Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wyśpiewała nam wszystko!

17-04-2019 22:31 | Autor: Maciej Petruczenko
Wielkanocna spowiedź Pati Cze przed konfesjonałem „Passy”.

MACIEJ PETRUCZENKO: Z warszawskiego punktu widzenia reprezentuje pani stuprocentowo południowy typ kobiety, prowadząc przy ul. Hirszfelda na Ursynowie szkołę muzyki rozrywkowej Muzofilia i mieszkając w lesznowolskim Mysiadle, o rzut beretem poza granicę dzielnicy Ursynów... Czy wszystko w pani życiu odbywa się pod hasłem: Go south...?

PATRYCJA KAWĘCKA-CZERSKA: Tak naprawdę to jestem rodowitą radomianką, w Radomiu ukończyłam szkołę podstawową i liceum ogólnokształcące i tam też zaczynałam pracę zawodową w Zespole Szkół Muzycznych im. Oskara Kolberga. Ale skoro Radom jest na południe od Warszawy, to można mnie i pod tym względem uznać za kobietę południa.

Radom bardzo się zbliżył do Warszawy poprzez drogę ekspresową E-77, a na dodatek zafundował sobie lotnisko, więc nie jest gorszy niż Warszawa...

Ale w Warszawie jest mi wygodniej pracować, a Ursynów to akurat bardzo dobre miejsce do znajdowania uczniów mojej szkoły

Jeszcze za komuny sławny krytyk muzyczny Jerzy Waldorff nazywał ówczesną młodzież pokoleniem głuchych, wydaje się jednak, że jeśli chodzi o umuzykalnienie, to nic się w polskiej szkole do dzisiaj na korzyść nie zmieniło...

W szkołach publicznych umuzykalnienia praktycznie nie ma. Na szczeblu podstawówek w programie klas 1-6 jest jedna godzina muzyki tygodniowo. Dzieci nie widzą sensu w prowadzeniu takich sporadycznych lekcji, nie interesują się tymi zajęciami i pytają często: a po co nam nuty? Ale to kwestia samego systemu kształcenia, o którym można by długo dyskutować. Nie chcę się zresztą skupiać na narzekaniu, skoro moim zawodowym zadaniem jest propagowanie muzyki.

Domyślam się, że dzieci pozostają w przekonaniu, że jeśli nie mają muzycznego talentu, to się np. nie nauczą śpiewać...

Większość rodziców i dzieci rzeczywiście tak sądzi, uważając, że skoro ich Bozia nie obdarowała talentem, to nie ma co się zabierać do śpiewania. A to do końca nie jest tak, bo jeśli się zacznie kształcić głos bardzo wcześnie, to można wiele osiągnąć. Tylko że nauka jest potrzebna. Gdy mój synek napisze źle jakąś literkę, zwracam mu na to uwagę i proszę, żeby poprawił. Tymczasem podczas lekcji muzyki nieczysto zaśpiewanego dźwięku nie próbuje się poprawić. Na skutek tego coraz trudniej nauczyć się czystego śpiewania.

Ale czy ktoś bez talentu muzycznego jest w stanie czysto zaśpiewać?

Prowadzę akurat szkolenia dla firm w ramach programu Rock Your Business. Jest to innowacyjna formuła w Europie środkowo-wschodniej, polegająca na warsztatach chóralnych firm. Przeprowadziliśmy kilkadziesiąt takich szkoleń. Ostatnio mieliśmy szkolenie dla firmy farmaceutycznej na Malcie. O dziwo, już po trzech godzinach byli w stanie zaśpiewać na trzy głosy „Take a Chance” z repertuaru zespołu ABBA. Bo tak naprawdę ludzie lubią śpiewać. Oczywiście, w chórze ci gorzej śpiewający mogą się niejako ukryć.

A czy dziecko będące samorodnym talentem może wygrać jakiś telewizyjny konkurs wokalny?

Teraz nie ma tak, że konkursy wygrywają samorodne talenty. Zwycięzcami zostają dzieci wyszkolone muzycznie.

A te dzieci zmusza się często do obowiązkowego zaśpiewania przebojów anglojęzycznych z lepszą lub gorszą muzyką, ale z tekstami wprost beznadziejnymi w porównaniu z tym, co tworzą polscy autorzy...

To fakt, ale formaty importowanych programów wymagają, by śpiewano utwory, na których zależy właścicielom tych formatów. Stąd wyznacza się odpowiednie proporcje utworów rodzimych i zagranicznych. To samo obserwujemy zresztą również na antenach radiowych. W godzinach największej słuchalności nadaje się akurat te piosenki, do których ma się prawa. Stacje radiowe nadają piosenki zachodnie, ponieważ mają z tego profity pozwalające się utrzymać.

