Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Sztuka narodowego pojednania

21-09-2022 21:44 | Autor: Maciej Petruczenko
Jeśli Stadion Narodowy w Warszawie został zbudowany w jakimś ważnym celu, to dopiero teraz mogliśmy się przekonać, że temu celowi rzeczywiście posłużył. Mam na myśli demonstrację jedności pokojowo nastawionych narodów, jaką było spotkanie dwu supergwiazdorów piłki nożnej: Polaka Roberta Lewandowskiego i Ukraińca Andrija Szewczenki. Laureat plebiscytu FIFA na najlepszego piłkarza świata spotkał się z dawnym zdobywcą Złotej Piłki, by w serdecznym uścisku na samym środku Narodowego zaświadczyć, że obaj protestują przeciwko rosyjskiej napaści na Ukrainę. Dziękujący w tym momencie wszystkim Polakom za serce okazywane dziś Ukraińcom Szewczenko przekazał Lewandowskiemu swoją żółto-niebieską opaskę kapitana reprezentacji kraju. „Lewy” i tak demonstrował już na boisku swoje poparcie dla atakowanych Ukraińców, tak samo jak robi to nasza druga gwiazda, liderka światowego rankingu tenisistek (WTA) Iga Świątek. Przyjmując opaskę od Szewczenki, Robert tylko potwierdził, że w ocenie konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą jest po stronie broniącej niepodległego bytu Ukrainy. W moim odczuciu żaden z naszych polityków nie byłby w stanie tak dobitnie wyrazić poparcia biało-czerwonych dla żółto-niebieskich – jak właśnie Robert i Iga. I to bez nadużywania wielkich słów.

Oczywiście, w jego wypadku od razu odezwało się mnóstwo polskich szowinistów, którzy próbują zarzucić Lewemu, że na zbliżających się mistrzostwach świata w Katarze zdeprecjonuje nasze narodowe barwy ewentualnym założeniem żółto-niebieskiej opaski, choć Robert bynajmniej nie ogłosił, co z nieoczekiwanym prezentem zrobi. Zapiekli szowiniści zdążyli już pewnie zapomnieć, jak piękne owoce przyniosła polsko-ukraińska inicjatywa, w następstwie której w dwu sąsiadujących krajach przeprowadzono w 2012 piłkarskie mistrzostwa Europy, a po nich pozostał nam nie tylko Narodowy, lecz również kilka innych nowoczesnych stadionów, wykorzystywanych do rozgrywania meczów ligowych.

Tamte mistrzostwa, tak samo jak wyreżyserowany z ogromnym wyczuciem przez Jerzego Hoffmanna film „Ogniem i mieczem”, dobrze posłużyły załagodzeniu dawnego konfliktu polsko-ukraińskiego, który tak naprawdę ciągnął się przez co najmniej kilka stuleci. Najpierw chodziło o kozackie bunty przeciwko naszym szlacheckim wielmożom, o sprzeciwianie się utrzymywaniu podległego Rzeczypospolitej chłopstwa w stanie praktycznie niewolniczym. W XX wieku, gdy padało imperium carskie, a Polska odzyskiwała niepodległość, obejmując też część swoich dawnych terenów kresowych, dochodziło do starć z Ukraińcami, w szczególności o Lwów. Zaogniło to trwający od wieków konflikt.

Przywódcy będącego spadkobiercą carskiej Rosji – ZSRR – stworzyli ze wschodniej części Ukrainy odrębną republikę (później, podobnie jak Białoruska SRR, mającą prawo do osobnego członkostwa w ONZ). Dlatego pragnący zostać współczesnym carem Władymir Putin stara się poniżyć Ukraińców, dowodząc, że dopiero ZSRR dał im szansę zaistnienia jako jeszcze nie w pełni niepodległy, ale jednak osobny naród. W tle tego putinowskiego wywodu pozostaje przypomnienie, iż w okresie II Rzeczypospolitej Ukraińcy byli w ogromnym stopniu postponowani przez – jak to oni sami mówili – „polskich panów”. Ja akurat, choć mimo charakterystycznego brzmienia nazwiska pochodzę z rodziny w Międzyrzecu Podlaskim, w której nigdy nie zaistniał ukraiński ślad, a nasza katolicka ciągłość została zarejestrowana już w XIV wieku – przy pierwszym spotkaniu z przedstawicielem narodu ukraińskiego (za komuny) zostałem powitany ironicznym określeniem: „O, Polski Pan!”

No cóż, my – Polacy – gubimy się w odnajdowaniu śladów powstawania odrębności naszego narodu. Dzisiejsi Ukraińcy tym bardziej, bo na ich dzisiejszym terenie, w czarnomorskim zlewisku Dniepru, Dniestru, Bohu i Dońca panoszyli się Scytowie, Sarmaci, Goci, Hunowie, Awarowie, Madziarzy, Pieczyngowie i inni. Zaczątkiem dzisiejszej kultury cywilizacyjnej na tych ziemiach stały się dopiero Ruś Nowogrodzka i Ruś Kijowska. Współcześni Ukraińcy mogą tylko smętnie wspominać, jak gnębili ich na zmianę Moskale, Polacy, Litwini, Turcy... Dziś zwierzchnik Cerkwi polskiej – przez dziesiątki lat uwikłany we współpracę z komunistami rosyjskimi metropolita Sawa wypomina nam, że Mieszko I najpierw przyjął chrześcijaństwo w obrządku wschodnim. Na dodatek Sawa przeciwstawia się odrębności Cerkwi ukraińskiej, odcinającej się od Moskwy. Pewnie chciałby, żeby słowo Polska było pisane cyrylicą, ale na styku polsko-ukraińskim akurat wszystko zmierza dziś w kierunku ostatecznego pojednania obu narodów, które nawzajem wyrządziły sobie tyle krzywd. Rzecz jasna, dokonana przez Ukraińców rzeź wołyńska wciąż pozostaje całkiem świeżo w naszej pamięci, tym bardziej, że okrucieństwo tamtej akcji zostało wedle historycznych realiów sfilmowane i wciąż budzi w kinach grozę.

Tylko że młode pokolenie Polaków, w tym Iga Świątek i Robert Lewandowski, dostrzega w dzisiejszych Ukraińcach już bardzo bliski nam kulturowo naród, a nie dawnych morderców z UPA. Jeśli chodzi o mnie, od momentu gdy w lutym Rosjanie zaczęli wojnę z Ukrainą na całego, zdążyłem już przechować w swoim domu ponad trzydzieścioro ukraińskich uchodźców, w większości kobiety z dziećmi. Świetnie wykształcone, mówiące po ukraińsku, rosyjsku i angielsku, całkowicie wyzbyte tak nas kiedyś rażącej sowieckiej mentalności. Pasujące jak ulał do kultury Zachodu. Nic dziwnego, że – jak mi one meldują poprzez media społecznościowe – w dalszym etapie emigracji świetnie dają sobie radę – w Czechach, Niemczech, Austrii, Islandii (!!!), Stanach Zjednoczonych, Kanadzie...

Trzy dekady niepodległego państwa radykalnie zmieniły naród ukraiński, choć dopiero teraz wyzwala się on z pęt pokomunistycznych cwaniaków. Nie bez przykrości stwierdzam natomiast, że aż w takim stopniu nie zmieniły one narodu polskiego, który nadal pozwala, by wodzili go za nos polityczni, a po części również religijni hochsztaplerzy...

Wróć