie pomarzyć. Tramwaje bywały tak zatłoczone, że trzeba było jeździć „na cycku”, a pociągi podmiejskie, dowożące ludzi do pracy w stolicy, obwieszone były „winogronami” pasażerów.

Dziś sytuacja jest już zupełnie inna. Bo chociaż nasz najmądrzejszy w świecie obecny rząd opieprza Unię Europejską jak burą sukę, wciąż mając do niej pretensje, to jednak dzięki Unii radykalnie zmienił się krajobraz Polski, a zwłaszcza Warszawy. Macki metra stopniowo ogarniają całe miasto, w którym już dawno zapomniano o powojennych ruinach i brudzie. Wśród świeżo wzniesionych albo pięknie odrestaurowanych budowli pomykają najnowocześniejsze limuzyny, crossovery, landrovery i kabriolety. I tak się porobiło, że Warszawa stała się jednym z najbardziej zmotoryzowanych miast w Europie. Jakby na przekór temu atoli, władze chcą postawić tamę tej lawinie aut. I znowu popularny stanie się stary jazzowy przebój „Nie dla mnie sznur samochodów”. Tyle że kiedyś chodziło o to, że auta były dla przeciętnego Polaka niedostępne, a teraz ich używanie może okazać się w stolicy bezsensem. Wynika to ze skądinąd słusznego trendu do ograniczenia ruchu pojazdów z silnikami spalinowymi. Tylko że w perspektywie najbliższych lat mamy przejść na samochodową trakcję elektryczną. Czy wtedy zacznie się na powrót zwężone ulice poszerzać?

Mamy wszak nader pouczające doświadczenie, związane ze zlikwidowaniem na początku lat siedemdziesiątych ważnych połączeń szynowych, a potem trolejbusowych. Teraz przemyśliwa się nad tym, jak na przykład przywrócić kolejowy transport osobowy z Konstancinem-Jeziorną. Gorzej byłoby z przywróceniem linii trolejbusowej do Piaseczna, ponieważ tam prawem kaduka pozwolono zabrać należący do miasta teren byłej zajezdni jakimś mnichom, którzy zaraz to opylili. Teraz w tym miejscu dyktuje warunki już nie samorząd, lecz deweloper, który zakupił ów teren. Konstancin zaś może narzekać, że nie doczekała się realizacji planowana już bardzo konkretnie nadwiślańska obwodnica, która miała wieść od Czerniakowa co najmniej do Brześć – w kierunku Góry Kalwarii, a tę miała z kolei połączyć z Piasecznem wygodna dwupasmówka. Ale cóż, dwupasmówki – jak nie było, tak nie ma i dzień w dzień na tym ważnym południowym wylocie z Warszawy tworzą się korki, zaś na istniejącej obecnie, archaicznej, bardzo wąskiej drodze nieustannie dochodzi tam do poważnych wypadków.

W samym centrum stolicy można się łatwo przekonać, do czego może doprowadzić akcja zwężania. Niedawno utkwiłem w korku na ulicy Bitwy Warszawskiej, mającej po trzy pasy ruchu w jednym kierunku. Zdarzył się akurat jakiś wypadek i ruch tam został całkowicie sparaliżowany. Daremnie trąbiły karetki Pogotowia Ratunkowego. Przez długi czas nie było jakiejkolwiek możliwości przejazdu. Na Ursynowie takie nieszczęścia zdarzają się tak samo, ale tylko w uliczkach osiedlowych, poblokowanych parkującymi autami i szlabanami.

Zatem – pamiętajmy, że ograniczanie przestrzeni życiowej na pewno nie wyjdzie nam na dobre. Nawet wtedy, gdy już wszyscy przesiądziemy się na hulajnogi i rowery.

Wróć