No cóż, wolny rynek jest nieubłagany, więc musieliśmy pogodzić się nawet z tym, że prawa do naszego patriotycznego utworu z okresu drugiej wojny światowej – „Czerwone maki na Monte Cassino” – znalazły się w rękach niemieckich...

Na szczęście w roku 2015 porozumienie naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z Ministerstwem Kultury Bawarii sprawiło, że strona polska odzyskała te prawa. A wracając do kwestii śpiewania po angielsku, trzeba zwrócić uwagę, że teraz na rynku muzycznym decydującą role odgrywają internetowe media, chociażby YouTube. To one generują popularność, napędzają pieniądze i trzeba się do tego dostosować. Jeden na milion wypłynie na arenie międzynarodowej jako wielki artysta śpiewający w języku polskim.

Od razu przypomniała mi pani, że sławny skamandryta Kazimierz Wierzyński zdobył w 1928 złoty medal olimpijski w konkursie poezji za tomik wierszy poddanych ocenie jury, tylko że w tłumaczeniu na niemiecki. Zostawmy jednak poezję i pomówmy o prowadzonej przez panią Muzofilii...

Zdecydowałam się założyć tę szkołę, mając świadomość, że w Warszawie mamy głównie placówki klasycznej edukacji muzycznej, a brakuje szkół muzyki rozrywkowej sensu stricto, np. musicalowej, więc chciałam poniekąd wypełnić tę lukę. W skali miasta mamy raptem szkołę im. Krzysztofa Komedy na Woli przy Olbrachta, Policealne Studium Jazzu im. Henryka Majewskiego przy Połczyńskiej i Szkołę Rocka na Pradze. Edukacja klasyczna sprawia, że dzieci faktycznie potrafią zagrać tylko z nut. Ma to oczywiście swoje zalety, bo niezależnie od tego, czy dziecko będzie w przyszłości muzykowało, czy nie, wyrasta nam kulturalny człowiek, który będzie chadzał do filharmonii i opery. Ale to klasyczne kształcenie nie załatwia wszystkiego.

Żeby zatem pójść krok dalej, trzeba za edukację zapłacić...

Panuje u nas przyzwyczajenie, że edukacja jest bezpłatna, ale jeśli rodzice chcą, żeby dziecko osiągnęło coś więcej, to muszą zdecydować się na naukę prywatną. W niedalekiej perspektywie mamy wszakże otwarcie głównego Domu Kultury na Ursynowie i tam, moim zdaniem, mogłaby funkcjonować szkółka kształcąca w zakresie muzyki rozrywkowej. W tej dzielnicy nie brakuje zresztą muzyków, będących mistrzami w tej dziedzinie – jak choćby doktor sztuk muzycznych Krzysztof Herdzin, pianista, kompozytor aranżer, grający między innymi utwory Fryderyka Chopina w jazzowej transpozycji. To właśnie za pośrednictwem Herdzina nawiązałam swego czasu kontakt z Wojciechem Młynarskim, poszukując kogoś, kto zgodzi się stworzyć polską wersję dwu tekstów piosenek, napisanych przeze mnie po angielsku. Już pierwszy tekst Młynarskiemu się spodobał i w rezultacie pan Wojciech sporządził polskie tłumaczenie dwu moich utworów. Jeden z nich pt. „W błękit świat zmieniasz mi” umieściłam na mojej płycie.

Wspomniała pani o swoim udziale w zainicjowanej przez szkockiego artystę Briana Allana akcji Rock Your Business, w której zbiorowe śpiewanie buduje znakomicie ducha zespołu, team spirit, pomagając tym sposobem w wykonywaniu korporacyjnych zadań, między innymi w zatrudniającej i mnie wielkiej firmie Ringier Axel Springer Polska...

Nie ukrywam, że spontaniczne tworzenie chórów pracowniczych to wyjątkowo miłe zajęcie. Ucząc ludzi śpiewać, dajemy im dużo radości, bo większość z nich przekonuje się, iż są w stanie przemienić się nagle w wokalistów-amatorów. Tym bardziej się cieszę, że byłam pierwszą osobą zaproszoną do tego wspaniałego projektu.

A jaki rodzaj muzyki akurat pani lubi najbardziej i których kompozytorów pani preferuje?

