Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dlaczego większość obywateli Mokotowa nie ma własnej reprezentacji w samorządzie?

08-05-2024 22:44 | Autor: Andrzej Rogiński
Do Sejmiku Województwa Mazowieckiego z okręgu wyborczego, obejmującego Mokotów, Ochotę, Śródmieście, Ursynów i Wilanów, wybrano 5 osób wyłącznie z list partyjnych komitetów wyborczych. Na tak rozległym obszarze, mającym piątą część mieszkańców województwa, trudno sobie wyobrazić obywatelską organizację lokalną, która utworzyłaby komitet wyborczy.

Obszar Mokotowa stanowił okręg wyborczy nr 3 do Rady Warszawy. Przewidziane 7 mandatów objęły trzy partyjne komitety wyborcze: Koalicja Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość oraz Lewica. Skoro członkowie partii w skali kraju nie przekraczają jednego procenta głosujących, a na Mokotowie wspomniane wyżej obozy zrzeszają może promil obywateli, to znaczy, że przytłaczająca większość mokotowian nie ma swojego przedstawiciela w Radzie Warszawy. W nowym składzie Rady Warszawy znalazło się 37 radnych Koalicji Obywatelskiej, 15 radnych Prawa i Sprawiedliwości, 8 radnych Lewicy, która wchłonęła ruchy miejskie. Wśród 60 radnych Warszawy nie ma nikogo spoza list partyjnych.

W wyborach do Rady Dzielnicy Mokotów zgłosiło się 6 komitetów wyborczych, w tym 4 partyjne. System liczenia metodą D’Hondta przydzielił Koalicji Obywatelskiej 15 mandatów, po 5 Prawu i Sprawiedliwości oraz Lewicy. Łącznie te trzy ugrupowania pozyskały głosy 83,62 % głosów. Oznacza to, że 4 mandaty zostały „zawłaszczone” kosztem pozostałych. Zupełnie przyzwoity wynik osiągnął niepartyjny obywatelski Komitet Wyborczy Mokotów dla wszystkich. Uzyskane 6,94 % głosów dla organizacji, która nie dysponowała tak rozpoznawalną nazwą, jaką posiadają partie, która nie była dopuszczona do wystąpień w mediach, która nie dysponowała odpowiednimi środkami finansowymi. Gdyby nie było obowiązkowego liczenia głosów metodą D’Hondta, ugrupowanie to miałoby zagwarantowany jeden mandat.

Politycy wszystkich partii chwalili się swoimi awansami do organów samorządu. Moim zdaniem, niesłusznie, gdyż sprawy ważne dla wspólnot samorządowych w zasadzie zostały pominięte. Wtórowali im dziennikarze, którzy nie rozumieją, po co istnieje samorząd terytorialny.

Uważam, że kolejne wybory do samorządu były też nieuczciwe. Partie dysponowały bowiem zasobami finansowymi, nieosiągalnymi przez lokalne komitety wyborcze. Ponadto korzystały z permanentnej obecności w stacjach telewizyjnych i radiowych. Zwracam uwagę na to, że specyfiką komitetów wyborczych mieszkańców jest ich lokalność.

Partyjny parlament zadbał o to, by zmniejszyć liczbę mandatów do Rady Dzielnicy z 28 do 25 mandatów, chociaż mieszkańców Mokotowa przybyło i w rezultacie tzw. norma obywatelska, czyli liczba głosów przypadająca na jeden mandat znalazła się na niesprawiedliwym poziomie.

W okręgu wyborczym musi być najmniej 5 mandatów, a nie więcej niż 8. Na każdy mokotowski okręg przydzielono po 5 mandatów co w systemie D’Hondta daje dodatkową przewagę partiom, szczególnie dwóm największym.

System D’Hondta został wymyślony po to, aby umożliwić partiom tworzenie większości parlamentarnych, niezbędnych dla utworzenia rządu. A przecież rady dzielnic nie formują rządu. Skoro rady dzielnic są jednostkami pomocniczymi gminy, to dlaczego w odniesieniu do nich stosuje się system wyborczy jak do Sejmu? Dlatego właśnie uważam, że partie polityczne są zainteresowane uniemożliwieniem osobom niepartyjnym udziału w organach samorządu terytorialnego. A zatem ponad 99 procent obywateli jest odsuwanych od stanowienia prawa lokalnego, od istotnego wpływu na funkcjonowanie wspólnot samorządowych.

Partiokracja charakteryzuje się brakiem uczciwości wyborów, gdyż ma to pomóc partiom w kadrowym opanowaniu wszelkich instytucji państwa na poziomie krajowym i terenowym. W wyborach samorządowych jej objawami są: manipulacyjny podział na okręgi wyborcze, najniższa liczba mandatów przypadającą na okręg, dysproporcja finansowa, słaby dostęp do mediów, obliczony na jak najniższą rozpoznawalność niepartyjnej konkurencji lokalnej.

Art. 32 Konstytucji mówi, że „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym…”. Czy partie polityczne popełniają delikt konstytucyjny?

Wróć