Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Świątek daje początek

01-06-2022 21:34 | Autor: Maciej Petruczenko
W latach dwudziestych ubiegłego wieku wzorem kobiety nowoczesnej była zdobywczyni pierwszego złotego medalu olimpijskiego dla Polski – Halina Konopacka (Matuszewska). Nie tylko dlatego, że na igrzyskach 1928 w Amsterdamie najdalej rzuciła dyskiem. W tamtych czasach już sam fakt uprawiania sportu przez kobiety wzbudzał niechęć, niesmak, a czasem nawet zgorszenie konserwatystów. Pewien biskup w Białymstoku zabronił katoliczkom w swoim stadzie uprawiania lekkoatletyki, bo wiązało się to z koniecznością paradowania w krótkich majtkach. Konopacka nie wstydziła się paradować w szortach, ale dla dodania sobie elegancji zakładała zawsze na głowę gustowny berecik w czerwonym kolorze (tak jak zimą czerwony sweterek na stoku narciarskim) i z tego powodu była nazywana Czerbietą.

Piękna Halina o posągowej sylwetce (181 cm wzrostu) była w Warszawie jedną z pierwszy pań zasiadających za kierownicą samochodu i jak na kobietę z wyższych sfer, aż za dużo interesowała się polityką. Odnosząc to wszystko do naszych czasów, wypada zapytać, czy którakolwiek z polskich sportsmenek obecnej doby stanowi wzór godny naśladowania – jaki przed laty stanowiła Halina? Nietrudno zgadnąć, że takim wzorem jest warszawianka epoki Internetu – Iga Świątek (widoczna na rysunku). Ta 21-letnia panna ma wdzięk, urodę i pieniądze (ponad 10 mln dolarów zarobionych na korcie tenisowym). Przede wszystkim jednak ma rozum w głowie i dlatego zachowuje się z sensem i wypowiada się z sensem. Od naszych przedstawicieli władzy różni się tym, że nie plecie głupstw i nie wyciąga ręki po państwowe złotówki ani ich nie marnuje, jak to potrafią robić z wielkim upodobaniem i całkowitą bezkarnością pan premier Mateusz Morawiecki albo były szef Ministerstwa Obrony Narodowej Antoni Macierewicz.

Co tu dużo mówić, Iga już teraz stała się narodowym świątkiem i żaden ksiądz nie zbierze dziś przed ołtarzem tylu wpatrzonych weń Polaków, ilu gromadzi się, by oglądać w telewizji lub Internecie mecze tenisistki będącej już o krok od powtórnego zwycięstwa w turnieju wielkoszlemowym na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu. Co ciekawe – jeśli Iga znów wygra i zyska naprawdę ogólnoświatowy poklask, wcale na jej cześć nie zagrają hymnu narodowego, który bywa grany przy byle jakim meczu reprezentacji piłkarskiej albo nawet walce trzeciorzędnego boksera. Gdy w 1928 w Amsterdamie zagrano Konopackiej Mazurka Dąbrowskiego, melodia ta debiutowała jako hymn narodowy. I z uwagi na rangę igrzysk olimpijskich, przesyconych duchem fair play, było to właściwe posunięcie, podkreślające rangę sukcesu.

W wypadku Igi Mazurek mógł być zagrany już na ubiegłorocznych igrzyskach w Tokio i chyba na to liczyła, lecz jak na złość – miała akurat wtedy dołek formy i zamiast łez radości z oczu popłynęły łzy rozpaczy. Tym bardziej można teraz docenić jej wprost niewiarygodną serię 33 kolejnych zwycięstw, która zapewne się jeszcze w Paryżu powiększy.

Na marginesie osiągnięć Igi nasuwa mi się refleksja na temat warszawskiego sportu w ogóle, a tenisa w szczególności. Ten ostatni radzi sobie stosunkowo dobrze, chociaż trzeba ze smutkiem stwierdzić, że jest to dyscyplina niedostępna dla chłopców i dziewcząt z niezamożnych rodzin. Zawsze przywołuję przykład amerykańskich sióstr Venus i Sereny Williams, które mogły zacząć grać w tenisa tylko dlatego, że dobrzy ludzie powołali fundację olimpijską, finansującą treningi dzieciarni, której inaczej nie stać byłoby na rakiety, piłki, trenera i kort.

Powiew kapitalizmu w naszym kraju sprawił w pewnym momencie , że w Warszawie, na kortach Legii, Warszawianki, a także ursynowskiego Tie-Breaka pojawiły się całkiem dobrze obsadzone międzynarodowe turnieje tenisowe, na które wykładali pieniądze między innymi dwaj przedsiębiorczy biznesmeni z Ukrainy. Pamiętam kobiecy J&S Cup na Warszawiance, w którym występowała sama Venus Williams, pokonując chociażby 15-letnią Ulę Radwańską. Jej dużo sławniejsza siostra Agnieszka stawiała pierwsze kroki w turniejach międzynarodowych, grając na kortach Tie-Breaka.

Tyle że sport nie samym tenisem stoi. I oto zamieszkał na Ursynowie czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym Robert Korzeniowski, który prowadzi przyciągający coraz więcej chętnych do trenowania w jego lekkoatletycznym klubie – RK Athletics. No cóż chętni do uprawiania lekkoatletyki są. W RK Athletics nie brakuje również trenerów (zatrudnił się tam choćby nasz do niedawna czołowy maratończyk Grzegorz Gajdus), tylko że wobec braku odpowiednich obiektów trenować nie ma za bardzo gdzie. Korzeniowski dwoi się i troi, żeby znaleźć wolne miejsca i wolne terminy nawet na bardzo skromnych obiektach tartanowych, tylko że tych obiektów jest w Warszawie stanowczo za mało. A już największym skandalem jest to, że przez lata miasto utrzymywało w stanie rujnacji Skry, która kiedyś była Mekką lekkoatletów całej Polski. Dobrze, że się tam wreszcie zabrano do modernizacji obiektów bocznych, ale nowy stadion główny za szybko nie powstanie, więc na razie kto tylko chce, trenuje na dobrze utrzymanym tartanie boiska głównego, odgrodzonego wysoką siatka zabezpieczającą od kompletnie zniszczonych trybun.

Kiedyś pochodząca z Ursynowa znakomita siatkarka Katarzyna Skowrońska występowała w drużynie Skry. Teraz jednak na pewno nie chciałaby nawet zajrzeć na chwilę do zapuszczonych obiektów, budzących grozę. Co gorsza, choć władze Warszawy zabrały się energicznie do generalnego poprawienia infrastruktury przy Wawelskiej, to trudno przewidzieć, kiedy może powstać nowy stadion. Nic dziwnego, że ze Skry uciekła nie tylko nasza trzykrotna mistrzyni olimpijska w rzucie młotem Anita Włodarczyk, lecz również będąca wprost nadzwyczajnym talentem w sprincie i płotkach Pia Skrzyszowska, która we wtorek w Ostrawie stoczyła wyrównany pojedynek z mistrzynią olimpijską na 100 metrów przez płotki Jasmine Camacho-Quinn z Portoryko. Wszystko wskazuje na to, że chyżonoga Pia będzie – obok Igi Świątek – sportową wizytówką Warszawy. Iga potrzebuje trawiastego kortu przed Wimbledonem, Pia – dobrego tartanu, który ma na szczęście na AWF. I tylko zapłakać można, że stadionu z prawdziwego zdarzenia wciąż nie ma na Ursynowie, na skutek czego cierpią i piłkarze, i lekkoatleci.

Wróć