Jeśli chodzi o klasykę, to cenię Jana Sebastiana Bacha, Sergiusza Rachmaninowa, Sergiusza Prokofiewa, Johannesa Brahmsa, Karola Szymanowskiego. Spośród muzyków współczesnych lubię słuchać jak gra amerykański pianista jazzowy Chick Corea, podoba mi się twórczość Grzegorza Piotrowskiego, Zbigniewa Preisnera, a także zmarłego w 1983 laureata Oscara Bronisława Kapera.

Szczególnie lubiana przez panią piosenka w wykonaniu innego artysty...

Jest takich piosenek niemało, ale pamiętam, że już jako dziecko byłam zafascynowana kunsztem Edyty Geppert, a zwłaszcza wykonaniem przez nią utworu „Och życie, kocham cię nad życie” ze słowami Wojciecha Młynarskiego.

Zapytam zatem podstępnie, co pani sądzi o święcącym triumfy wśród ludu pracującego Rzeczypospolitej disco polo?

Może dyplomatycznie odpowiem, że od kiedy istnieje muzyka, zawsze mieliśmy jej użytkową odmianę dla ludu, mającą rozbawić towarzystwo. Nie jestem jednak za rozpowszechnianiem disco polo w radiu i telewizji, które powinny promować muzykę artystyczną, uszlachetniającą społeczeństwo. Niemniej, zdaję sobie sprawę, że za tym pierwszym rodzajem muzyki przepadają małe dzieci oraz osoby bez jakiejkolwiek edukacji muzycznej. Disco polo jest jak tanie wino, z którego obecnością na rynku trzeba się pogodzić.

Czy pani mąż również wywodzi się z kręgu muzyki?

On akurat nie i całe szczęście, bo ktoś musi myśleć o sprawach przyziemnych. Mąż zajmuje się akurat ubezpieczeniami, ale kocha muzykę, jest najprawdziwszym melomanem. Za to dwójka naszych dzieci kształci się muzycznie. Ośmioletni synek i pięcioletnia córeczka uczą się grać na pianinie. On jest nawet frontmanem uroczego zespołu maluchów.

Ima się pani najróżniejszych zajęć na niwie kultury, będąc jednak poza wszystkim pedagogiem. Czy poparła pani zatem od początku strajk nauczycieli?

Pyta pan nauczycielkę! (śmiech...). Oczywiście, że popieram, pomimo że pracuję głównie w sektorze prywatnym i powód strajku mnie jakoby nie dotyczy. Uważam, że czas na zmianę sytuacji, że nauczyciele to jedna z najgorzej opłacanych grup zawodowych. Ostatnio słyszałam argument, że zawsze tak było i nikt się nie buntował. Przecież jak się podpisuje umowę o pracę, to wiadomo, że nauczyciel kokosów nie zarabia itd. itd. ...

A ja mam takie podejście, że dzięki zmianom myślenia i tego, że ktoś potrafił kiedyś powiedzieć dość, ja jako kobieta mam prawo do edukacji, mam prawa wyborcze i jestem równoprawną obywatelką Państwa oraz członkiem rodziny. Nie zawsze tak było i cieszę się, że ktoś kiedyś owe „dość” powiedział.

Uważam, że zawód nauczyciela jest zawodem misyjnym. Ale powinien być godnie opłacany, bo teraz pensje mają z godnym życiem mało wspólnego. Nie przekonują mnie argumenty o dwóch miesiącach wakacji, bo tak naprawdę to jest 6 tygodni. Czyli tydzień dłużej niż w kodeksie pracy dla zwykłego pracownika. Do końca czerwca są rady pedagogiczne, wypełnianie katalogów ocen, klasyfikacje itd. – a od połowy sierpnia wraca się do szkoły, na ustawianie planu, dyżury. Nie są to pełnowymiarowe godziny, ale jak widać z wypowiedzi, mało kto wie, że pensja wakacyjna nauczyciela jest niższa od tej w roku szkolnym.

Mogłabym napisać pracę licencjacką z argumentacji za tą podwyżką. Stron w tym wywiadzie by nie starczyło! (śmiech).

Przechodząc zaś do sedna, uważam otóż, że jak wszędzie, mamy ludzi w swoim fachu lepszych i gorszych. Chciałabym, aby nauczyciele dostali tę, tak naprawdę niedużą podwyżkę, patrząc na rynek pracy i płacy. Szanuję i podziwiam ludzi, którzy kształcą moje dzieci i nie tylko moje. To wielka odpowiedzialność i duży trud. Chciałabym, aby byli szczęśliwi z wykonywanego zawodu oraz żeby byli godnie za to wynagradzani.

W takim razie redakcja „Passy” życzy z okazji Świąt Wielkanocnych, żeby nie musiała się pani utrzymywać z nauczycielskiej pensji.

Wróć