Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawa – miasto niechciane...

04-08-2021 21:13 | Autor: Maciej Petruczenko
Dawna potęga sportowa, jaką była stolica Polski, dziś jest w skali krajowej kopciuszkiem, którego wizerunek tylko po części próbują ratować piłkarze Legii i siatkarze Vervy Orlen Paliwa. Jak na złość, naszej męskiej reprezentacji olimpijskiej w siatkówce nie poszło na igrzyskach w Tokio i wychowany w ursynowskim Metrze, a teraz grający na co dzień w Vervie Piotr Nowakowski nie przywiezie z Japonii medalu. Za to już z trzecim złotym trofeum olimpijskim powróci zwyciężczyni rzutu młotem, niezrównana Anita Włodarczyk, od wielu lat warszawianka, od niedawna jednak nie zaliczana do sportu stołecznego, ponieważ z dogorywającej na ruinie stadionu przy Wawelskiej Skry przeniosła się do świetnie zaopatrzonego finansowo i infrastrukturalnie AZS AWF Katowice. Została też twarzą znakomitego Stadionu Śląskiego, w tej chwili jednego z najlepszych na polu lekkoatletycznym obiektów na świecie. Anita wciąż ma swój dom w stolicy, ale nie może być kolejny raz kandydatką na najlepszego sportowca naszego miasta ze wspomnianych już względów. Nie pogratuluje jej też tokijskiego sukcesu prezydent Rafał Trzaskowski, chociaż na dobrą sprawę mógłby to mimo wszystko uczynić.

W tym numerze „Passy„ o fatalnych warunkach do trenowania lekkoatletyki w Warszawie pisze nasz sąsiad z Ursynowa. Ja akurat po raz nie wiadomo który wypominam decydentom z lat przeszłych, że utopili kupę kasy w Stadionie Narodowym, na którym sport wyczynowy w skali roku prawie wcale nie gości, a który mógłby być Mekką lekkoatletów, gdyby minister Mirosław Drzewiecki nie kazał go kiedyś zbudować jako specjalistyczny obiekt piłkarski (bez bieżni), z którego na co dzień taki pożytek, że pochodzący z Kresów obywatele Rzeczypospolitej powiedzieliby: „ni psam, ni nam”. Bo przecież Legia nie rozgrywa na Narodowym swoich meczów ligowych i pucharowych, chociaż mogłaby brać przykład z Bayernu i TSV Monachium, dzielących się po bratersku Allianz Areną i zapewniających jej byt od strony ekonomicznej. Jest to swoisty paradoks i przykład skrajnej niegospodarności. Po prostu marnuje się nowoczesny obiekt będący własnością państwa, a tymczasem samorząd warszawski postawił niemal tuż obok zbliżonej wielkości piłkarską arenę, której jest właścicielem, ale ta arena służy tylko jednej prywatnej spółce – czyli piłkarskiej Legii.

Rada Warszawy, w której latami splatały się najróżniejsze partykularne interesy, doprowadziła do rozpieprzenia sportu stołecznego i jego bazy, a do tej niszczycielskiej działalności w stolicy dołączyło się jeszcze państwo, zamknęło bowiem kompleks Gwardii przy Racławickiej, który – jak to ktoś pokazał ostatnio z lotu ptaka (a raczej drona) – cały zarósł dziką trawą i leży odłogiem. Nie ma już stadionu Warszawianki i nie ma takiego obiektu na Ursynowie. Ba, trudno byłoby teraz znaleźć miejsce na jego wybudowanie.

Kiedyś sądziłem, że stadion powstanie pod Lasem Kabackim, gdzie jest wprost idealne miejsce na taką inwestycję z uwagi na dojazd metrem i położenie w zieleni. Tymczasem nie bardzo wiadomo, co naprawdę chce z tym terenem uczynić miasto – o czym pisze w swoim felietonie Tadeusz Porębski, ostrzegając, żeby przypadkiem nie wkroczyli tam z zabudową mieszkaniową, biurową lub handlową łakomi na grosz deweloperzy.

Wiem, że sytuacja finansowa warszawskiego samorządu staje się coraz trudniejsza, ponieważ rząd robi, co tylko może, żeby władzę stołeczną zdusić do cna, niezadowolony z jej politycznego profilu. I pewnie niewiele tu pomoże najświeższy wyrok sądu, nakazujący, by państwo oddało z powrotem pod zarząd miasta ursynowski Szpital Południowy, zbudowany lokalnym nakładem finansowym i arcypotrzebny społeczności warszawskiej. Orzeczenie pierwszej instancji niewiele załatwia, bo dalsze postępowanie może się ciągnąć w nieskończoność, podczas gdy ta placówka obrasta w długi, pozbawiona pacjentów. A w końcu nikt nie dojdzie, z czyjej winy doszło do zadłużenia.

Obecnie sytuacja w naszym wymiarze sprawiedliwości jest taka, że władza wykonawcza depcze aparat sądowy i całkowicie lekceważy instancje Unii Europejskiej. I można powiedzieć, że dżentelmen zwany Naczelnikiem Polski pluje w twarz swemu śp. bratu, który jeszcze jako prezydent RP podpisał odpowiednie zobowiązania traktatowe, teraz kompletnie ignorowane przez nasz rząd. Na domiar złego pani marszałek Sejmu daje publiczności do zrozumienia, że Unia to nie Polska. Zamiast światowego rozgarnięcia proponuje nam się dziś w Polsce parafiańszczyznę. I nawet Wielkiego Brata za Atlantykiem polski rząd przestał już kochać miłością pierwszą. Niektórzy mówią, że wziął po prostu na przeczekanie (prezydentury Joe Bidena), tęskniąc za jego poprzednikiem Donaldem Trumpem, facetem, który tak się zirytował po przegraniu wyborów, że sprowokował tłum swoich zwolenników do ataku na Kapitol, podczas obrad obu izb Kongresu.

Piszę te gorzkie słowa w dniach, w których wciąż jeszcze obchodzimy 77. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. W referatach obecnych władców Polski urasta ono do rangi wyznacznika naszego dzisiejszego statusu państwowego. No cóż, łatwo jest chwalić odwagę i poświęcenie powstańców w oficjalnych wystąpieniach. Dużo trudniej stworzyć garstce jeszcze żyjących bohaterów godziwe warunki życia. Bo ważniejsze jest podniesienie uposażeń poselskich i ministerialnych albo dofinansowanie tatki Rydzyka lub znanego mistrza w wyłudzaniu pieniędzy – Ryszarda Czarneckiego, z którego cała Polska teraz kpi, pytając, czy również na igrzyska w Tokio pojechał starym kabrioletem i rozliczy z tego tytułu koszty podróży...

Wróć